„Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie” nazywam fałszywą komedią. Pod powierzchnią salonowej konwersacji kryje się w niej opowieść o naturze kłamstwa. Spektakl na Scenie na Woli potwierdza, że Iwan Wyrypajew to prawdopodobnie najbardziej tajemniczy dramaturg naszych czasów
Przestrzenne wnętrze, tylko niezbędne meble. W wąskie prostokątne okno wdziera się drzewo, znak, że jest jakieś inne życie. Po szybach nieustannie spływa deszcz, czasem strugi, strumienie, czasami tylko pojedyncze krople. Pustka. Teren gry. Teren walki.
Świetna, wręcz ascetyczna scenografia Anny Tomczyńskiej przypomina ring. Troje bohaterów rozpływa się w uśmiechach, przymierza miny i grymasy niczym kolejne maski, fałszywe twarze, kryjące prawdziwe emocje. Warto posłuchać, jak Witold Dębicki sączy w słuchawkę telefonu niewiele znaczące słowa, jak grzecznościowymi pytaniami usypia czujność rozmówcy. Po chwili nie da się nie zwrócić uwagi, jak nazbyt kordialnym (....KOR) ukrywa własne zakłopotanie. Do tego sama konwersacja Sary (Katarzyna Herman), Roberta (Witold Dębicki) i Donalda (Zdzisław Wardejn), niby ociekająca wzajemną sympatią, a przecież z gruntu fałszywa. Usypiająca czujność poszczególnych postaci, które właśnie sobie nawzajem za nic nie powinny ufać. No i zwodząca widownię, bo pod zewnętrzną warstwą niezobowiązującej zabawy w podglądanie trójki podobno bliskich sobie ludzi kryje się wydestylowana gorycz. Przewrotne rozważanie o tym, że – jak chciał Pirandello – nikt nie jest tym, za kogo się podaje, a dojście do prawdy staje się niemożliwe. Otrzymujemy więc najdalszą od jednoznaczności refleksję o naturze kłamstwa i kieszonkowe studium zdrady w jednym.
„Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie” – Iwan Wyrypajew miał dobrą rękę do tytułów frapujących albo przynajmniej mocno zapadających w pamięć. Do pierwszej kategorii należy „Taniec »Delhi«”, „Iluzje”, „UFO. Kontakt”, „Nieznośnie długie objęcia”, które w przyszłym sezonie zobaczymy w warszawskim Teatrze Powszechnym. Do drugiej – „Lipiec”, „Tlen”, „Euforia”, a ostatnio „Zbawienie”. Tak nazywa się ostatni film Wyrypajewa, od niedawna obecny w rosyjskich kinach. Karolina Gruszka zagrała w nim katolicką mniszkę przybywającą do Tybetu, aby tam głosić wiarę w Chrystusa. Zatem kolejna niespodzianka. Dramaty Wyrypajewa traktowano jeszcze niedawno jako wyraz ateizmu autora. Dziś on sam określa siebie mianem nawróconego. Gdy zarzucano mu, że nienależycie bronił dziewczyn z Pussy Riot, tłumaczył, że kwestionował surowość wyroku, ale nie godził się na – jak mówił – deptanie flagi oraz tańce na ambonie. „Bóg to nieodłączna część mojego życia” – opowiadał w jednej z rozmów, zwierzając się, że przyszedł z ciemnej dali, popełnił w życiu wiele błędów. I jeśli patrzeć na jego twórczość, wciąż eksploruje raczej ciemną stronę człowieka. Mimo że daje mu szansę na samopoznanie, wierzy, że świadomość swoich win i swego położenia może zmienić bardzo wiele.
„Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie” przypomina nam o Wyrypajewie, być może zaczyna też dłuższą serię spotkań z jego nowymi utworami. Sam autor wyreżyseruje w Powszechnym „Nieznośnie długie objęcia”, na polski afisz ma też trafić jeszcze inna z jego świeżych sztuk – drukowani w jednym z ostatnich „Dialogów” „Pijani”. Artysta zrezygnował też z prowadzenia moskiewskiego Teatru Praktika, co w ostatnich latach pochłaniało go w ogromnym stopniu i na nowo zwrócił się ku pisaniu. Pod względem dramaturgicznej płodności jest przeciwieństwem innej gwiazdy z Rosji uwielbianej przez polskich widzów, czyli Nikołaja Kolady. Pisarz z Jekaterynburga – dużo, rzecz jasna, starszy – ma w dorobku ponad sto tytułów, a kolejnych przybywa. Wyrypajew natomiast zawsze bardzo oszczędnie dawkował swoje nowe sztuki.
