W moim filmie bardzo ważne jest bycie, istnienie na ekranie – mówi Marcin Dudziak, reżyser opartego na prozie Kazimierza Orłosia „Wołania”
„Wołanie” jest adaptacją opowiadania Kazimierza Orłosia „Zimorodek”. Proza tego autora nie była zbyt często ekranizowana. Co takiego pan w niej odkrył dla siebie?
Bardzo lubię strukturę jego prozy, ramy, które stawia. Ale przede wszystkim ciepło i empatię wobec bohaterów. Nawet gdy opisuje sytuacje skrajnie patologiczne, jest w nim próba zrozumienia ludzi, a nie podważania, obśmiewania tego, co robią. A poza tym proza Orłosia ma parametr, który trudno opisać, trafia w jakąś czułą strunę. Jest raczej opisem złożonego stanu, w jakim znajdują się bohaterowie. Tak jest w przypadku „Zimorodka”, lecz również w przypadku powieści „Letnik z mierzei”, nad której ekranizacją pracuję.
Wiele wątków z „Zimorodka” okroił pan w scenariuszu „Wołania”.
Mam wrażenie, że opowiadanie rozwijało się w różne strony. Napisane jest z perspektywy dziecka, Antka, który płynie z ojcem przez bieszczadzkie rzeki, ja pokazałem tych bohaterów z dystansu. Oczyściłem to opowiadanie ze wszystkich wątków rodzinnych i historycznych oraz dodatkowych postaci. Zrezygnowałem z tego wszystkiego, by móc skupić uwagę widza na tym specyficznym stanie, w którym znajdują się bohaterowie.
Dystans, o którym pan wspomniał, czuć przez cały czas. Kamera zazwyczaj obserwuje bohaterów z daleka, zza drzew.
Szukałem perspektywy, przez którą mógłbym opowiedzieć lub zasugerować, co czuje chłopiec. Antek jest dziesięciolatkiem, który w czasie tej wyprawy doświadcza istnienia czegoś wyższego, boskiego, co jest tu reprezentowane przez naturę. I ten dystans miał być niejako perspektywą natury, przestrzeni wiecznej, w którą wchodzą bohaterowie. Zależało mi na tym, żeby to był pozornie bezosobowy, ale jednocześnie nieobiektywny punkt widzenia. Z drugiej strony chciałem, żeby dzięki temu dystansowi opowieść była bardziej uniwersalna. Żeby bohaterowie stali się figurami ojca i syna, a nie konkretnymi osobami. Oczywiście są tam sceny bardziej intymne, pokazujące więź Antka i Józefa, ale jest ich stosunkowo niewiele.
Pan ten film nakręcił jako ojciec czy jako syn?
Zdecydowanie jako syn, ale pytanie intrygujące, bo nie wiem, czy je sobie świadomie zadałem w czasie realizacji. Opowiadanie to obudziło we mnie bardzo mocno wspomnienia doświadczeń, przeżyć, zapachów, dźwięków z dzieciństwa. To była dla mnie podróż wstecz, próba odtworzenia tych uczuć.
Dla mnie film jest opowieścią o końcu dzieciństwa jako okresu beztroski. Wyczuwa się w nim pewne napięcie, wreszcie dochodzi do sytuacji, w której bezpieczeństwo bohaterów jest zagrożone. To znaczące, że w pańskim filmie chłopiec reaguje inaczej niż w opowiadaniu. U Orłosia Antek marzy o tym, żeby jego ojciec był komandosem, który poradzi sobie w trudnej sytuacji, w „Wołaniu” to chłopiec pierwszy zaczyna działać.
Jeśli chodzi o dialogi, to tę scenę niemal jeden do jednego zaadaptowałem z tekstu Orłosia, zmiany były minimalne. Ale chciałem, żeby jej wydźwięk był inny. W opowiadaniu to jest scena niesłychanie nasycona detalami, dużo dłuższa niż w filmie. Zaczynało ją mocne, niespodziewane zdanie: „Ten pierwszy wyszedł z lasu”, lecz później gdzieś umknęła cała opresyjność tego ustawienia. Równocześnie nie chciałem, żeby ta scena zdominowała cały film. Bałem się, że jeśli będzie zbyt wyrazista, zbyt mięsista, to zniszczy wszystko, co wcześniej budowałem. Antek oczywiście nie bierze sytuacji w swoje ręce, nie byłby w stanie, ale rzeczywiście to on zaczyna działać, nie czekając na dyspozycje ojca.
