Tak jak ekonomia rządzi się prawami rynkowymi, tak kultura jest kształtowana przez wybitne jednostki. To one odpowiadają za podaż i promują zapotrzebowanie. Zatem w kulturze to nie popyt decyduje o podaży, tylko podaż kształtuje popyt. Rozmowa z Arturem Szklenerem dyrektorem Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina.
Słucha pan jeszcze Chopina dla przyjemności?
Słucham, od dzieciństwa.
I nie ma pan przesytu?
Jest to tak piękna muzyka, tak genialna, pełna treści, inspirująca, ale momentami również pozwalająca się wyciszyć... Kiedy zestawia się twórczość Chopina z jego kontekstem muzycznym – kompozycjami innych wielkich jego czasów, np. Lisztem czy Schumannem, jak to ma miejsce podczas festiwalu „Chopin i jego Europa” – muzyka Chopina wnosi zupełnie inną jakość, skupia na sobie uwagę słuchaczy. To niezwykła sztuka. Można ją porównywać jedynie z tą największych twórców innych epok – Jana Sebastiana Bacha czy Mozarta.
W czasie konkursu chopinowskiego widać to szczególnie dobrze. Na czym pańskim zdaniem polega sekret tego konkursu?
Wystarczy wziąć twórczość największego geniusza, zapraszać do jej wykonania najwybitniejszych pianistów i powtarzać to przez 90 lat. Poważniej: sukces konkursu pokazuje, jak fenomenalna, niepowtarzalna także w odbiorze jest muzyka Chopina, jak wciąż porusza publiczność, jak jest uniwersalna. Powiedziałbym, że jest też totalna, jeśli chodzi o weryfikację możliwości pianisty. Poprzez syntezę tradycji instrumentalnych i wokalnych wymaga od muzyka ogromnej kultury, ale też niezwykłego zżycia z instrumentem. Chopin sam wielokrotnie pisał, że klawiatura ma być przedłużeniem ręki, lecz także serca, duszy, myśli. Muzyka była dla niego rodzajem mowy, miała przekazywać idee, nastroje. Dlatego jest w niej tyle treści. Wiadomo od antyku, że muzyka przenosi emocje i pobudza nas do reakcji. Chopin wykorzystywał to całkowicie świadomie, wzbudzając reakcje od szalenie dramatycznych po niezwykle liryczne.
W konkursie mamy do czynienia z młodymi muzykami. Czy oni mogą już być biegli i w technice, i w sztuce?
Jeśli chodzi o technikę, w dzisiejszych czasach przestała ona być problemem: wszyscy uczestnicy konkursu są pod tym kątem fenomenalnie przygotowani. Wygrywają jednak ci, którzy potrafią zachwycić, porwać, zahipnotyzować, ale też zbudować spójną, logiczną i piękną formę. Spojrzeć na kompozycję niejako z lotu ptaka, jednocześnie przekonująco kształtując muzyczne „tu i teraz” i – co szczególnie ważne – pamiętając, iż odwołują się do estetyki sprzed niemal 200 lat. Tegoroczny konkurs pokazał, że takich dojrzałych pianistów mamy całkiem sporo, również wśród najmłodszych.
A co sprawia dzisiejszym młodym najwięcej trudności w muzyce Chopina?
Elementy taneczne, szczególnie polskie. Dziś młodzi ludzie są na co dzień bombardowani niemal wyłącznie muzyką na raz, bez różnicowania beatu, muzyką mechaniczną, szumem dźwiękowym, co stępia muzyczną wrażliwość. W efekcie obserwujemy kłopoty nawet z tanecznym wykonaniem walców, nie mówiąc o mazurkach, których rozchwiany rytmicznie idiom rubato przestajemy organicznie czuć nawet my, Polacy.
Nie jesteśmy też chyba w większości przygotowani do odbioru tak złożonej muzyki... Ba! Tracimy coś, co można by nazwać europejską wrażliwością muzyczną. Da się temu przeciwdziałać? I czy w ogóle należy? Przecież można uznać, że po prostu świat poszedł naprzód.
