„Nieznośnie długie objęcia”, nowy spektakl Iwana Wyrypajewa, jest jak spacer po krawędzi – między metafizyką, brutalnym seksem, zbrukaną poezją i teatralną ascezą
Iwan Wyrypajew jest jak splot sprzeczności. Komu innemu przyszłoby do głowy monolog wielokrotnego mordercy wkładać w usta Karoliny Gruszki – aktorki pięknej, eterycznej, a na dodatek jakieś trzydzieści lat młodszej od bohatera? Albo rozpisać na cztery głosy nowy hymn o miłości w „Iluzjach”, aby na koniec dojść do najbardziej podstawowych wyznań? Wreszcie zaaranżować łże-dokument o spotkaniu z pozaziemską cywilizacją w „UFO. Kontakt” tylko po to, aby na koniec obnażyć własną manipulację? Rosyjski dramaturg i reżyser po nikim nie powtarza, wytycza sobie całkiem osobne ścieżki. Można próbować klasyfikować jakoś jego twórczość, ale w finale i tak rozłożymy ręce. Chociaż po obejrzeniu „Nieznośnie długich objęć” kołacze mi się po głowie myśl, że Wyrypajew jest chyba kimś na kształt współczesnego romantyka. Romantyka skrachowanego, który sam nie wierzy w nośność swoich uniesień i idei, a pozostaje im wierny. Na przekór światu.
A może nie jest tak źle, bo jego nowe przedstawienie oglądam z nadkompletem publiczności, a potem wsłuchuję się w jej długo nie milknące brawa. Sytuacja jest specyficzna, bo „Nieznośnie długie objęcia” są koprodukcją warszawskiego Teatru Powszechnego i krakowskiej Łaźni Nowej, a prapremierę miały podczas festiwalu Boska Komedia w Krakowie. To wyjątkowe miejsce oraz czas, bo i widownia ponad inne wyczulona na teatr, bardziej otwarta i poszukującą nowych doznań, i emocje wykonawców niewątpliwie szczególne. Trudno orzec, jak przedstawienie rezonować będzie podczas normalnej eksploatacji w repertuarach obu scen, ale na festiwalu zabrzmiało bardzo mocno, zaliczyło świetny start.
Przed kilku laty na tej samej scenie krakowskiego Narodowego Starego Teatru Wyrypajew wystawił „Iluzje”, udowadniając, że ma na własną twórczość wyjątkowy patent. Byliśmy wtedy przyzwyczajeni do wersji Agnieszki Glińskiej, skądinąd znakomitej, która potraktowała dramat jako kameralną rozmowę, najmocniej podkreślając właśnie jej intymność, niemal prywatny charakter. Sam autor poszedł w inną stronę, otwierając „Iluzje” na – najdosłowniej – wszechświat. Zbudował go z migających świateł i diod aparatury muzycznej, co okazało się zabiegiem zarówno nieoczekiwanym, jak i niebywale skutecznym.
Nieco podobnie działają „Nieznośnie długie objęcia”, choć i tym razem Wyrypajew stawia na posuniętą do granic możliwości ascezę teatralnego widowiska. Czworo aktorów, panie ubrane w ciemne proste sukienki, panowie w szare czy czarne spodnie, tej samej barwy sweter lub marynarkę. Na scenie nic, zaledwie cztery ustawione w rzędzie krzesła. I światła z kilku reflektorów, z rzadka ostre, raczej zamglone, dające scenicznemu obrazowi dziwną poświatę, czyniące go niemożliwym do uchwycenia, przygwożdżenia, jakoś przedziwnie nieziemskim.
Aktorzy mówią przez mikrofon, wskazując tak na wyjątkowość naszego z nimi spotkania. Wyrypajew zaznacza mocno umowność całej sytuacji, tu nikt nie naśladuje rzeczywistości, nie udaje życia. Jesteśmy zanurzeni w konwencji, co pozwala spodziewać się wszystkiego. Chociażby przejścia od pozornie realistycznej opowiastki o czwórce poszukujących swego miejsca w świecie młodych ludzi, których los rzuca między Nowym Jorkiem a Berlinem, do zagłębienia się w śmierć, a potem w nieskończoność. Nowy dramat autora „Tlenu” to bowiem prawdziwa jazda bez trzymanki. Tam, gdzie inni wycofaliby się przerażeni skalą i głębią tematu, Wyrypajew swą podróż zaczyna, częstokroć nakłuwając wielkie słowa szpilkami ironii, patos rozbrajając pastiszem.
