No, nie sam amerykański prezydent James Sawyer (Jamie Foxx) – czyni to z wydatną pomocą Johna Cale’a (Channing Tatum), ochroniarza z Kapitolu, który bardzo marzy o pracy w Secret Service. I szybko będzie miał okazję udowodnić swoją przydatność. Gdy Biały Dom zostanie zaatakowany przez terrorystów, to Cale – oraz, co dość osobliwe, jego jedenastoletnia córka – będą jedyną nadzieją na ocalenie prezydenta, kraju, a w konsekwencji całego świata, któremu zagraża nuklearny Armagedon. Niedawno na ekranach kin gościł bardzo podobny film „Olimp w ogniu”. Tam jednak zagrożenie przyszło ze strony Korei Północnej, tu atak został zorganizowany przez prawicowych ekstremistów.
Reszta jest pretekstem do spektakularnej demolki, w której Biały Dom zostanie niemal zrównany z ziemią, a prezydencka limuzyna będzie ścigać się wokół Kapitolu z pojazdami opancerzonymi. A wszystko aż topi się w gęstym sosie hurraoptymistycznego patriotyzmu, którego w filmach Rolanda Emmericha nigdy nie brakowało. I w sumie byłoby to nieznośne widowisko, gdyby nie to, że twórca „Dnia Niepodległości” pokazał niezwykły dystans do opowiadanej historii.
Oczywiście, amerykańska flaga musi łopotać na wietrze, ale „Świat w płomieniach” po nudnawym początku zmienia się w komedię sensacyjną utrzymaną w stylistyce produkcji z lat 80. To po części buddy movie (tylko zamiast dwóch gliniarzy mamy czarnego prezydenta i białego ochroniarza), po części przerysowane kino akcji na styku „Commando” i „Szklanej pułapki”. Jakby wreszcie – po latach kręcenia niemiłosiernych gniotów – Emmerich zrozumiał, że pokazuje w kinie rzeczy tak niestworzone, że może je uratować tylko humor.
Świat w płomieniach | USA 2013 | reżyseria: Roland Emmerich | dystrybucja: UIP | czas: 131 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 3 / 6