Szanuję tradycję, ale nie jestem kustoszem w muzeum. Zmieniam się, moja muzyka też: jest stale w drodze – powiedział PAP Cyrus Chestnut. Amerykański pianista jazzowy wystąpi w sobotę na Rynku Starego Miasta w Warszawie.

Chestnut przyjechał do stolicy, by zagrać koncert w ramach 22. Międzynarodowego Plenerowego Festiwalu Jazz Na Starówce. Podczas występu na Rynku Starego Miasta towarzyszyć mu będzie kontrabasista Buster Williams i perkusista Lenny White.

PAP: Jest pan często określany jako tradycjonalista, który potrafi zrzec się tradycji na rzecz improwizacji. Jaki jest pański stosunek do tradycji muzyki jazzowej?

Cyrus Chestnut: Tradycja, dziedzictwo to proces tworzenia muzyki. Coś, co było przekazywane z pokolenia na pokolenie. To ważne, by prześledzić tradycję i znać wielkich mistrzów, ale wielu z nich ustawiono na pomnikowych cokołach, a z ich muzyki zrobiono teorię, którą się studiuje. Betty Carter powtarzała mi wciąż, że jazz polega na szukaniu własnej tożsamości, dowiadywaniu się kim właściwie jesteśmy. Jazz to sprawa osobista.

Choć kocham muzykę Buda Powella czy mistrzostwo Oscara Petersona, a także Johna Coltrane’a i Charliego Parkera, nie zamierzam grać dokładnie w ten sposób, co oni. Mieli – mają do dziś – na mnie wielki wpływ, inspirują mnie. Ale koniec końców muszę znaleźć sposób, by wyrazić to, co siedzi we mnie. Muszę opowiedzieć swoją własną historię – nikt nie opowie historii Cyrusa Chestnuta lepiej niż Cyrus Chestnut. Tak jak nikt nie potrafił opowiedzieć o Charliem Parkerze tak jak Charlie Parker. Wiele osób kocha historię Charliego Parkera, uwielbia sposób, w jaki grał. Starają się to naśladować. Ale oni tylko odtwarzają, a jazz polega na tworzeniu.

Ci wielcy artyści jak Miles Davis, John Coltrane czy Dizzy Gillespie i Thelonious Monk – oni wszyscy tworzyli muzykę, nie odtwarzali jej. Jeśli dziś, w 2016 r., zagrałbym coś w taki sposób, w jaki grano w roku 1914 czy 1950, działałbym wbrew jazzowi – odtwarzałbym, nie tworzył. Tradycja stanowi podstawę – należy ją poznać, przestudiować i zastanowić się, w jaki sposób ją wykorzystać do własnej muzyki.

PAP: Kilka lat temu grupa Mostly Other People Do The Killing nagrała album „Blue”, który był dokładną kopią „Kind of Blue” Milesa Davisa z 1959 r. Chcieli sprawdzić, czy powtarzając tę muzykę nuta-po-nucie uda im się osiągnąć identyczne brzmienie, jak zespołu Davisa. Nie udało się, przyznawali. Eksperyment dowiódł, że na muzykę nie składają się wyłącznie nuty.

C.C.: Trzeba zdać sobie sprawę, że gdy ukazuje się album – ukazuje się w określonym miejscu i czasie. Jest sprzężony ze wszystkim, co dzieje się w tym okresie, jest wynikiem swoich czasów. A ludzie, którzy akurat znaleźli się na sesji nagraniowej po prostu musieli się znaleźć w tym miejscu i czasie. To było im pisane – spotkać się i wspólnie stworzyć muzykę.

W Filadelfii żył wspaniały pianista Ray Bryant. Któregoś dnia zagrał akord – aż przeszły mnie ciarki. Zapytałem go cały przejęty, co to za akord?! Dla mnie brzmiał niewiarygodnie, bardzo złożony, nasycony dźwięk. Zagrał go jeszcze raz, tym razem przyglądałem się, jak rozłożył ręce na klawiszach. Ułożyłem je tam samo – przekonany, że kiedy ja zagram ten akord, będzie brzmiał tak samo. Nie brzmiał.

Gdy Ray Bryant gra na fortepianie, wygrywa na nim całe swoje życie, wszystko, co przeżył. Musiałbym przeżyć jego życie, by brzmieć tak samo. Musiałem znaleźć sposób, by grać ten akord po swojemu, by wyrażał mnie. To po prostu inny punkt widzenia. A w jazzie wolno ci mieć własny punkt widzenia, który powinien opierać się jednak na wiedzy, podstawach i tradycji. Nic nie bierze się z próżni.

PAP: Czy ten pluralizm sprawił, że zaangażował się pan w granie jazzu, a nie poświęcił np. wykonywaniu muzyki poważnej?

C.C.: Jazz pozwala mi być, kim jestem. Grałem Mozarta, Chopina i Beethovena. Grałem wszystko zgodnie z teorią, zgodnie z kanonem. Tylko co z tego? Co dalej? Co z tworzeniem czegoś własnego, wychodząc od tych wszystkich rzeczy? Po co mam grać według wytycznych innych ludzi, skoro coś głęboko we mnie każe mi grać jak ja, nie oni? Nie widzę w tym większego sensu.

Wiele osób powie, że jestem tradycjonalistą. Może i tak. Ale nie jestem fanatykiem. Szanuję tradycję i dziedzictwo, ale nie jestem kustoszem w muzeum. Zmieniam się, zmieniają się moje poglądy na różne sprawy. Razem z nimi moja muzyka – jest stale w drodze.