Premier panikował, armia się rozsypywała, wódz naczelny myślał o dymisji, alianci kreślili granice rozbioru. Trzy tygodnie przed Bitwą Warszawską los Polski zdawał się przesądzony
Polska jest nie do utrzymania między Niemcami a Rosją. Trzeba wycofać się z wszelkiej odpowiedzialności za jej los i zostawić jego rozstrzygnięcie wielkim sąsiadom” – pisał pod koniec lipca 1920 r. w raporcie przesłanym z Warszawy do Londynu sekretarz gabinetu brytyjskiego szefa rządu Maurice Hankey.
Właśnie to chciał przeczytać Lloyd George. Jedyne, co zaczynało go niepokoić, to możliwość, iż bolszewicy zignorują kolejne, coraz bardziej korzystne oferty współpracy. Dlatego, gdy 4 sierpnia sowiecka delegacja, na czele z Leonidem Krasinem i Lwem Kamieniewem, przybyła do Londynu, Lloyd George przyjął ją z otwartymi rękami. Jego serdeczność wobec komunistów zaszokowała nawet najbliższe otoczenie premiera. „Byłem przerażony sposobem, w jaki L.G. mówił o Francuzach i odnosił się do nich przed tymi bandziorami. A także tym niemal służalczym nastawieniem, z jakim zabiegał o rosyjskie interesy i był wrogi wobec Polaków” – notował marszałek polny Henry Wilson.
Ta uległość tylko rozzuchwaliła komunistów. Kamieniew, będący trzecią osobą w bolszewickim państwie po Włodzimierzu Leninie oraz Lwie Trockim, odrzucił propozycje brytyjskiego premiera. Nie zmiękczyło go nawet zaproszenie do Izby Gmin, choć gdy usłyszał, jak szef rządu ogłasza, iż „alianci powinni doradzać Polakom, żeby podjęli starania o wynegocjowanie rozejmu i zawarcie pokoju, o ile tylko niepodległość etnograficznej Polski zostanie uznana”, zareagował bardzo szybko – jeden z posłów Partii Pracy przekazał Lloydowi George’owi specjalny list Kamieniewa. Bolszewik streścił w nim warunki rozejmu, na jakie Lenin gotów przystać. W zamian za zawieszenie broni Polska miała się zgodzić m.in. na redukcję wojsk do 50 tys. żołnierzy oraz wydanie Armii Czerwonej zapasów broni. To uzbrojenie miała przejąć utworzona na terytorium II RP sowiecka milicja ludowa. W liście Kamieniewa pewien ukłon w stronę brytyjskiego gospodarza stanowiła deklaracja, iż linia Curzona zostanie uznana za wschodnią granicę Polski. Ale jednocześnie Kreml zażądał zgody na swobodny przejazd przez ziemie polskie sowieckich transportów. To de facto oznaczało fikcyjność państwowych granic. Wcielenie w życie ultimatum oznaczało krótką pauzę przed całkowitą likwidacją niepodległej Polski.
Tak doświadczony polityk jak brytyjski premier musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę. „I te warunki Lloyd George nakazał posłowi brytyjskiemu w Warszawie zalecić rządowi polskiemu do przyjęcia jako słuszną, popieraną przez Londyn, podstawę pokoju między Rosją sowiecką a Polską” – podkreśla Andrzej Nowak w książce „Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement”.
Szczęściem dla Rzeczpospolitej, kiedy ultimatum dotarło do Warszawy, nie panował w niej już tylko chaos.