Świat się cofnął. Funkcja muzyki, z jaką mamy dziś do czynienia w większości mediów masowych, jest inna niż ta, którą wypracowano w Europie od antyku po XX w. Wprowadzanie w trans, które teraz dominuje w muzyce popularnej, klubowej, techno, to powrót do najbardziej pierwotnej, obrzędowej jej funkcji, w miejsce funkcji estetycznej, narracyjnej czy afektywnej, kształtowanej przez stulecia. Uważam, że jest naszym – osób, które jeszcze słyszą różnicę – obowiązkiem przeciwdziałać tej kulturowej degradacji, gdyż prowadzi ona do degradacji osobowości. Kultura wysoka, w tym muzyka, współtworzy tożsamość każdego z nas. Jeżeli pozbawiamy się tej części osobowości, będziemy innymi ludźmi. Dotyczy to także wrażliwości na sztuki piękne, znajomości literatury, całego zasobu intelektualnego, który kształtuje, a przynajmniej powinien kształtować Europejczyka, zwłaszcza że mamy powszechny dostęp do edukacji. Tymczasem po katastrofalnych zmianach w systemach szkolnictwa wyższego zamiast rzetelnego wykształcenia coraz częściej mamy do czynienia z sytuacją pustego w środku pozoru.
Humanistyka – w tym antropologia czy muzykologia – po prostu się nie opłaca.
To niestety powszechny trend. Zdobywamy umiejętności, ale nie poszerzamy horyzontów, nie uczymy się myśleć krytycznie, nie kształtujemy narzędzi poznawczych. Zacieranie różnic między akademiami i uniwersytetami, hegemonia testów, nawet w przedmiotach humanistycznych, rezygnacja z kształtowania umiejętności wypowiedzi, to tylko niektóre przejawy tego trendu.
A czy ktoś próbuje go odwrócić?
My próbujemy. W ramach środków, możliwości i tematu, którym się zajmujemy. Jednym z naszych priorytetów jest ponowne włączenie muzyki klasycznej, w tym Chopina, w obieg powszechnej kultury. Staramy się pokazać, że jest ona dostępna. Zarówno w sensie czysto technicznym, jak i – przede wszystkim – psychologicznym. Olbrzymie zainteresowanie konkursem pokazało, jak duży jest głód takich wartości. Bardzo się cieszę, że udało się obalić mit, z którym walczymy od lat, a który brzmi: „kultura wysoka jest niszowa, nie ma na nią zapotrzebowania i jeśli pojawi się w prime time, to natychmiast spadną wskaźniki oglądalności”. Okazało się, że wystarczy wziąć sztukę naprawdę wartościową i (przynajmniej na początku tej drogi) zrozumiałą, udostępnić i – co równie ważne – wprowadzić w główny obieg informacji dyskurs o niej, żeby się okazało, że jest na nią ogromne zapotrzebowanie. Wtedy nawet bez zaawansowanych metod perswazji pojawiają się zainteresowanie i oddźwięk.
Tak stało się w czasie konkursu chopinowskiego...
