Żeby było jasne, nie było moim zamiarem ożywianie jakichkolwiek klasycznych schematów powieściowych. Nie jestem i nie chcę być Jane Austin. I oczywiście małżeństwo nie przypomina dziś tego, czym niegdyś było: nie jest już dla kobiety ani głównym celem, ani faktycznym końcem życia - mówi pisarz Jeffrey Eugenides.

Jest w tym jakaś przewrotna ironia, że Madeleine, główna bohaterka „Intrygi małżeńskiej”, żarłocznie pochłania książki francuskich postmodernistów, wikłając się jednocześnie w miłosną intrygę rodem z wiktoriańskiej powieści.

Madeleine jest postacią ze współczesnej amerykańskiej powieści, a nie z powieści wiktoriańskiej. Jej życie nie ma praktycznie nic wspólnego z życiem typowej wiktoriańskiej bohaterki, wyjąwszy może odwieczne sprawy sercowe. Ironia tkwi tu w pewnym zbiegu okoliczności – oto Madeleine udaje się na uniwersytecki kurs semiotyki i próbuje dekonstruować pojęcie miłości, podczas gdy jednocześnie zakochuje się w chłopaku siedzącym obok niej.Wistocie to właśnie owa ironiczna sytuacja stwarza całą powieść.

Madeleine jest nie tylko namiętnym czytelnikiem – tak naprawdę to literatura nadaje jej określony kształt. Czy książki, które przeczytaliśmy, stają się częścią naszej osobowości?

Czytanie to niebezpieczne zajęcie. Zwłaszcza gdy jesteśmy młodzi, to, co czytamy, wpływa na nas niezwykle silnie. Budujemy swoje oczekiwania wobec relacji miłosnych na podstawie książek i filmów – i te oczekiwania zmuszają nas potem do robienia rzeczy, które mają rzeczywiste konsekwencje. Oczywiście Madeleine, jak każdy czytelnik, dźwiga w głowie ukochane książki, na dobre i na złe.

Dlaczego wybrał pan akurat lata 80. zeszłego wieku jako tło „Intrygi małżeńskiej”?

Głównie dlatego że wtedy właśnie francuska teoria literatury dotarła do USA i stała się przedmiotem żywej debaty. Semiotyka jest ważna dla otwarcia powieści, uznałem więc, że lata 80. będą właściwym momentem. Z drugiej strony był to również czas, kiedy sam uczęszczałem do college’u, wiedziałem więc, że będę umiał wiarygodnie i dokładnie oddać literacko tę epokę.

Rewolucja seksualna zdemolowała świat tradycyjnych ról w społecznej grze w małżeństwo. A może to jednak nieprawda?

Żeby było jasne, nie było moim zamiarem ożywianie jakichkolwiek klasycznych schematów powieściowych. Nie jestem i nie chcę być Jane Austin. I oczywiście małżeństwo nie przypomina dziś tego, czym niegdyś było: nie jest już dla kobiety ani głównym celem, ani faktycznym końcem życia. Co za tym idzie, niemożliwe jest napisanie stosownej „intrygi małżeńskiej” w starym stylu. Postanowiłem więc zrobić coś kompletnie odmiennego, wyrzucając z tego wzorca wszystko, co nie znajduje współcześnie zastosowania, a zachowując to, co uniwersalne.

Jest coś osobliwego w tej chwili, w której młody człowiek opuszcza mury uczelni z dyplomem w ręku i czuje, że coś właśnie bezpowrotnie się skończyło, a to, co nowe, jeszcze się nie zaczęło. Między tymi brzegami często rozciąga się coś w rodzaju otchłani.

Rzeczywiście lata po ukończeniu college’u to czas pełen niepokoju. Zapamiętałem ten okres jako jeden z najtrudniejszych i najbardziej wrażliwych w moim życiu. Podobnie jak główne postaci „Intrygi małżeńskiej” (i jak wielu ich rówieśników dzisiaj) skończyłem studia w samym środku kryzysu ekonomicznego. Ciężko było znaleźć pracę, nie wiedziałem, w jaki sposób – i czy w ogóle – uda mi się zostać częścią społeczeństwa dorosłych. Do tego dochodzą jeszcze wszystkie te kwestie związane z seksem i miłością. To są problemy, z którymi muszą się borykać bohaterowie mojej książki. Z pisarskiego punktu widzenia muszę zauważyć, że zawsze dobrze jest zrzucić na bohaterów całą masę problemów.