Jak dotąd konkurs międzynarodowy WFF przyniósł niezbyt oryginalną, ale za to gorzką wizję świata opanowanego przez patologie i najniższe instynkty. Im gorzej, tym lepiej – przynajmniej dla filmowców, którzy tradycyjnie w moralnym upadku człowieka szukają tematów do opowieści. „Miłość jest ślepa” Estończyka Ilmara Raaga (znanego u nas z mocnej „Naszej klasy”) zdaje się kumulacją nieszczęść – mamy tu umierającego na raka młodego alkoholika, straumatyzowaną dziewczynę, której wszyscy wmawiają, że jest opóźniona w rozwoju i którą – rzekomo – ów pijak zgwałcił, ojca tyrana, przemoc w rodzinie, aborcję, społeczną niemoc, zawiść i zwyczajne chamstwo. „Miłość jest ślepa” przypomina wariację na temat filmów Smarzowskiego – tak jakby Raag zapatrzony w „Wesele”, „Dom zły” i „Różę” postanowił dorównać polskiemu reżyserowi w portretowaniu ludzkiej podłości. Tyle że zabrakło mu umiaru, narracyjnego talentu i poczucia humoru Smarzowskiego. Owszem, bohaterom filmu Raaga nie sposób nie kibicować, ale największa w tym zasługa aktorów, zwłaszcza subtelnej roli Ursuli Ratasepp. Opowieść o ich miłości – niespodziewanej, niemożliwej, wystawionej na ciężka próbę – początkowo nawet ujmuje, ale z biegiem czasu nagromadzenie nieszczęść zamiast wzruszać nuży. I nawet dopisany jakby na siłę happy end nie jest w stanie przełamać obojętności widzów.
W Smarzowskiego najwyraźniej zapatrzony jest także litewski reżyser Ignas Jonynas. Jego „Hazardzista” wygląda niczym odpowiedź na „Drogówkę”, tyle że osadzoną w środowisku ratowników medycznych. Uzależniony od hazardu kierowca karetki Vincentas wymyśla nową grę, w której można obstawiać, który z pacjentów szpitala umrze jako pierwszy. Na konsekwencje nie trzeba będzie długo czekać. „Hazardzista” sprawdziłby się jeszcze jako psychologiczny thriller, niestety Jonynasa gubi chęć poetyckiego estetyzowania i skłonność do natrętnej symboliki. Litewski reżyser bardzo chciałby, żeby jego film był czymś więcej niż historią wrednego nałogowca, dopisuje więc finałową scenę odkupienia Vincentasa. Ta jednak sprawy załatwić nie może: śmiertelnie poważnemu filmowi Jonynasa brakuje dystansu i oddechu potrzebnych, byśmy mogli przejąć się losami jego bohaterów.
W skupionym przede wszystkim na produkcjach ze środkowej i wschodniej Europy konkursie głównym tegorocznego WFF objawień dotychczas brak. Przy takim poziomie Paweł Pawlikowski, twórca startującej w tej samej sekcji „Idy” (triumfatorki festiwalu w Gdyni) o zwycięstwo może być na razie spokojny. Nie powinni mu zagrozić ani Bałtowie, ani przeraźliwie nudny – choć miłośnicy społecznego kina z Iranu się raczej z tym nie zgodzą - „Pies”, ani przekombinowane „Bardzo niespokojne lato” Anki Damian.