Zack Snyder miał z Supermanem zrobić to samo, co Christopher Nolan z Batmanem. Komiksowego herosa uczłowieczyć, przybliżyć nie tylko jego moce, ale i słabe strony, a na dodatek wszystko pokazać w poważnej i możliwie realistycznej konwencji. „Człowiek ze stali” te ambicje spełnia połowicznie.
Media

Oto największy komiksowy superbohater, ikona popkultury. Jego niebiesko- czerwony trykot z charakterystycznym logo na piersi to symbol marki rozpoznawanej na całym świecie. Symbol tego, co najlepsze, a jednocześnie najbardziej tandetne w amerykańskiej popkulturze. Łatwiej dziś z Supermana kpić, niż pokazać go w nowym świetle. Stworzony 75 lat temu bohater przeszedł więc pewnie wszystkie możliwe przemiany. Przed Zackiem Snyderem stanęło więc wyjątkowo trudne zadanie: stworzyć Supermana nieco od zera, herosa na nowe czasy, ze świadomością, że zmienił się nie tylko komiks, lecz także superbohaterskie kino. Tu już nie ma mowy o produkcji w stylu „Supermana” Richarda Donnera z niezapomnianą rolą Christophera Reeve’a, w której campowa estetyka przecinała się z kinem nowej przygody. Snyder wraz ze scenarzystami Davidem Goyerem i samym Christopherem Nolanem (który jednocześnie był producentem filmu) wiedzieli, że pierwszorzędna realizacja już może widzom nie wystarczyć. Pokazali więc Supermana jako boga. I to dość dosłownie.

Trwa ładowanie wpisu

Oczywiście to koncepcja stara jak opowieści o superbohaterach – część z nich, jak Thor z komiksów Marvela, jest wszak bogami wyciągniętymi z rozmaitych mitologii. W „Człowieku ze stali” odwołania religijne są oczywiste. Jor-El (Russell Crowe), prawdziwy ojciec Supermana (Henry Cavill), wysyła noworodka w kosmicznej kapsule na Ziemię, by uratować go przed zagładą na umierającej plancie Krypton. „Dla Ziemian będzie bogiem”, mówi, a jego proroctwo się wypełnia. Kosmiczny przybysz spada na Ziemię, zostaje uratowany i wychowany przez Jonathana i Marthę Kentów. Dorasta i faktycznie staje się bóstwem – obdarzony olbrzymią siłą i szybkością ratuje ludzi przed śmiercią, ale swoje moce ukrywa przed innymi. Ale gdy wreszcie zostanie zdekonspirowany – zmusi go do tego złowieszczy Generał Zod (świetny Michael Shannon), śmiertelny wróg jego biologicznego ojca – oznajmia, że będzie od tej pory działał na własnych zasadach, co oczywiście nie przeszkadza mu zakochać się w Lois Lane (Amy Adams), przebojowej reporterce dziennika „Daily Planet”.

Owa religijna interpretacja – narzucona przez scenarzystów, w dialogach pojawiają się wręcz biblijne cytaty – sprawia niestety, że „Człowiek ze stali” chwilami wydaje się niemiłosiernie wręcz nadęty i patetyczny. Ale trzeba przyznać, że twórcy „Człowieka ze stali” postarali się, by pomnikowych bohaterów nieco odbrązowić. Są więc pełni goryczy i smutku, niepewni i wątpiący, nawet jednoznacznie zły Generał Zod ma w sobie subtelnie zarysowane człowieczeństwo.

Człowiek ze stali | USA 2013 | reżyseria: Zack Snyder | dystrybucja: Warner Bros | czas: 143 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6