"Gangster Squad: pogromcy mafii" to stylowe kino gangsterskie ze świetnymi aktorami i pięknymi zdjęciami. Wejdzie do klasyki gatunku?

Zadymione knajpy pełne jazzu, limuzyny o garbatych kształtach, karabin maszynowy Tommy gun, kapelusze snap-brimmed (o złamanym rondzie), bezwzględni twardziele i kobiety o nieziemsko czerwonych ustach. Czego jeszcze potrzebuje film gangsterski, by nazwać go wybitnym? Dobrego scenariusza. A to niestety najsłabsza część „Gangster Squad: pogromcy mafii”. Choć słaba, nie oznacza, że trzeba ten film skreślić. To prawda, że historia nie dorównuje chociażby tej z „Tajemnic Los Angeles”, ale obraz i tak warto zobaczyć. Przede wszystkim ze względu na aktorów i na obraz, jaki przygotowali nam twórca „Zombieland” Ruben Fleischer i jego ekipa. Piękne zdjęcia zabierają nas do Los Angeles zaraz po II wojnie światowej. Miastem Aniołów rządzi bezwzględny gangster Mickey Cohen. Opłaca setki polityków, gliniarzy, biznesmenów. Na polecenie naczelnika Billa Parkera nieprzekupny sierżant John O’Mara formuje mały oddział, który ma – sposobami pozaregulaminowymi – dobrać się do Cohena. Udaje mu się zebrać grupę wyjątkowych policjantów, m.in. wybitnego rewolwerowca i speca od elektroniki. Sześciu gliniarzy coraz bardziej depcze gangsterowi po piętach. Jeden z nich Jerry Wooters spotyka się nawet z jedną z dziewczyn Cohena. Ten nie zamierza patrzeć na działania gliniarzy w milczeniu.

Dość przewidywalna, mało zaskakująca historia dobrze się ogląda, bo na ekranie pojawiają się absolutni mistrzowie kina. Gangstera gra zbrzydzony (trzy godziny charakteryzacji przed zdjęciami) Sean Pean. Szefa grupy O’Marę (Josh Brolin), jego przełożonego sam Nick Nolte, a członków oddziału m.in. Ryan Gosling, Robert Patrick i Giovanni Ribisi. Na dokładkę jest jeszcze Emma Stone jako dziewczyna Goslinga wyciągnięta z rąk Cohena. Wszyscy zagrali na najwyższym poziomie, doskonale wystylizowani. Zdjęcia nocnego życia miasta też robią wrażenie. Jest tu parę scen perełek: pościg cadillacami, strzelanina w więzieniu w ciemności, rozświetlana tylko błyskami karabinów.

Całości brakuje geniuszu na miarę Briana De Palmy i jego „Nietykalnych”. „Gangster Squad” raczej bliżej do „Wrogów publicznych” Michaela Manna. To dobre dzieło filmowe, któremu trochę zabrakło duszy. Zaraz po seansie będziemy go wspominać, ale za kilka lat i tak powrócimy do gangsterskiego kina De Palmy czy Scorsese.

Gangster Squad. Pogromcy mafii | | USA 2013 | reżyseria: Ruben Fleischer | dystrybucja: Warner | czas: 113 min | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6