„Camille Claudel 1915” to dowód, że reżyser Bruno Dumont boi się obnażenia emocjonalnego. Jego kino jest metodyczne, wykalkulowane, pozbawione empatii

Podstawowy kłopot z twórczością Brunona Dumonta wynika z hermetyzmu jego kina. W przeciwieństwie do Bressona czy Pialata, których twórczością inspiruje się od lat, odbiorczy wysiłek widza włożony w rekonstrukcję autorskich intencji Dumonta rzadko daje szansę na poszerzającą horyzonty satysfakcję intelektualną. Filmy Dumonta to plamy, nieskupione kleksy, roztrzepane myśli. Trzeba naprawdę wiele dobrej woli, żeby wyłowić z nich pobudzający obraz czy cenną ideę. Opowieść o słynnej rzeźbiarce Camille Claudel zagranej przez transparentną Juliette Binoche nie jest pod tym względem wyjątkiem.

Trwa ładowanie wpisu

Dumont, filozof z wykształcenia i z zamiłowania, lubi uderzać w wysokie tony. Nieprzypadkowo pierwsze filmy zatytułował „Życie Jezusa” oraz „Ludzkość”. Wyżej się nie da. Jego filmowe eseje przesycone są poszukiwaniem intencji metafizycznych i religijnych przeprowadzonych z punktu widzenia wątpiącego profana. Podobnie jak Bresson Dumont obawia się także obnażenia emocjonalnego. Jego kino jest metodyczne, wykalkulowane, często pozbawione empatii. Statyczne, starannie zakomponowane kadry towarzyszą następującym po sobie sekwencjom obrazowym pozbawionym chronologii czy dramaturgii. Na tym tle bohaterowie są najczęściej pokazywani z wyższością. Nie ma w tym zrozumienia, jedynie pełna szemranej słodyczy litość. „Camille Claudel 1915” łączy wszystkie słabości kina Dumonta. Novum jest być może jedynie ostrzejszy emocjonalny ton – szaleństwo, krzyk, instynkty bohaterki. Ambitna gwiazda Juliette Binoche w roli Claudel przegrywa walkowerem pojedynek z Isabelle Adjani grającą Camille w filmie Brunona Nuyttena z 1988 roku. Przegrywa, ponieważ reżyser nie dał jej żadnej szansy na zwycięstwo. „Camille Claudel” Nuyttena była konwencjonalną w najlepszym tego słowa znaczeniu biografią, natomiast Dumont szczerze gardzi kinem tego typu. W jego filmie obdarzona geniuszem rzeźbiarka i graficzka, która ostatnich trzydzieści lat życia spędziła w zakładzie psychiatrycznym, zostaje niejako przyszpilona na tytułowym portrecie z 1915 roku. Jest figurą, a nie żywą postacią, równie od nas odległą podczas milczącej, katatonicznej obserwacji rzeczywistości, co rozczarowujących sekwencji z bratem, słynnym pisarzem i dramaturgiem Paulem Claudelem (Jean-Luc Vincent) zazdroszczącym siostrze dostępu do rzeczywistości alternatywnej. Wątłą strukturę dramaturgiczną filmu wypełnia właśnie oczekiwanie przez Camille na brata w 1915 roku. Binoche została w antybiografii Dumonta umieszczona wśród ludzi upośledzonych znajdujących się w psychiatryku, w którym realizowano zdjęcia. Naturalne reakcje Camille Claudel sumują się z gestami aktorki, zagranymi w sposób siłowy, nachalny. Dobrze tę strategię oddaje kluczowa scena, kiedy Camille ogląda przedstawienie z udziałem pacjentów psychiatryka. Artystka odnajduje w ułomnych odtwórcach przedstawienia bliskie sobie dusze. Śmieje się, potem płacze. Ludzka, zwyczajna reakcja, tyle że u Dumonta obudowana fałszywą osnową interpretacyjną. Reżyser, kontrując te sceny z przesadnie wystudiowanymi portretami Binoche, nachalnie oddala możliwość oddania się przez widza emocjonalnemu przeżyciu. Wzruszenie to antyteza jego kina.

Camille Claudel 1915 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 2 /6