Nowy Jork więc, a potem Berlin, z dala od Moskwy i Warszawy, gdzie Wyrypajew mógłby osadzić akcję, gdyby chciał portretować swoje miejsca, najlepiej rozpoznane światy. Tyle że jemu nie zależy na dokumentalnej dokładności, bardziej interesują go miejsca w sercu niż punkty na mapie. Liczy się również fakt, że właśnie te miasta zdają się dzisiaj centrum świata i Europy, wsysają przybyszów zewsząd, dają im obietnice nowego życia, czasem spełnione, czasem bez pokrycia. Są jak znaki w ponadnarodowym kodzie, a właśnie z niego wywodzą się postaci z nowej sztuki Rosjanina. Tylko jeden z bohaterów może powiedzieć o Nowym Jorku, że jest stąd. Do tego prawosławna Serbka, katolicka Polka i chłopak z Czech, amator wegańskiego jedzenia i wyrafinowanego seksu. Wszyscy przybyli do Stanów kiedyś albo przed chwilą, wszyscy próbowali ułożyć sobie tutaj nowe życie. Bez powodzenia jednak, stąd pomysł na ucieczkę. Dla czworga młodych z „Nieznośnie długich objęć” lot z Nowego Jorku do Berlina jest jak przejażdżka metrem z jednego krańca miasta na drugi. Świat nie ma dla nich jasno wytyczonych granic.
Można spoglądać na Amy, Monicę, Charliego i Krisztofa jako przedstawicieli hipsterskiej międzynarodówki, żyjących w poczuciu wiecznej tymczasowości, bez przywiązania do ludzi i adresów. Wyrypajew zna wielu podobnych do swoich bohaterów, dlatego łatwo mu wejść w ich skórę, portretując ich z ironią, ale bez szyderstwa. Można też spojrzeć na tych czworo jako na elementy wyższego porządku, rozsypane po Ziemi mikrony, z których, i sześciu czy iluś tam miliardów podobnych, buduje się wszechświat. Taka perspektywa może wydać się pretensjonalna i kiczowata, ale autor „Walentynek” nie po raz pierwszy (przypomnijmy sobie na przykład „UFO. Kontakt”) potrafi ją obronić. Humorem właśnie, podskórną ironią, jaką nasyca nawet najbardziej wzniosłe frazy. W kosmosie Iwana Wyrypajewa wewnątrz organizmu młodej dziewczyny może wyrosnąć niezwykły kwiat i przyjmujemy to na wiarę, bez oporu. Kto inny może dyskutować z ukrytym w sobie delfinem i też się na to godzimy, nie wybuchamy kpiącym śmiechem. „Nieznośnie długie objęcia” znoszą gatunkowe ograniczenia, czerpiąc garściami ze sztafażu chwytów komedii romantycznej, nawet w nie bardzo wyrafinowanym wydaniu. Potem zanurzają się w dzisiejszą psychoanalizę, ale nie uzurpują sobie terapeutycznych ambicji. Wreszcie niepostrzeżenie dotykają metafizyki. Niesamowity to kocioł, a mimo to Wyrypajew miesza w nim z wyjątkową wprawą.
Jeśli do teraz zdawało nam się, że znamy język sztuk twórcy „Tańca »Delhi«”, okaże się, iż byliśmy w błędzie. „Nieznośnie długie objęcia” zachowują bowiem styl relacji o działaniach poszczególnych postaci („Teraz Charlie spotyka na ulicy swoją byłą dziewczynę Amy”, „Teraz Monica wraca do domu i pada bez sił na łóżko”), ale łączą go z niemal barokowym bogactwem opisów doznań. Wyrypajew, fenomenalnie przetłumaczony przez Agnieszkę Lubomirę Piotrowską, jawi się tutaj jako kaskader języka, na takich samych prawach traktujący czysty liryzm, co obsceniczność oraz drobiazgowe opisy seksualnych zbliżeń. Gdy o to idzie, sztuka przewyższa nawet wyśrubowane polskie i europejskie normy. Jednak nie szokuje, bo erotyka nie jest celem samym w sobie. Podobnie jak nagromadzenie wulgaryzmów, wypowiadanych przez aktorów genialnie, z miękką czułością albo niedowierzaniem. „Nieznośnie długie objęcia” idą więc w stronę ekstremów, ale granicy w żadnej chwili nie przekraczają. Może po prostu odpowiadają na nasze ukryte potrzeby – dostajemy od Iwana Wyrypajewa love story, na jaką zasłużyliśmy.
Inna sprawa, że taka literatura wzmaga odpowiedzialność aktorów. Powiedzieć, zagrać ją źle, znaczyłoby ją ośmieszyć, skompromitować. Karolina Gruszka, Julia Wyszyńska, Dobromir Dymecki i Maciej Buchwald są rewelacyjni. Nadają swoim postaciom tożsamości, ale nie pozbawiają ich tajemnicy. Z karkołomnymi frazami Wyrypajewa radzą sobie tak, jakby krążyły w ich krwioobiegu. Bywają ironiczni i czuli. No i nie boją się wzruszać.
Nie mam zaufania do mód, nie pamiętam, żebym powiedział o czymś: „kultowe”. Tym razem jednak przeczuwam, że nowe przedstawienie Wyrypajewa trafia w swój czas, dla wielu może stać się ważniejsze niż niejeden z teatralnych wieczorów. Ktoś je odrzuci w całości, ale inni się uzależnią. Dla nich to będzie spektakl do wielokrotnego oglądania.
Nieznośnie długie objęcia | reżyseria: Iwan Wyrypajew | Teatr Powszechny w Warszawie – Łaźnia Nowa w Krakowie