"Zimowa opowieść" to jeden z tych filmów, który chce sprawić, by dorosły widz poczuł się w kinie jak dziecko. Wszystko tu jest piękne, bajkowe i po części znane.

Oglądając, trudno się połapać, czy klimatowi filmu Akivy Goldsmana bliżej do powieści Charlesa Dickensa, wiktoriańskich historii o Draculi czy „Opowieści z Narnii”. O to po części chodziło. Mark Helprin, autor książki będącej literacką inspiracją dla scenariusza „Zimowej opowieści”, twierdzi, że współczesny pisarz nie jest w stanie wymyślić niczego nowego. Może tylko tchnąć na nowo życie w to, co znalazł u swoich poprzedników. Jego najgłośniejsza powieść, która w latach 80. zyskała sporą popularność, w założeniu miała być zlepkiem znajomych wątków, motywów i archetypów. Debiutujący w roli reżysera Goldsman (wcześniej scenarzysta m.in. „Pięknego umysłu” i „Kodu da Vinci”) nadał całości imponującą oprawę wizualną. „Zimowa opowieść” mieni się kolorami i uwodzi grą świateł. Zdjęcia Nowego Jorku zapierają dech w piersiach, a jakby tego było mało, są jeszcze zimowe plenery, neogotyckie pałace i wystawne wnętrza mieszczańskich salonów z belle époque.

Trwa ładowanie wpisu

Muzyka Hansa Zimmera jest już tylko wisienką na torcie. „Zimowa opowieść” to atrakcyjna błyskotka, która, niestety, kuleje scenariuszowo. Dwa plany czasowe: dziewiętnastowieczny i współczesny, zdają się sklejone na siłę. Romans ni stąd, ni zowąd zmienia się w komiksowe fantasy, a wszystko zmierza donikąd. Colin Farrell jako sympatyczny łotrzyk, potem romantyczny kochanek, w końcu przemieszczający się w czasie demon nie radzi sobie z nadmiarem filmowych tożsamości. Nawet Russell Crowe w roli demonicznego wampira mafiosa wypada blado. Punkt należy się Willowi Smithowi za rolę Lucyfera i znanej z „Downton Abbey” Jessice Brown Findlay, a i tak na ekranie najlepiej wypadają dzieci. Kilkuletnia Mckayla Twiggs kradnie show najstarszym hollywoodzkim wyjadaczom.

Zimowa opowieść | USA 2014 | reżyseria: Akiva Goldsman | dystrybucja: Warner | czas: 130 min | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 3 / 6