KOLONIALIZM | Świetny reportaż Davida van Reybroucka przywraca historię Kongu – ziemi, którą przez lata okradano z losu, dziejów, tożsamości i dobrobytu

Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju | David van Reybrouck | przeł. Jadwiga Jędryas | W.A.B. 2016 / Media

Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju”, książka potężna (ponad 700 stron drobnym drukiem), pod paroma istotnymi względami różni się od innych reportaży historycznych poświęconych subsaharyjskiej Afryce.

Po pierwsze, w miarę możliwości rezygnuje z europocentrycznego spojrzenia – David van Reybrouck opisał dzieje Konga od lat 70. XIX wieku po współczesność, starając się korzystać przede wszystkim ze świadectw lokalnych. Innymi słowy, postanow ił zwrócić historię tym, którzy byli jej rzeczywistymi podmiotami.

Po drugie, poświęciwszy swoją książkę konkretnemu miejscu na mapie, van Reybrouck uniknął pokusy nieuprawnionej generalizacji – nigdzie w „Kongu” nie znajdziemy stereotypowych uwag o takich czy innych cechach Afryki jako całości, wręcz przeciwnie – autor dostrzega unikalność rozmaitych afrykańskich ścieżek rozwoju.

Po trzecie, „Kongo” frapuje rozmachem, który ma pewną przewodnią myśl: taką mianowicie, że ludzie nie wyłaniają się nagle z mroku i nie znikają w ciemnościach, ale trwają przez pokolenia. Stwierdzenie to, w sumie banalne w wypadku opowieści o naszej własnej historii, wcale nie jest takie oczywiste, gdy mowa o Afrykanach (Azjatach, Indianach, rdzennych Australijczykach) – w reportażach pisanych przez Europejczyków albo Amerykanów tubylcy (to też termin nacechowany) zdają się niejednokrotnie istnieć tylko wówczas, gdy patrzy na nich biały człowiek. Van Reybrouckowi udało się uchwycić ciągłość lokalnych dziejów, które dotąd często bywały porozrywane na słabo przystające do siebie narracje: o bezczasie plemiennego bytowania, o handlu niewolnikami, o kolonizacji i wyzysku, o upadku kolonialnego świata, o problemach postkolonialnej modernizacji, o wojskowych puczach, groteskowych dyktatorach, chorobach i głodzie. Mapa całości wygląda inaczej niż każdy z tych fragmentów oddzielnie.

Kongo w książce van Reybroucka jest szczególnym laboratorium nowoczesności. A może nie tyle laboratorium, ile poligonem. „Idee mają konsekwencje” – napisał kiedyś amerykański konserwatysta Richard M. Weaver. Owszem, w Kongu również. Zwłaszcza w Kongu. Na zachodnich mapach miejsce to jeszcze w połowie XIX wieku było białą plamą. W kolejnych 150 latach odwiedziły je, kolejno albo naraz, wszystkie -izmy i -acje, jakie tylko możemy sobie wyobrazić. Łatwość, z jaką idee kształtujące współczesny świat (wraz z maszynami pozyskującymi cenne minerały) przenikały na to oddalone, słabo rozpoznane terytorium o nieżyczliwym klimacie, jest zdumiewająca – i nakazuje raz jeszcze przemyśleć pojęcie globalizacji.

Oczywiście to, że van Reybrouck jest obywatelem Belgii, ma zasadnicze znaczenie: całą książkę przenika specyficzne pragnienie uporządkowania wiedzy o belgijskiej kolonizacji Konga – owo uporządkowanie nie wydaje się związane z poczuciem winy (autor urodził się w 1971 r., a więc w dekadę po uzyskaniu niepodległości przez Kongo), ale z głęboką chęcią zrozumienia, co się tam właściwie stało. Wystarczy krótki spacer po wystawnych bulwarach leopoldiańskiej Brukseli lub pasażach Antwerpii wzniesionej na fundamentach z kongijskich diamentów, by zacząć się zastanawiać nad fenomenem pchły, która wydoiła słonia, doprowadzając go przy tym niemal do śmierci.

