Jakub Małecki to jedno z najlepszych piór w kraju, co potwierdza w „Dygocie”. To kronika życia dwóch polskich rodzin, rozpisana na wiele lat i opisująca ich mniejsze i większe tragedie
Dziennik Gazeta Prawna
W ostatnich latach fantastyka dała tak zwanemu głównemu nurtowi kilku niezwykle zdolnych i teraz już powszechnie uznanych autorów. Dała w tym rozumieniu, że choć zaczynali od fabuł z wątkami nadprzyrodzonymi, w kolejnych powieściach je redukowali, tak że w nowych książkach pojawiają się rzadko albo wręcz wcale. Mowa o Wicie Szostaku, Łukaszu Orbitowskim i, rzecz jasna, Szczepanie Twardochu, bodajże najgłośniejszym z przykładów. Do tego grona zaliczyć należy również Jakuba Małeckiego, który w swojej prozie wyewoluował od horroru w stronę powieści obyczajowych, z ledwie śladowymi ilościami realizmu magicznego.
Taki jest właśnie „Dygot”. To rozpoczynająca się na początku XX wieku, a kończąca współcześnie historia kolei życia kilku pokoleń dwóch rodzin z polskiej prowincji, które los połączył po równo więzami miłości i tragedii. Pojawiają się wątki przepowiedni i klątw, są jednak marginalne, bo Małecki skupia się przede wszystkim na zwykłym życiu prostych, nierzadko biednych ludzi, ich namiętnościach i problemach. Opisuje zaś to wszystko niezwykle zajmująco.
Ciekawa jest tu perspektywa. Na przestrzeni całej powieści wciąż pojawiają się wzmianki o rzeczach wielkich, przełomowych wydarzeniach w historii świata i Polski. Niekiedy splatają się z losami bohaterów bardziej (jak kariera Poli Negri), niekiedy mniej, rzadko kiedy poświęca im się jednak więcej niż kilka słów i stosuje inaczej niż punkty znakujące upływ czasu. Wojna, zmiana ustroju, pojawienie się telewizji, lot na Księżyc – wszystko to zostaje odnotowane, ale niewiele więcej. Tymczasem całe rozdziały poświęca się na opowieści o sowie, która zamieszkała w domu bohaterów, o psie imieniem Koń i koniu imieniem Pies, o prowadzeniu warzywniaka i jeżdżeniu rowerem na dziewczyny. Mamy u Małeckiego Historię i historie, przy czym ważniejsze są te drugie, które dotykają bohaterów bezpośrednio.
Ta opowieść o rzeczach zwykłych, o życiach naznaczonych mnóstwem cierpienia, niemniej żywotach nieszczególnie wyjątkowych, ta kronika przeciętności wciąga jednak niczym powieść sensacyjna. To zasługa warsztatu Jakuba Małeckiego, który bardzo wyraźnie z książki na książkę pisze coraz lepiej, w „Dygocie” osiągając już maestrię w łączeniu prostoty z poetyckością. Nie konstruuje długich, złożonych zdań, nie faszeruje ich mnóstwem epitetów i kwiecistych porównań, stosując słowa oszczędnie, ale celnie: to maksimum treści w minimalnej liczbie znaków, co jest wielką sztuką. Dlatego przez lekturę się płynie, dlatego tak chętnie czytelnik daje się Małeckiemu prowadzić w kolejne dygresje, w których snuje mniejsze opowieści o pojawiających się na chwilę postaciach, opisuje ich losy, na moment zapominając o głównych wątkach powieści.
Paradoksalnie wokół swoich prostych bohaterów Małecki buduje atmosferę niezwykłości, w czym pomaga właśnie wspomniana szczypta realizmu magicznego. Choć dominujący ton jest jednak ponury – „Dygot” to historia fascynująca, ale niezwykle gorzka, pełna bólu i pozbawiona optymizmu, opisująca życie jako pasmo nieszczęść i utraty, a w końcu samotności, w której nic nie daje pełni szczęścia. To zresztą wyróżnik większości tekstów tego autora, żeby przypomnieć choćby poprzedniego „Odwrotniaka”, którym już przed dwoma laty Małecki zasłużył na uwagę szerszej publiczności. „Dygot” to tylko potwierdzenie jego talentu.
Dygot | Jakub Małecki | SQN 2015