Tak naprawdę kilkanaście miesięcy temu było im łatwiej. Zaczynali od zera. Co prawda byli kojarzeni w muzycznym środowisku w rodzinnym Gorzowie, ale pozanim postaci Błażeja Króla i Maurycego Kiebzaka-Górskiego były raczej egzotyczne. Nagrali album „Ul/Kr” niepasujący do muzycznego biznesu pod żadnym względem. Zaczynając od zdjęcia zespołu (wyglądają jak łobuzy z podwórka z końcówki lat 80.). Przez rozmytą okładkę debiutu i jego długość – zaledwie 22 minuty. Do tego wydanego na kasecie magnetofonowej. Wreszcie muzycznie: czarowanie szmerami i przesterami w minimalnym, ambientowym sosie. Całość okraszona wymagającymi tekstami. A jednak „Ul/Kr” poszukiwaczy ambitniejszych dźwięków powalili na kolana. Zagrali na Off Festivalu w Katowicach, gdyńskim Open’erze, w cyklu Męskie Granie, ich płyta trafiła na szczyty podsumowań roku. Pokazali świeżość, prawdę i oryginalność, jakiej widocznie wielu z nas brakowało.
Pamiętam, jak widziałem ich zeszłoroczny występ na Rojkowym Offie. Zagrali niespodziewany koncert w namiocie kawiarni. Wielu widzów było przypadkowych. Widząc, jak rozkłada się przestraszony chłopak z retro wąsem i drugi w śmiesznych, źle dopasowanych spodenkach, nie spodziewałem się koncertu, który zatrzyma mnie na dłużej niż dwie minuty. Kiedy jednak zaczęli grać, zadziałała magia. Skupieni, spokojnie wykonujący swoje, jakby pewni swojej wartości, a jednocześnie lekko wycofani, nienarzucający się. Publika wywalczyła kilka bisów. Kiedy widziałem ich drugi raz, na początku tego roku w warszawskim klubie Kosmos Kosmos, byli już innym zespołem. Ale tylko dla widzów. Większość z nich przyszła na koncert świadomie. Jeśli przeglądało się poważne gazety i strony internetowe, trudno było nie poznać nazwy Ul/Kr. Napchana publika przyjęła koncert owacją, choć równie skromny i krótki jak ten na Offie. Zagrali wtedy numer z drugiej płyty „Ament”. Pokazali nią, że nie zamierzają zmieniać swojej nietypowej drogi nakreślonej budowaniem numerów o bardzo różnej długości, melodyce, trudnych do przewidzenia dźwiękach, ze świetnymi tekstami. Kontynuują też marketingową drogę: znowu nietypowe, jedno promocyjne zdjęcie, minimalistyczny, klimatyczny klip do singla „Magia”. Do tego wydanie płyty na winylu. Co ważne, z jednej strony płyty jest debiut „Ul/Kr”, z drugiej nowy „Ament”. Tymi nietypowymi ruchami zespół przyciąga fanów ambitniejszych działań artystycznych. Bez wątpienia lubienie Ul/Kr stało się swego rodzaju snobizmem. Na szczęście opartym na bardzo dobrych podstawach. „Ament” potrafi zaskoczyć. Już pierwszy dźwięk brzmi jak nieskasowana końcówka jakiegoś poprzedniego numeru. Z kolei finalne „Dzieci” to ich wersja pożegnania z „Misia Uszatka”. Są tu szumy, zgrzyty, plumkania, ale wszystko ubrane w zgrabne, choć niełatwe melodie. „No i masz tę swoją magię” – śpiewa Błażej w „Magii”. Daje nam ją na tacy, trzeba tylko wejść w klimat.
UL/KR | Ament | Thin Man Records | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6