Van Reybrouck uważnie bada niesłychane okrucieństwa rządów Leopolda II w Wolnym Państwie Kongo (1885–1908) – państwie, które wbrew pompatycznej nazwie było prywatną własnością, lub raczej prywatnym przedsiębiorstwem króla Belgów – niemniej ani ich nie absolutyzuje, ani nie demonizuje, wskazując raczej na szczególny melanż rasizmu, chciwości, skąpstwa, ignorancji, dezynwoltury i nieoczekiwanych następstw rewolucji przemysłowej, który doprowadził do katastrofy. Przedsiębiorstwo miało przynosić zysk; jakże często w kapitalizmie zysk osiąga się nie przez inwestycje, ale przez redukcję kosztów i przerzucanie odpowiedzialności na pracownika. Niemcy w Namibii planowo wymordowywali członków plemienia Herero. Ludzie Leopolda jedynie postanowili wycisnąć Kongijczyków jak cytryny, przy okazji zabijając i okaleczając miliony ludzi.

Imperialne marzenia Leopolda II oraz ich krwawe konsekwencje są nieźle rozpoznane w światowej historiografii – a ponieważ van Reybrouck jest nieodmiennie solidny przez całe 700 stron z okładem, ciekawsze rzeczy zaczynają się w „Kongu” dziać dalej, gdy mowa o czasach industrializacji i chrystianizacji kraju, o tworzeniu się miejscowych elit związanych nowo wykreowanymi przez kolonizatorów plemiennymi nacjonalizmami, o religijnych buntach i powolnym przesączaniu się zachodniej kultury masowej w kongijską rzeczywistość.

Niesłychaną kulminację „Kongo” zyskuje, gdy autor przechodzi do opowieści o udziale Kongijczyków w II wojnie światowej po stronie aliantów (istniał nawet kongijski szpital polowy w Birmie; z kongijskiego uranu utoczono ładunek atomowy zrzucony na Hiroszimę) i o schyłku epoki kolonialnej. Dziwaczny moment zawieszenia, gdy Belgowie zdają sobie sprawę, że to już koniec, a Kongijczycy, że może życie z Belgami nie było ostatnimi czasy aż takie fatalne, zostaje zwieńczony ogłoszeniem w 1960 r. niepodległości – niepodległości, która okaże się chaotyczną wypadkową sprzecznych ambicji paru wpływowych kongijskich polityków i zapewni młodemu państwu spokój na jakieś plus minus dwa tygodnie, do momentu secesji dwóch prowincji, wybuchu wojny domowej i masowej ucieczki białych.

Ponieważ, jak wiadomo, historia nigdy się nie kończy, Kongo dostaje w prezencie od losu 30 lat rządów faceta w lamparcim toczku, afrykańskiej krzyżówki Kim Il-Sunga z Nicolae Ceauşescu, czyli Mobutu Sese Seko, który zadłuża i rujnuje kraj w nieustającym spektaklu samouwielbienia, popadając przy zimnowojennym poparciu Stanów Zjednoczonych w kolejne -izmy: izolacjonizm, nacjonalizm, antyeuropeizm. A potem Kongo dostaje jeszcze jedną wojnę domową.

Van Reybrouck nie postrzega jednak tej całej historii jako pasma krzywd – interesują go raczej procesy globalne, które skupiły się akurat w środku Afryki: śmierć tradycji, wykorzenienie, anomia, dramatyczne poszukiwanie nowych wzorców tożsamości, związki polityki, religii, kultury, gospodarki i potocznego ludzkiego losu. Ta znakomita książka może być dla wielu czytelników sporym odkryciem.

Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju | David van Reybrouck | przeł. Jadwiga Jędryas | W.A.B. 2016