Spektakl na Scenie na Woli wyreżyserował Wojciech Urbański, znany z realizacji rosyjskojęzycznej literatury. Pracował pod okiem samego Wyrypajewa, ale jego dotychczasowe polskie inscenizacje nie robiły na mnie szczególnego wrażenia. W wystawionych w Teatrze Współczesnym w Warszawie przedstawieniach „Zabójcy” Mołczanowa oraz „Saszka” Bogosławskiego przeszkadzało przedziwne spętanie. Było tak, jakby forma tych utworów była nie do przekroczenia dla reżysera, aktorom zaś ciążyła. Teatrowi Urbańskiego brakowało oddechu. Odnalazł go, ustawiając spływające deszczem okna na Scenie na Woli Teatru Dramatycznego. Nie znam innych wystawień tego akurat tekstu autora „Tlenu”, ale to wydaje mi się bliskie jego intencjom. Wyrypajew z uporem i konsekwencją wyrywa opisywanych przez siebie ludzi z ich małych lokalnych światów. Odbiera ich działaniom realistyczne tło, nie pozwala oprzeć się na jakichkolwiek detalach. Pozostawia ich samych oraz ich odarte ze wszystkiego, co je ubiera w płaszczyk poprawności, motywacje. Dlatego bohaterowie tych dramatów, chociaż prowadzą ze sobą wyrafinowane rozmowy (czasem przeładowane naturalistycznym nagromadzeniem najbardziej brutalnych wulgaryzmów) zdają się obnażeni, z uczuciami nie na pokaz, ale na wierzchu. Nawet wtedy, jeśli są one tylko jeszcze jednym elementem mistyfikacji.
Podobnie dzieje się w przedstawieniu Urbańskiego. Jedno niewinnie brzmiące powątpiewanie rodzi lawinę podejrzeń. Byłoby miło, gdyby okazały się one jedynie wynikiem obsesji zazdrosnego męża. Ale nie, gdyż Wyrypajew zastawia na swych bohaterów pułapki, ich cechą czyniąc podwójność myślenia. W efekcie Sara, Robert i Donald mnożą słowa, jakby z nich chcieli zbudować mur swojego kłamstwa. „Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie” – pada raz i drugi, jakby na potwierdzenie, że nikt nie zna dnia i godziny, kiedy odżyją wzajemne oskarżenia, wyjdą na jaw pieczołowicie skrywane sekrety, nie da się niczym przyćmić kłamstw. Znakomicie ów trudny, rozbudowany rozmiarów osobnych opowieści w opowieści dialog Wyrypajewa prowadzą Herman, Dębicki i Wardejn. Na zewnątrz zdają się swobodni, wręcz wyluzowani, ale w środku męczy ich dziwne zasklepienie. Najbardziej zaskakuje Zdzisław Wardejn, który na scenach Teatru Dramatycznego nie miał ostatnio najlepszej passy. Tym razem wpierw uwodzi partnerów jowialnością sympatycznego starszego pana, a za chwilę przyszpila twardością fobii bohatera.
Gdybym miał powiedzieć, z czym kojarzy mi się teatralna twórczość Iwana Wyrypajewa, rzekłbym, że z językiem. W „Tańcu »Delhi«”, wspaniale zrealizowanym przez samego autora w Teatrze Narodowym w Warszawie, był on sobą i własnym zaprzeczeniem zarazem. Aktorzy z przedziwną emfazą, dziwnie narzuconą melodią akcentowali nieznośnie melodramatyczne frazy, jakby chcieli wykpić do cna zmurszałą konwencję. Tymczasem po niedługim czasie działo się coś nieoczekiwanego. Pozornie wyszydzony melodramat potężniał, zagarniał publiczność. Znowu okazywało się, że mało kto potrafi tak opisywać uczucia jak młody artysta z Irkucka. Z prostotą, bo bezpośrednio, nie kryjąc się za wygodną ironią. Z wyrafinowaniem, bo poprzez bogactwo słów i skojarzeń. „Iluzje” w wersji Agnieszki Glińskiej stawały się intymną, niemal prywatną rozmową czworga wspaniałych aktorów. O tym, że w życiu bywają kłamstwa, że czasem i konfiguracje się zmieniają, a jednak miłość na końcu zwycięży. W krakowskim Starym Teatrze swój najlepszy chyba dotychczasowy tekst wystawił sam autor skrajnie inaczej. Widząc w czwórce kochanków maleńkie cząstki wielkiej całości, pędzącego nie wiadomo dokąd wszechświata. Oba ujęcia „Iluzji” zdawały się uzupełniać, prowadzić ze sobą wewnętrzny dialog.
W „UFO. Kontakt” znowu nas nabrał. Najpierw opisał, jak zebrał do planowanego filmu autentyczne historie ludzi, którzy mieli styczność z cywilizacją pozaziemską. Na koniec zaś obnażył własny szwindel. Żadnego kontaktu nie było, ludzi wymyślił jako sceniczne postaci, dał im teatralne role. Jednak wrażenie kontaktu zostało. Wyrypajew zrealizował ten tekst na dyplom krakowskiej PWST. Z niedowierzaniem patrzyłem, jak publiczność chłonie kolejne historie, jak blisko jest młodych aktorów.
Kiedy reżyserował „Ożenek” w warszawskim Teatrze Studio, nie zatrzymał się na zgranej komedii, ale małym, pokracznym ludzikom od Gogola dał u góry lustro, aby mogli widzieć swe zniekształcone odbicia. Zderzył ich śmieszną szamotaninę z pieśniami cerkiewnymi, wprost sugerując, że jest nad tym światem Bóg i nadaje mu inny porządek. W nowych tekstach znów zaskakuje. „Nieznośnie długie objęcia” mogą szokować dosłownością opisów seksualnych układów i figur, aby na koniec znów wrócić do hymnu na rzecz czystej miłości, w którym gadają nawet delfiny. W „Pijanych” pijani są wszyscy bohaterowie oraz cały świat i nic nie przyniesie mu zbawienia.
Mnożąc kolejne zagadki, Iwan Wyrypajew staje się jedną z nich. Warto szukać go pomiędzy kolejnymi mistyfikacjami.