Orłoś silnie podkreślił też symboliczny gwałt na rodzinie dokonany przez napastników, którzy wyśmiewają zdjęcie matki chłopaka.
Świadomie z tego zrezygnowałem. Mieliśmy nawet ten moment nakręcony, ale uznałem, że trzeba to jednak odpuścić. Postanowiłem rozwiązać to inaczej, nakręciłem scenę przy ognisku, rozmowę o modlitwie, której w opowiadaniu nie ma. Chłopiec zobaczył ojca słabego, bezradnego, więc chciał spytać, czy on odwołuje się do czegoś wyższego, do Boga. W opowiadaniu Antek jest dużo wyraźniej rozczarowany postawą ojca. Ja tego nie chciałem aż tak mocno podkreślać.
Także zło jest w filmie bardziej bezosobowe. U Orłosia charaktery napastników były bardziej wyraziste, wręcz westernowe.
Po jednym z pokazów opowiadałem, że dla mnie to zło zrodziło się z nudy, ale jedna z uczestniczek odpowiedziała, że dla niej to zło, które rodzi się z nieszczęścia. To mi utkwiło w pamięci, bo to zupełnie inna interpretacja, inne spojrzenie na człowieka. Mnie oczywiście było szkoda tych charakterów, bo spędziłem trochę czasu na castingu do tych ról, mieliśmy bardzo wyrazistych wykonawców. Ale tak jak mówiłem, nie chciałem, by ta scena zdominowała całą opowieść.
Wszyscy są tu naturszczykami, jedynie rolę Józefa powierzył pan Sebastianowi Pawlakowi, aktorowi TR Warszawa.
W moim filmie bardzo ważne jest bycie, istnienie na ekranie. Mam metodę castingu, która polega na tym, że aktorów szukam po zdjęciach. Przeglądałem bazy danych, robiłem zestawienia i Sebastiana wytypowałem wyłącznie na podstawie fotografii, nie mając pojęcia, jak gra. Okazało się, że jest znakomitym aktorem i odegrał też bardzo ważną rolę w prowadzeniu Witka Kotrysa, który pierwszy raz w życiu miał kontakt z kamerą.
Jeden z bohaterów dokumentu Patricio Guzmána „Perłowy guzik” mówi, że woda śpiewa. Pan także pozwolił w tym filmie śpiewać wodzie, wiatrowi, drzewom, do minimum ograniczając muzykę.
Od początku miałem świadomość, że dźwięk w tym filmie będzie tak ważny jak zdjęcia. To bardzo ważny środek wyrazu, o wiele bardziej odwołuje się do zmysłów niż obraz. W „Wołaniu” dźwięk często stoi w kontrze do obrazu. Buduje niepokoje tam, gdzie obraz uspokaja, te dwa środki wyrazu prowadzą między sobą grę. Ale nie mogłem do tego użyć dźwięków nagranych na planie, one nie sprawdziłyby się w mojej koncepcji. Dźwięki takie jak szum wiatru, drzew, wody itp. są bardzo niewdzięczne, nie da się ich ot tak zarejestrować. Odtwarzaliśmy je w studiu z różnych elementów, tworzyliśmy wielowarstwowe kompozycje ciurkania, szumów, szelestów. To trwało dobre dziesięć miesięcy, a gdy skończyliśmy, zastanawialiśmy się nad ścieżką dźwiękową. Nie chciałem typowej muzyki ilustracyjnej, a Karol Czajkowski zaproponował kompozycje wychodzące od dźwięków zarejestrowanych na planie. Przede wszystkim chodziło nam o to, żeby muzyka nie przykryła dźwięków natury, ale żeby się z nimi dyskretnie przeplatała.
Zrobił pan ten film poza systemem. Nie był współfinansowany przez PISF...
Nie był współfinansowany przez żadną instytucję publiczną. Pieniądze pochodziły z prywatnych firm, w tym z mojej. To nie było łatwe. Przystępując do zdjęć, nie mieliśmy całości budżetu, wszyscy pracowali za minimalne stawki lub za darmo, zarabialiśmy na ten film na bieżąco. Po czterech latach w stu procentach niezależny film wreszcie trafił do kin.
Wołanie | Polska 2014 | reżyseria: Marcin Dudziak | dystrybucja: Dudek w Puszczy | czas: 74 min