Niewiele jest w Polsce postaci, które naprawdę dobrze wywiązują się z roli intelektualisty (Anglosasi powiedzieliby „public intellectual”). Marcin Król to jest jedno z takich nazwisk.
Niewiele jest w Polsce postaci, które naprawdę dobrze wywiązują się z roli intelektualisty (Anglosasi powiedzieliby „public intellectual”). Marcin Król to jest jedno z takich nazwisk.
RAFAŁ WOŚ PREZENTUJE
Król osiągnął wiele, ale nie osiadł na laurach. Nie zatrzymał się na lekturach, nazwiskach i zjawiskach społecznych, których komentowanie przyniosło mu uznanie. Jako wykładowca akademicki i publicysta wprowadzał do polskiego obiegu intelektualnej myślenie liberalne i konserwatywne. Podtykał Hayeka gdańskim liberałom (to jego własne słowa), popularyzował Rawlsa, a ostatnio Sandela. Ale co jakiś czas potrafił puścić karty w tas. I spojrzeć krytycznym okiem na dorobek liberalnej ortodoksji. A nawet zdobyć się na samokrytyczną autorefleksję w głośnym wywiadzie udzielonym dwa lata temu Grzegorzowi Sroczyńskiemu w „Gazecie Wyborczej”. Nawet gdy szedł w biograficzne wspominki (a w polskim życiu intelektualnym zwłaszcza lat 80. i 90. odegrał przecież bardzo ważną rolę), potrafił robić to krytycznie i z dystansem.
Dowodem, że tak jest, są jego książki. Król zawsze pióro miał lekkie i nigdy nie potrzebował dekady rozmyślań, by zareagować na to, co się wokół niego dzieje. Ale ostatnio filozof nawet jakby przyspieszył. Kilka miesięcy temu na rynku pojawiła się książka „Byliśmy głupi” – esej stanowiący jego autorski głos w debacie o polskiej transformacji. I o tym, co poszło z nią nie tak. Teraz z kolei wychodzi „Pora na demokrację” – rzecz próbująca wprowadzić odrobinę ładu w rozważania o stanie polskiej demokracji po 25 latach istnienia III RP.
Tak książka jest właśnie taka, jaki powinien być dobry esej. Autor sięga do kolorowej palety teoretyków demokracji (filozofów i socjologów). Starych i nowych. Ale nie zarzuca nimi czytelnika. Bierze z nich tyle, ile trzeba. Syntetyzuje i wyciąga wnioski. Nie straszy i nie histeryzuje. Powstaje z tego opowieść ożywcza oraz niebanalna. I jeszcze – co pewnie nawet ważniejsze – bardzo przyjemna w czytaniu.
Jak w tym Królowym ujęciu przedstawia się przyszłość polskiej demokracji? Filozof widzi dla niej nadzieje. W sumie dlatego tę książkę napisał. Aby rozpisać to jeszcze dobitniej, autor dzieli tę książkę na trzy czytelne części. Pierwsza to „objawy dyskomfortu”. Tam Król tłumaczy tam, że mamy z demokracją problem i nie jesteśmy z niej (za bardzo) kontenci. Potem przychodzi część wyjaśniająca, dlaczego tak się dzieje. By wreszcie skonkludować to wszystko częścią poradniczą. Próbująca odpowiedzieć na pytanie, co i jak zrobić, żeby było nam z demokracją lepiej. Marcin Król rzuca hasło „demokratyzacji”. A więc przejścia od demokracji proceduralnej (chodzenie na wybory i takie tam rytuały minimum) do demokracji substancjalnej. Zwanej też przez Króla radosną. I tu chodzi nie tyle o to, by się bezmyślnie cieszyć, jak to nam się wszystko pięknie udało, ile raczej o ponowne odnalezienie sensu w demokratycznym projekcie. Sensu, który się gdzieś zagubił. I to nie tylko nam, Polakom.
/>
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama