„Mustang”, nominowany do Oscara znakomity debiut tureckiej reżyserki Deniz Gamze Ergüven, wchodzi na ekrany polskich kin
Dziennik Gazeta Prawna

Trwa ładowanie wpisu

Finał roku szkolnego, zapowiedź lata. Zawsze jest tak samo, albo bardzo chcemy, żeby było podobnie. Słońce prześwietla budzące się zmysły. Coś erotycznego czai się w powietrzu, w kurzawie. Pięć prześlicznych dziewczyn wraca razem po raz ostatni ze szkoły. To Lale i jej cztery siostry, jesteśmy w nadmorskim tureckim miasteczku oddalonym kilkaset kilometrów od Stambułu. Dziewczynki są ubrane w mundurki, trzymają się za ręce, uśmiechają. Chce im się tańczyć, chce się bawić. Wejdą na moment do wody, spotkają się z kolegami. Nic takiego, ballada o naturalności, niewinna igraszka – sublimacja młodości i piękna.
Pierwsze minuty „Mustanga” mogą konfundować. Jak w żenującym programie TVP „Jaka to melodia” przypominają się najlepsze kawałki popularnych filmów o młodzieżowej inicjacji. Coś z „Przekleństw niewinności” Sofii Coppoli, coś z „Ukrytych pragnień” Bertolucciego. Zapowiada się kolejny film o dojrzewaniu, o debiutanckich, z reguły nieszczęśliwych miłościach. Turecka reżyserka Deniz Gamze Ergüven prowadzi jednak widza na manowce. „Mustang”, owszem, jest filmem o inicjacji, ale w wydaniu specjalnym. Opowiada o budzeniu się kobiecości w cieniu obyczajowego i kulturowego knebla maskującego prawo kobiety do samostanowienia. Wpisanie ostrego, feministycznego manifestu w strukturę kina młodzieżowego było strzałem w dziesiątkę. „Mustang” to jedno z najważniejszych, najczęściej nagradzanych wydarzeń filmowych w kinie europejskim minionego sezonu.
Turcja w naszej świadomości zaczyna i kończy się na Stambule: mieście otwartym, chociaż coraz bardziej niebezpiecznym, tętniącym życiem i muzyką. A chociaż lider tureckiej nowej fali Nuri Bilge Ceylan portretuje przede wszystkim Turcję prowincjalną i zaściankową, więcej w jego filmowych poematach humanistycznej, uniwersalnej zadumy niż otwartej krytyki systemu. Deniz Gamze Ergüven jest inna. Ma temperament buntowniczki. Pokazuje, że stosunkowo blisko stolicy istnieje państwo w państwie. Rzeczywistość przyjmująca już do wiadomości całą technologiczną i popkulturową otoczkę – z komórkami, Facebookiem czy z szafiarkami, ale w warstwie społecznej cofająca się ponad sto lat. Na tureckiej prowincji jest jak na XIX-wiecznej polskiej wsi. Kobieta nie ma prawa głosu, staje się towarem, który przehandlowuje się, znajdując nań odpowiedniego kupca. Ergüven podkreśla, że „Mustang” wywołał wśród tureckich tradycjonalistów furię, ale nikt otwarcie nie zdobył się na zarzucenie reżyserce kłamstwa. Z faktami trudno polemizować.
W „Mustangu” otwarty dom z kochającą babcią, będący dla dziewczynek schronieniem i opoką, z dnia na dzień staje się więzieniem, a jedynym celem zarówno opiekunki, jak i obleśnego wujka stanie się wydanie nieletnich sióstr za mąż, oczywiście wbrew ich woli. Ogląda się to wszystko z rosnącym osłupieniem. Pozornie Turcja w niczym przecież nie ustępuje europejskiemu progresowi technologicznemu, chełpi się otwartością, zgłasza akces do struktur europejskich, tymczasem „Mustang” demitologizuje ten raj. Debiutująca reżyserka pokazuje fasadowość haseł wygłaszanych przez polityków, przeciwstawia im sytuację realną. W atrakcyjnej strukturze – film ogląda się wspaniale, niczym zajmujący thriller – brutalnie ukazuje patriarchalne zacofanie swojego kraju, a tworząc estetyczny dysonans pomiędzy urodą świata przedstawionego a szpetotą myśli i czynów buduje zaskakująco spójny portret ludzi ubezwłasnowolnionych, stygmatyzowanych płcią i ustawowo traktowanych protekcjonalnie przez system społeczny. Postać najmłodszej z sióstr, Lale, daje jednak nadzieję na lepszą przyszłość. Ona i jej podobne zaczną w końcu działać. Tak dłużej być nie może. Jeżeli nawet kino nie zmieni rzeczywistości, zrobią to w końcu same dziewczyny. Czas na bunt.
Mustang | Francja, Turcja 2015 | reżyseria: Deniz Gamze Ergüven | dystrybucja: Gutek Film | czas: 97 min | w kinach od 8 kwietnia