Co nowego wśród książek?

Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
PROZA Są typy postaci, które w książkach Johna Irvinga powracają obsesyjnie: dzieci bez ojców, prostytutki, cyrkowcy, duchowni i – rzecz jasna – pisarze. Nie inaczej jest w jego czternastej powieści, która okazuje się jednocześnie barwną historią z udziałem niezwykłych bohaterów, traktatem o czasie, rozważaniem o znaczeniu ludzkiej pamięci oraz istocie pisarstwa. Streszczenie „Alei tajemnic” zdaje się wyzwaniem karkołomnym, bowiem realizm łączy się tu z magią, dramat z groteską, a wątki i plany czasowe nieustannie się krzyżują. W tej szalonej narracji przeszłość stale przeplata się z teraźniejszością, każda zaś ma swój odrębny rytm.
Główny bohater powieści Juan Diego Rivera jest, jak czytamy, „chłopcem z Meksyku albo dorosłym ze stanu Iowa”. On sam uważa, że przeszłość i przyszłość to jego dwa życia, które rozgrywają się na równoległych płaszczyznach. Dorosły Juan Diego jest 54-letnim pisarzem, który osiągnął sukces. Na jego funkcjonowanie mają wpływ dwa rodzaje leków: viagra oraz beta-blokery pozbawiające go marzeń sennych, a zaraz wspomnień. Dopiero gdy bohater wyrusza na Filipiny, by spełnić daną komuś obietnicę, zaczyna śnić. Młody Juan Diego jest chłopcem dorastającym na wysypisku śmieci razem z siostrą Lupe. On ratuje książki przed zniszczeniem i uczy się czytać po hiszpańsku i angielsku. Ona ma dar przepowiadania przyszłości, a czytelnik wkrótce dowie się, do czego jest zdolna, pragnąc odmienić przeznaczenie. Irving bywa prowokatorem i obrazoburcą. W tej zawiłej opowieści nie waha się uderzać w rozmaite tony: bywa, że melancholia przechodzi w rechotliwy śmiech, a baśniowa tajemniczość zderza się z niewybredną erotyką i religijną herezją.
Aleja tajemnic | John Irving | przeł. Magdalena Moltzan-Małkowska | Prószyński i S-ka 2016
PROZA Wojna secesyjna – największy w historii Stanów Zjednoczonych konflikt zbrojny (620 tys. ofiar łącznie po obu stronach) – pozostaje dla nas wydarzeniem nieco enigmatycznym, choć jej następstwa odczuwalne są w Ameryce do dziś. Tak czy owak, wojna secesyjna to było piekło – a każde piekło ma swoje przedpiekle. W historycznej scenografii owego przedpiekla osadzona jest fabuła „Ptaka dobrego Boga” Jamesa McBride’a, jednej z najoryginalniejszych powieści, jakie przeczytacie w tym roku (piszę to z pełną odpowiedzialnością). Książka McBride’a, nagrodzona w zeszłym roku prestiżową National Book Award, opowiada o człowieku, który dla jednych pozostaje bohaterem, dla innych zaś terrorystą: mowa o Johnie Brownie (1800–1859), utrwalonym także w wierszu Norwida białym abolicjoniście, który zorganizował partyzantkę zwalczającą zwolenników niewolnictwa, a potem bezskutecznie próbował wywołać wielkie powstanie czarnych. Historycy są zgodni, że panika, jaką wzbudziły działania Browna i jego ludzi, była bezpośrednią przyczyną wybuchu wojny. Ale McBride nie napisał powieści biograficznej – on napisał błyskotliwą powieść łotrzykowską. Narratorem zaś uczynił niegdysiejszego członka bandy Browna (członka z przypadku), niejakiego Cybulkę, niewolnika, murzyńskiego chłopca, który w wyniku pewnego qui pro quo zmuszony był występować w dziewczęcym przebraniu. Wyznania starego Cybulki, tę gorzką komedię pomyłek, spisuje jego ledwie piśmienny przyjaciel – stąd przedziwny język powieści, pełen błędów i gwarowych naleciałości (wielkie brawa dla tłumacza!).
Groteska spotyka się tu z cierpieniem, karykatura ze śmiertelnym strachem, nadzieja z fatalizmem. Znakomita, nieokiełznana literatura.
Ptak dobrego Boga | James McBride | przeł. Maciej Świerkocki | Czarne 2016
BIOGRAFIA To miała być praca krótkoterminowa: uporządkować dokumenty, zapanować nad korespondencją, wyręczyć poetkę w odbieraniu ciągłych telefonów. Wisława Szymborska prostodusznie wierzyła na początku, że całe zamieszanie wokół Nobla zakończy się w dniu, kiedy odbierze nagrodę w Szwecji. Potem liczyła, że ludzie o niej zapomną, gdy Nobla w dziedzinie literatury odbierze ktoś następny. Myliła się – bycie noblistką okazało się funkcją na całe życie. Autorce „Chwili”, która zawzięcie stroniła od wszystkiego, co oficjalne, napuszone i na pokaz, odnaleźć się w nowej roli było wyjątkowo trudno. Wielu jej czytelników i admiratorów być może do dziś nie zrozumiało, że Nobel był dla Szymborskiej nie tylko zaszczytem. Zmuszał ją także do konfrontowania się ze wszystkim, co budziło jej lęk – nie lubiła opowiadać o swojej poezji ani sama jej interpretować; uciekała od roli mentorki, którą jej narzucano. Chciała móc być sama – tylko wtedy potrafiła pisać. Spotkanie poetki z Michałem Rusinkiem, który został jej sekretarzem, musiało być dla niej wybawieniem. Ówczesny student stworzył parawan, za którym mogła się schować, odciążył od spraw, które miały przeszkadzać jej w pisaniu. Szymborska i Rusinek to duet niezwykły – czasem groteskowy, czasem wzruszający. Dożywotni sekretarz barwnie opowiada o swojej pracy dla Szymborskiej i przyjaźni z nią. Anegdot nie brakuje, choć Rusinek zdaje sobie sprawę, że bywało, iż rozmaite opowieści o noblistce trywializowały jej postać. Dobrze sprzedawała się narracja o starszej pani ze słabością do kiczu i niewybrednych żartów. Ale były przecież i cierpienie, i samotność, i lęki. Były przede wszystkim piękny umysł i wrażliwość poetycka, która we wszechświecie już się nie powtórzy.
Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej | Michał Rusinek | Znak 2016