Kim naprawdę był Alan Turing, bohater wchodzącej na ekrany polskich kin „Gry tajemnic”?

Wybitny matematyk, który bezpośrednio przyczynił się do złamania kodu Enigmy, do systemu edukacji podchodził cokolwiek nonszalancko. Zupełnie nie przykładając się do codziennych zajęć (jak tłumaczył, omawiany na lekcjach materiał był dla niego zbyt prosty), bez przeszkód sięgał po laury na olimpiadach, a z egzaminów wychodził z najlepszymi ocenami, wzbudzając konfuzję nauczycieli. Ten ekscentryczny chłopak zmienił bieg II wojny światowej, ale nigdy nie zdołał zaadaptować się do warunków i reguł, według których funkcjonowało społeczeństwo. Mimo zasług skazany został na kastrację chemiczną, popełnił samobójstwo w wieku 41 lat.

Była w osobie Turinga nutka szaleństwa, były też nutki autyzmu i dziwnej artystycznej wolności. Jego ograniczenia stawały się w pewnym sensie jego siłą, zaś jego nieprzeciętny intelekt więził go w ramach – towarzyskich i społecznych. Nie chcąc tracić czasu na zawiązywanie przyjaźni, żył chłopak jak outsider. Prześladowany przez kolegów z internatu, wiedział, że żyje, żeby wypełnić pewną misję, o czym świadczyło wiele znaków już w jego młodości. Znakomity biograf Turinga Andrew Hodges zwraca uwagę na multum czynników, jakie pojawiały się w życiu Brytyjczyka, i które – przy odrobinie poszanowania dla mistycyzmu czy astrologii – powinny zostać tak właśnie odczytane. Kiedy w liczącej prawie 800 stron kolubrynie czytamy o przepowiadającej Turingowi świetlaną przyszłość Cygance, wiemy, że jej obecności w życiu młodego chłopca nie można uznać za przypadkową. Chociaż Turing jako pierwszy wykluczyłby jej wpływ na dalsze swoje losy, trudno zapomnieć o jej proroctwie pojawiającym się w książce mimochodem, a jednak dającym się zapamiętać na wiele kolejnych kartek lektury.

Drobiazgowa i niesamowicie szczegółowa biografia zapisuje się w pamięci czytelnika właśnie dzięki temu podobnym detalom. Pieczołowitość Hodgesa w odtworzeniu dziejów jego bohatera i członków jego rodziny imponuje, ale z drugiej strony – rodzi pytanie o zasadność przytoczonych w tej historii faktów. Czy rzeczywiście badanie linii genealogicznej do kilku pokoleń wstecz wnosi istotne informacje na temat bohatera (czynnik dziedziczności jest potraktowany jedynie umownie, ani teoria czarnego genu, ani powtarzanie za swoimi dziadami pewnych cech czy skłonności nie mają tu odzwierciedlenia), czy też jest jedynie badaniowym pustosłowiem, imponującym znaleziskiem, które nie składa się na mozaikę opisywanego bohatera?

Bez wątpienia nie można odmówić autorowi wnikliwości, ale jednocześnie powstaje pytanie, czy z wielu encyklopedycznych faktów można rzeczywiście zbudować wiarygodny portret Turinga. Podobne pytanie nie może się pojawić, kiedy mowa o ekranizacji tego utworu dokonanej przez Grahama Moore’a. W Turinga wciela się tu utalentowany Benedict Cumberbatch, jednak nawet mimo jego świetnej kreacji trudno określić film mianem przejmującej czy satysfakcjonującej biografii. W odróżnieniu od przepełnionej informacjami książki, film decyduje się na zbyt wiele ustępstw i uproszczeń. Nie tylko nonszalancko traktuje historię, lecz także wpisuje głównego bohatera w ramy klasycznych narracji – tej o geniuszach i tej o prześladowanych przedstawicielach seksualnej mniejszości. Chociaż Hollywood bez wątpienia ma już za sobą opowieści o emancypacji homoseksualistów, „Gra tajemnic” przypomina właśnie jedną z nich. Jej novum polega na tym, że głównego bohatera traktuje jako człowieka, który swojej „nielegalnej” orientacji nie traktował jako czynnika składającego się na jego tożsamość. Był prześladowany przez otoczenie, ale jako geniusz, a nie jako gej. Jeśli w szkole był ofiarą kolegów, to zawsze jako ten lepszy, bystrzejszy, lepiej rozwinięty, a nie jako osoba o skłonnościach do tej samej płci. Czyni to bez wątpienia z filmowej biografii Turinga ewenement. Spycha bowiem walkę o łóżkowe spełnienie bohatera na dalszy plan, stawiając na pierwszym dochodzenie do glorii jego intelektu. Kiedy po policzkach Turinga leją się łzy, powodem nie jest dyskryminacja z powodu jego seksualnych preferencji, tylko odebranie mu dotacji na dalsze badania nad maszyną, która w szybki sposób oblicza zaprogramowane działania – a więc nad tym, co dziś znamy pod nazwą komputera.

To, co wspólne dla powieści i filmu, to bez wątpienia podejście do samego geniuszu bohatera II wojny światowej. W obu utworach nieprzeciętny intelekt mężczyzny jest dla niego zarówno chwałą, jak i przekleństwem. Ograniczony emocjonalnie Turing nie potrafi wejść w klasyczne związki międzyludzkie. Chociaż powinien zaprzyjaźnić się czy to z kolegami z internatu, czy z kompanami z pracy w MI6, nie umie zbudować relacji opartej na zaufaniu i szacunku. Wie bowiem, że intelektualnie wyprzedza innych na tyle, że nikt nie będzie w stanie go przegonić ani nawet mu dorównać. Obciążony tym brzemieniem Turing nawet nie marzy o korzystaniu z dobrodziejstwa arsenału międzyludzkich relacji, ale – na co zwraca uwagę Hodges, zaś marginalizuje sprawę Moore – nie jest w stanie obejść się bez seksualnego spełnienia.

Narażając się na konsekwencje prawne (homoseksualizm w latach 40. XX wieku wciąż jest wpisany na listę przestępstw w kodeksie karnym), decyduje się na współżycie zazwyczaj z tymi mężczyznami, którzy oddają mu się za pieniądze. Nawet w świecie seksu nie ma dla Turinga miejsca na realizowanie siebie. Jego społeczny autyzm także na tym obszarze uniemożliwia mu wejście w szczerą relację. Bliskość, podniecenie, emocje i wreszcie seks traktuje jak transakcję, proces chemiczny, który – tak samo jak wszystko inne w życiu – można sprowadzić do algorytmu, zaspokoić – kupując, dostarczając swojemu organizmowi w sposób sztuczny. Turing staje się w ten sposób jedną ze swoich maszyn. Dokonując przełomowych dla ludzkości odkryć, sam zaprzecza istocie człowieczeństwa. Po lekturze książki i projekcji filmu wiemy, że nawet gdyby był heteroseksualistą, nie umiałby funkcjonować w społeczeństwie inaczej.