Fizyczna przemoc wynika w moim filmie z tego, że bohaterowie zostali zdradzeni przez państwo i stworzony przez nie system, który powinien gwarantować im ochronę – mówi urugwajski reżyser Rodrigo Plá. Jego nowy film „Potwór o tysiącu głów” bierze udział w konkursie międzynarodowym Warszawskiego Festiwalu Filmowego
Kuba Armata: „Potwór o tysiącu głów” to opowieść o walce Dawida z Goliatem. Wielu ludzi w sporze pomiędzy jednostką a naginającym przepisy towarzystwem ubezpieczeniowym może dostrzec samych siebie.
Rodrigo Plá: Ten film to połączenie wielu aspektów, które się na siebie nałożyły. Zaczęło się chyba od poczucia empatii, jaką mieliśmy w stosunku do ludzi będących w sporze z bezduszną instytucją, w tym przypadku towarzystwem ubezpieczeniowym. To przecież sytuacja w obecnych czasach częsta i tak naprawdę uniwersalna, nieznająca żadnych terytorialnych granic. Mogła mieć miejsce w Meksyku, Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Polsce. Historia inspirowana jest rzeczywistymi zdarzeniami, ale musieliśmy poświęcić jej sporo pracy. Podstawą była powieść Laury Santullo (scenarzystki i partnerki reżysera – red.), ale to, co widzimy w filmie, to połączenie różnych uczuć, opowieści, podstępów, jakie w zanadrzu mają takie korporacje. O tym wszystkim opowiadali nam znajomi, wiele znaleźliśmy też na blogach internetowych.
Czy scenariusz różni się zatem w znaczący sposób od materiału literackiego?
Fabuła i struktura nie różnią się zbyt wiele, ale wydaje mi się, że nieco inny może być wydźwięk całości. Istotne jest to, że ten film robiliśmy razem. W życiu prywatnym jesteśmy parą, więc dzielimy wiele wspólnych doświadczeń i emocji. Jednak kiedy pracujemy nad filmem, interesują nas inne rzeczy, koncentrujemy się na innych aspektach. Mnie na przykład fascynowało to, do czego pod wpływem okoliczności jest w stanie posunąć się niepozorna przecież bohaterka.
Interesujące jest też to, że cała historia opowiedziana została z kilku punktów widzenia.
To w dużej mierze determinuje sama powieść, która wykorzystuje taką narrację. Siłą rzeczy historia podzielona jest pomiędzy główną bohaterkę a innych. Moim zdaniem dzięki temu możliwe jest pełniejsze oddanie całej sytuacji. Spoglądamy na historię z różnych perspektyw. To powoduje kontrasty, bo przecież niektórzy sympatyzują z kobietą, a inni nie. Zależało nam na zachowaniu tej struktury, ponieważ w dobry sposób może tłumaczyć motywacje i atmosferę osaczenia. Poruszamy się w końcu w rzeczywistości do pewnego stopnia chaotycznej, zaburzonej. Oczywiście determinowało to użycie określonych środków filmowego wyrazu.
Nie mogę nie zapytać o przemoc, która powraca tutaj w kilku wymiarach.
Fizyczna przemoc wynika tutaj z tego, że bohaterowie zostali zdradzeni przez państwo i stworzony przez niego system, który powinien gwarantować im ochronę. Przecież obywatele płacą podatki właśnie po to, żeby na co dzień czuć się bezpiecznie. Prawa, niby ustawowo gwarantowane, bardzo często zostają pogwałcone na skutek jakichś luk w zapisach czy zwykłych sztuczek. Zachowanie, jakiego dopuszcza się główna bohaterka, to rodzaj obrony, odpowiedzi na przemoc psychiczną stosowaną przez te instytucje. Ona najzwyczajniej nie czuje się pewnie w państwie, które w pierwszej kolejności powinno ją chronić.
Temat, o którym opowiadasz, czyli nierówna walka jednostki z instytucjami, często powraca w różnych wariacjach, także w Hollywood. Ująłeś go w dodatku w atrakcyjną tam formułę kina gatunkowego. Bierzesz w ogóle pod uwagę zrobienie remake’u w warunkach studyjnych?
Szczerze mówiąc, za bardzo o tym nie myślałem. Dotyczy to zresztą także moich poprzednich filmów. Bardziej interesują mnie niezależne, eksperymentalne projekty, takie, w których w pełni będę mógł się wyrazić. Z drugiej strony gdyby pojawiło się zainteresowanie i producent gwarantujący mi wolność twórczą, to kto wie.