Tak. Ludzie, którzy wcześniej nie mieli żadnych tego typu doświadczeń, zareagowali. Oczywiście pewną rolę odegrał aspekt rywalizacji, na który zwrócił uwagę już Jerzy Żurawlew, twórca konkursu w 1927 r., ale większość słuchaczy nie zatrzymała się na tym podstawowym poziomie. Dyskusje w internecie, a także badania wskazują, że dzięki konkursowi rozmawiało się o muzyce, nie tylko o tym, kto wygra (według badania CBOS 30 proc. Polaków śledziło konkurs chopinowski). Nawet zupełnie niedoświadczeni słuchacze starali się wyrobić sobie własne zdanie na temat muzycznych interpretacji, choćby po to, żeby skonfrontować opinie. W krótkim czasie doszło do eksplozji zainteresowania, która zdaje się przeczyć regułom. Tymczasem tak jak ekonomia rządzi się prawami rynkowymi, tak kultura jest kształtowana przez jednostki. Zawsze tak było i zapewne będzie. Obieg kultury jest kreowany przez trendsetterów, którzy uzyskują swą rolę w wyniku różnych mechanizmów: w tradycyjnym modelu dzięki swej społecznej pozycji, wiedzy etc. To oni kształtują podaż i promują zapotrzebowanie. Zatem to nie popyt decyduje o podaży, tylko podaż kształtuje popyt. Zawsze mnie zastanawiało, że w zakresie kultury popularnej wszyscy to rozumieją i olbrzymie środki poświęca się, by promować takich współczesnych trendsetterów, a w kulturze wysokiej jakoby o tym zapomniano i wciąż króluje argument, że „to się nie sprzeda”.
Popyt w naszych czasach się głównie kreuje. Przy okazji ostatniego konkursu został wykreowany po mistrzowsku. Jako punkt wyjścia stworzono atmosferę nieledwie sportową, by przekazać głęboką wiedzę o muzyce. I wielu z tych nowych słuchaczy zostawało, o czym świadczą wyniki oglądalności i żywe dyskusje na fan page'u. Pytanie, czy nie ograniczy się to do trybu akcyjnego.
Mam nadzieję, że to, co się stało, przysporzyło ważnych argumentów w walce o obecność kultury wysokiej w mediach, nie tylko w ramach programów kulturze poświęconych, ale też tych o profilu ogólnym, w tym informacyjnym. Natomiast my, organizatorzy wydarzeń muzycznych, powinniśmy się starać utrzymać tę falę entuzjazmu, wykorzystać potencjał. Jestem przekonany, że bez działań z naszej strony sytuacja wróciłaby szybko do punktu wyjścia. W Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina chcemy wykorzystywać konkurs jak najdłużej jako emblemat, powracać do jego atmosfery, osób, miejsc z nim związanych. Idealnie byłoby, gdyby spadkowa fala zainteresowania po zakończeniu jednego konkursu nakładała się ze wznoszącą, pojawiającą się przed kolejnym, ale to bardzo ambitny cel, wymagający lat pracy. Podstawowym zadaniem jest po prostu zwiększenie liczby osób, które mają regularny kontakt z muzyką klasyczną. Cieszę się, że udało się przełamać lody, pewną niechęć, reakcję odrzucenia tej muzyki, jeszcze zanim dochodziło do jakiegokolwiek kontaktu. To dla mnie bezcenne.
Konkurs się skończył i pewnie poszliście wszyscy na urlop.
Rozliczamy konkurs, trwa oficjalne światowe tournée zwycięzcy zorganizowane przez NIFC, przygotowujemy publikacje fonograficzne, przyszłoroczny festiwal „Chopin i jego Europa”, nieprzerwanie działa Muzeum Fryderyka Chopina, przygotowujemy nowy sezon projektów edukacyjnych, cykl konferencji naukowych, wiele publikacji książkowych, w tym pierwsze w historii tłumaczenie korespondencji Chopina na język angielski.
Kiedy ogłoszono, że instytut powstanie, nie byłem entuzjastą tego pomysłu. Bałem się zawłaszczenia Chopina przez jakiś nowy państwowy moloch, który miał jednocześnie być agencją koncertową, placówką badawczą, wydawnictwem i do tego sprawować nadzór nad spuścizną oraz udzielać koncesji na użycie wizerunku i muzyki Chopina.
Przede wszystkim mamy zasadę, by nie prowadzić przedsięwzięć, które mają szansę realizacji w modelu czysto komercyjnym. Pytano mnie o to m.in. cztery lata temu, przed konkursem na stanowisko dyrektora, w kontekście rynku fonograficznego. Dziś można by zapytać: jakiego rynku? Teraz polskich wydawnictw komercyjnych prawie nie ma, a te pozostałe nie są praktycznie w stanie wydawać muzyki klasycznej na wysokim poziomie artystycznym bez subwencji, czy to na etapie wykonania, rejestracji, czy produkcji.
