„Wędrówka na zachód” Tsai Ming-lianga to spełnienie fantazji o wyzwalającej ucieczce od codziennej rutyny

Trwa ładowanie wpisu

Tsai Ming-liang należy do najmodniejszych autorów współczesnego kina. Przy okazji pozostaje jednak twórcą znacznie ciekawszym i bardziej różnorodnym, niż chcieliby jego bezkrytyczni wielbiciele. Zafascynowany Truffautem i Antonionim reżyser równie chętnie przyznaje się do inspiracji tandetnymi azjatyckimi musicalami. Oryginalny styl, który opiera się na długich ujęciach i buddyjskiej kontemplacji rzeczywistości, pozwala Tsaiowi na tworzenie arcydzieł, lecz jednocześnie łatwo wymyka się spod kontroli. Dlatego właśnie w jego filmografii znakomite „Która tam jest godzina?” może sąsiadować z nieświadomie karykaturalną „Twarzą”. W filmach Tsaia kontemplacyjny nastrój łączy się z kontrowersyjną tematyką oscylującą wokół nierówności społecznych, AIDS czy pornografii. „Kapryśna chmura” przeszła do historii dzięki jednej z najdziwniejszych i najbardziej wysmakowanych scen erotycznych ostatnich lat, w której rolę afrodyzjaka odgrywa soczysty arbuz. Wchodząca dziś wolnym krokiem na polskie ekrany „Wędrówka na zachód” nie kusi już tak wymyślnymi atrakcjami. Mimo wszystko należy jednak do najciekawszych filmów w dorobku Tsaia.
Wpływ na twórczość autora „Bezpańskich psów” z pewnością odcisnęła jego skomplikowana tożsamość. Tsai jest etnicznym Chińczykiem, ale dzieciństwo spędził w Malezji, a od 20. roku życia mieszka na Tajwanie. Do najważniejszych motywów jego kina należy poczucie zagubienia, samotności i wielkomiejskiej alienacji. Małe dramaty bohaterów Tsaia stanowią najczęściej dyskretne zapowiedzi apokalipsy. Świat tajwańskiego reżysera jest często przepełniony brudem, duszny, naznaczony przez trudne do zniesienia upały. Sensualność tego kina objawia się także w wyjątkowo odważnych scenach erotycznych. Bliskość fizyczna w życiu bohaterów rzadko kiedy przekłada się na nawiązywanie więzi emocjonalnych. Postacie z filmów tajwańskiego reżysera zakochują się najczęściej nieszczęśliwie bądź poniewczasie. Charakterystycznym stanem pozostaje dla nich melancholijna tęsknota za niespełnionym uczuciem.
Poczucie schyłku i przemijania towarzyszy Tsaiowi także w refleksji nad sztuką filmową. Najdobitniej wyraża to przekonanie „Good Bye, Dragon Inn” będące czułą elegią dla podupadłego chińskiego kina, w którym rozpoczął się właśnie ostatni seans.
Ostatnie filmy reżysera, coraz bardziej ciążące w stronę wizualnych eksperymentów, z powodzeniem mogłyby być pokazywane w galeriach sztuki. Nie inaczej dzieje się także z „Wędrówką na zachód”. Jednocześnie jednak najnowsze dzieło Tsaia zaskakuje na tle jego dotychczasowego dorobku jako film zuchwale pogodny i bezwstydnie buntowniczy.
Chiński reżyser opowiada historię buddyjskiego mnicha, który przemierza zatłoczone ulice Marsylii. Wbrew wielkomiejskiemu zgiełkowi mężczyzna porusza się w ostentacyjnie wolnym tempie, kontempluje każdy krok i traktuje pozornie bezrefleksyjną czynność z najwyższym skupieniem. W pewnym momencie jego śladem zaczyna iść także Francuz grany przez Denisa Lavanta. „Wędrówka na zachód” staje się nie tylko opowieścią o milczącym sojuszu zdolnym obalić kulturowe bariery. To także spełnienie fantazji o wyzwalającej ucieczce od codziennej rutyny.