Uwaga! Nowa książka z anonsowanej już w tym miejscu serii „Ludowa historia Polski” ma w tytule Jakuba Szelę. To właśnie przywódca rabacji galicyjskiej spogląda na nas (a właściwie nieco obok nas) z okładki pracy Piotra Korczyńskiego. Ale to nie jest kolejna książka o Szeli, lecz o innych postaciach, które mogłyby się stać – albo się stały – ludowymi legendami.
DGP
Na początek trzeba zaakceptować to, że klucz doboru bohaterów „Śladami...” jest czysto autorski. Wtedy będzie prościej. Nie pytajmy więc niepotrzebnie „dlaczego ten?” albo „czemu nie tamten?”. Krakowski historyk Piotr Korczyński zdecydował, jak zdecydował, koniec kropka.
Zamiast tego zastanówmy się nad koncepcją tego osobliwego pocztu diabłów polskich. Korczyński tłumaczy we wstępie (oczywiście jeśli dobrze zrozumiałem), że nie ma zbyt wysokiego mniemania o historykach czy publicystach, którzy muszą zawsze i wszędzie demitologizować. Zdaniem Korczyńskiego mity są w życiu wspólnoty nie tylko funkcjonalne, ale zwyczajnie nieśmiertelne. Kości legendarnego smoka wawelskiego symbolicznie chronią grobowce polskich królów na Wawelu, choć ostatniego smoka większość z nas widziała w „Grze o tron” na HBO. Mit Piłsudskiego i jego Legionów pozostaje żywy – nawet dla tych, co doskonale znają mielizny sanacyjnych koncepcji politycznych po 1926 r. Hiperracjonalni przemądrzalcy umierają. A mity żyją, przystosowując się do nowej rzeczywistości. Tak działa społeczeństwo.
Tak też rozumiem zamysł przyświecający autorowi książki, który nie chce z polskimi mitami walczyć. On się stara poszerzyć ich skarbnicę, dodając parę swojskich diabłów. Wszak (o czym nieczęsto się u nas mówi) jeszcze nie tak dawno temu „diabeł” był słowem używanym do określenia Polaka – np. w Hiszpanii po słynnej szarży polskich oddziałów (w służbie Napoleona) pod Somosierrą. Dla nas to wspomnienie świetności rodzimego oręża – tym razem daleko od domu. Dla Hiszpanów przejaw diabelskiego okrucieństwa i bestialstwa znanego choćby z obrazów Goi.
Uważny czytelnik odnotuje pewnie, że przez chwilę zapachniało demitologizowaniem. Ale zaraz Korczyński prowadzi nas w inne nieoczekiwane rejony, przypominając zapomniane lub nieznane postacie historii, w większości artystów – najlepiej o życiorysach mocno poplątanych. Jak choćby Karola Bołoza Antoniewicza, który po dość niesamowitych życiowych zakrętach w zakonnym habicie trafił na tereny Galicji tuż po rabacji. I tam niczym jakiś XIX-wieczny prorok próbował głosić potrzebę wzajemnego przebaczenia i reformy po krwawych wydarzeniach 1846 r. Jednoznacznego sukcesu nie odniósł – nieufnie traktowali go zarówno chłopi, jak i część kleru, nie mówiąc już o szlachcie. Zanim zmarł na cholerę, jezuita Antoniewicz zdołał pozostawić po sobie pieśń „Chwalcie łąki umajone”, znaną maryjną pieśń śpiewaną do dziś.