To, że powstała instytucja, która łączy różne nurty działalności w jednym zakresie programowym, jest w tym kontekście bardzo korzystne, także z ekonomicznego punktu widzenia. Możemy łączyć działania, co daje efekt synergii. Trzymając się przykładu płyty: jeśli kto inny organizuje koncert, a kto inny wydaje płytę, koszty rosną. Nam się udaje wynegocjować pozyskanie praw fonograficznych w ramach honorariów artystycznych za koncert. Nagrania wykorzystujemy do działalności edukacyjnej, która jest z założenia non profit, wydawniczej, popularyzatorskiej, muzealniczej. Nasza praca naukowa też przekłada się na działalność edukacyjną i popularyzatorską, ale również artystyczną. Takie przykłady synergii można by mnożyć.
W żaden sposób nie zawłaszczamy Chopina. Przeciwnie – staramy się go jak najszerzej udostępniać. Kiedy tylko skompletowaliśmy nagrania do serii „The Real Chopin” (nagrania dzieł wszystkich kompozytora na instrumentach z epoki – red.), natychmiast udostępniliśmy je nieodpłatnie w internecie. To samo działo się w czasie konkursu chopinowskiego i dotyczy nie tylko wiedzy, nagrań, publikacji czy wystaw, ale również rozwiązań technologicznych, jak aplikacje mobilne czy platformy internetowe. Moim osobistym celem jest, by wypracowane w ten sposób narzędzia udostępnić innym instytucjom, aby mogły służyć miłośnikom polskiej kultury, nie tylko wydarzeń organizowanych przez NIFC. Jesteśmy otwarci na współpracę, wspieramy innych organizatorów wydarzeń chopinowskich, jak możemy (m.in. stowarzyszenia zrzeszone w Międzynarodowej Federacji Towarzystw Chopinowskich czy konkursy chopinowskie), promujemy najwybitniejszych młodych artystów, słowem, przyjęliśmy model działania odwrotny do tego, który pan przywołał.
A producenci majonezu przychodzą po koncesję na wizerunek Chopina?
Jako podmiot odpowiedzialny za wizerunek Fryderyka Chopina sformułowaliśmy zespół zasad dopuszczalności jego komercyjnego wykorzystania. Zmieniliśmy nieco politykę obowiązującą na początku działania instytutu, dopuszczając wyjście poza sferę muzyki. Postawiliśmy jednak dwa główne warunki: niesprzeczności z wartościami kultury wysokiej oraz odwołania do najwyższej jakości, kunsztu, mistrzostwa. Mogę sobie wyobrazić model samochodu Chopin, tak jak istnieje Citroën Picasso, ale na pewno nie mógłby to być kompakt. Niestety wciąż dla większości Polaków pierwsze skojarzenie marki Chopin to wódka. Przy pełnym zrozumieniu dla roli ekonomicznej tego produktu, nie jest to dla miłośników twórczości naszego kompozytora sytuacja optymalna. Remedium mogłoby być wprowadzenie produktu najwyższej klasy z zupełnie innego rynku.
Czyli apelujemy do producentów dóbr luksusowych innych niż używki, żeby przemyśleli sprawę i zgłosili się do instytutu.
Związanie się z jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich i europejskich marek, jaką jest Chopin, byłoby z pewnością godne rozważenia. Dobrym przykładem jest historia związana z wystawą polskiej kultury w Chińskim Muzeum Narodowym w Pekinie. Po kilku miesiącach debaty na temat tytułu polsko-chińska komisja uznała, że sama nazwa naszego kraju mogła się Chińczykom z niczym nie kojarzyć, więc zdecydowano się na tytuł „Skarby z kraju Chopina. Sztuka polska od XV do XX wieku”. Chopina skojarzyli na pewno!