To także wdzięczny temat dla dokumentalistów, chociażby Michaela Moore’a.
Kino dokumentalne to raczej nie moja działka. Jedyne doświadczenie z tą materią związane jest jeszcze z czasami w szkole filmowej. Kiedy pokazałem nakręcony przez siebie dokument mojemu profesorowi, delikatnie mówiąc, nie był zbyt zadowolony. Początkowo trochę mnie to sfrustrowało, ale na dłuższą metę pewnie pomogło. Mamy w Meksyku świetnych dokumentalistów i niech tak zatem zostanie. Muszę jednak przyznać, że nie jestem wielkim fanem Michaela Moore’a. Wolę inny styl, bardziej poetycki, delikatny.
Inspiracje czerpiesz z życia czy innych sztuk?
Staram się zbierać informacje z różnych dziedzin życia, ale koniec końców uważam, że w pewnym momencie najlepiej o wszystkim zapomnieć i nie mieć jakichś konkretnych wzorców. To do pewnego stopnia ogranicza wyobraźnię, a wydaje mi się, że ona w procesie powstawania filmu jest niesłychanie ważna. Zostawiam moim współpracownikom, aktorom, ekipie puste miejsca, które chciałbym, żeby wypełnili swoją osobowością, pomysłami. Oczywiście są tacy reżyserzy, których cenię bardziej, jak Michael Haneke czy Lars von Trier, ale jednocześnie pokazywanie ich filmów ekipie niesie ze sobą ryzyko imitowania tego kina. A mnie chodzi o zupełnie coś innego. ©?

Filmowy maraton czas zacząć

Warszawski Festiwal Filmowy jak co roku stawia widzów przed trudnymi decyzjami: nie da się obejrzeć wszystkiego, trzeba więc tytuły skrupulatnie selekcjonować. Tym bardziej że sporo z nich tradycyjnie będzie dostępnych wyłącznie na festiwalowych pokazach.
Z pewnością warto poświęcić uwagę polskim premierom. Zgarniający coraz więcej nagród „Demon” tragicznie zmarłego Marcina Wrony już niedługo trafi do kin, ale w programie WFF znalazły się filmy, na które przyjdzie nam dłużej poczekać. Wybierzcie się więc na „Hel”, debiutancki thriller Katii Priwieziencew i Pawła Tarasiewicza, „Nowy świat”, nowelową opowieść o imigrantach w Polsce, „Klezmera” Piotra Chrzana, czyli kolejną próbę opisania relacji polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej, oraz „Braci” – znakomity dokument Wojciecha Staronia. Polskie akcenty znajdziecie też w najnowszym filmie Iwana Wyrypajewa „Zbawienie” – jedną z głównych ról zagrała tu Karolina Gruszka.
WFF to także okazja, by obejrzeć najnowsze filmy mistrzów. Zobaczycie m.in. dzieła Japończyków Takashiego Miike („Yakuza Apocalipse”), Takeshiego Kitano („Ryuzo i siedmiu najemników”) oraz Sabu („Podróż Chasuke”). Polskie premiery będą miały filmu Otara Iosellianiego („Pieśń zimowa”), Lenny’ego Abrahamsona („Pokój”), Stephena Frearsa („Strategia mistrza”) oraz Alexa van Warmerdama („Schneider kontra Bax”).
Warto także pamiętać o kinie dokumentalnym: moim faworytem w bogatym programie tej sekcji jest „Chuck Norris kontra komunizm”, czyli film ze styku historii i popkultury o tym, jaki wpływ na rumuńskie społeczeństwo miały pirackie filmy rozpowszechniane na kasetach VHS (od razu nasuwa się myśl, jak to wyglądało także w Polsce).
Oczywiście idealny program Warszawskiego Festiwalu Filmowego każdy z widzów musi wybrać sobie sam. Przed laty impreza była solidną przeciwwagą dla komercyjnego repertuaru kin, w których rzadko pojawiały się filmy niszowe i egzotyczne. Teraz, gdy na co dzień mamy dostęp do ambitnych filmów (dzięki serwisom VOD, dystrybutorom oraz licznym festiwalom), selekcjonerzy WFF mają zadanie utrudnione, muszą eksplorować coraz bardziej egzotyczne zakątki światowej kinematografii. Za to tym ciekawsze są rezultaty ich poszukiwań.
Pełny program festiwalu znajdziecie na stronie WFF.pl