Rząd ostatniej szansy

„Exposé Witosa, jako prezydenta ministrów. Witos z dziwnym gestem zbliża się do trybuny jakby mówił: «ha, trzeba, kiedy tak chcecie», jest trochę zmieszany, raz po raz jedną rękę zasuwa do kieszeni, lecz natychmiast się poprawia. Przemówienie czyta twardym głosem, nie podkreślając słów, bez wykrzykników, zawieszeń głosu, bez wszelkiego krasomówstwa i retoryki – i to bierze” – zapisała w dzienniku to, co widziała w Sejmie 24 lipca 1920 r., Zofia Dąbska.
Żona wiceministra spraw zagranicznych Jana Dąbskiego, podobnie jak inni świadkowie wystąpienia Witosa, poczuła, iż rządzący Polską wreszcie otrząsnęli się z szoku. Próba odebrania władzy Józefowi Piłsudskiemu, jaką podjął Roman Dmowski, miała tę dobrą stronę, że Rada Obrony Państwa zmobilizowała się do działań. Socjaliści Maciej Rataj i Norbert Barlicki zaczęli przekonywać liderów innych ugrupowań i samego Piłsudskiego, iż Polska potrzebuje „rządu obrony narodowej”, tworzonego przez wszystkie stronnictwa polityczne – bo premier Władysław Grabski zupełnie nie dawał sobie rady z mobilizowaniem państwa i społeczeństwa do walki. Łatwo i z wyraźną ulgą zgodził się on zresztą podać do dymisji.
Piłsudski podchwycił pomysł, by nowym szefem rządu został Wincenty Witos. Choć od lat robił karierę polityczną, to nie oderwał się od społeczności wiejskiej. Mieszkał we Wierzchosławicach i nadal zajmował się pracą na roli – to wzmacniało zaufanie, jakim obdarzali go chłopi. Do legendy przeszła sytuacja, gdy pod jego dom zajechała rządowa limuzyna wioząca telegram od Piłsudskiego. Naczelnik Państwa zapraszał lidera PSL „Piast” na pilne spotkanie w Warszawie. Przyszłego premiera odnaleziono za domem – orał zagon pod łubin. Po przeczytaniu wiadomości obiecał stawić się w stolicy, jak tylko dokończy orkę.
Oddanie premierostwa Witosowi okazało się znakomitym wyborem. „Nie chcąc, jestem wzruszona. Zdaje mi się, że w tym głosie słyszę twardą, poważną mowę ludu polskiego, który długo się waha i zwodzi, ale, jak co postanowi, idzie krokiem twardym i niewzruszonym” – notowała na gorąco swoje wrażenia po exposé Dąbska. W kolejnych dniach Witos spacyfikował objawy defetyzmu, zaś dzięki temu Piłsudski mógł się skupić na planowaniu kontrofensywy.
Tymczasem premier wszelkimi sposobami usiłował skłonić mieszkańców wsi, by chcieli walczyć za Polskę. Przeforsował reformę rolną, obiecując włościanom parcelację ziemi obszarniczej. Zaczął też skutecznie odwoływać się nie tylko do patriotyzmu chłopów, ale też ich pragmatyzmu. „Od Was, bracia włościanie, zależy, czy Polska będzie wolnym państwem ludowym, w którym lud będzie rządził i żył szczęśliwie, czy też stanie się niewolnikiem Moskwy, czy będzie się rozwijać w wolności i dobrobycie, czy też będzie zmuszona pod batem władców Rosji pracować dla najeźdźców i żywić ich swoją krwią i znojem. Za to, czy państwo nasze obronimy od zagłady, siebie od jarzma niewoli, rodziny nasze od nędzy, a całe pokolenia nasze od hańby, za to my, bracia włościanie, odpowiedzialność poniesiemy i ponieść musimy” – pisał Witos w odezwie wydanej 6 sierpnia 1920 r. Rozkolportowana w milionach egzemplarzy zaowocowała tym, iż wśród ochotników zgłaszających się do armii wreszcie coraz liczniej stawiali się chłopi.
Tymczasem na Kremlu Lenin pisał już scenariusz dla podbitej Polski.

Przyszłość już w Białymstoku

W połowie lipca 1920 r. Biuro Polskie (BP), działające przy Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików), RPK(b), nagle zaczęło zyskiwać na znaczeniu. Wchodzący w skład BP Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski, Feliks Kon, Józef Unszlicht i Edward Próchniak chcieli na zdobytych terenach Rzeczpospolitej stworzyć rewolucyjny rząd. Dzięki wpływom Dzierżyńskiego planami polskich komunistów udało się zainteresować Lenina.
BP obiecywało utworzenie komitetów rewolucyjnych w zdobytych polskich miejscowościach, a następnie szybkie powołanie rad delegatów robotniczych, które uchwałami zalegalizowałyby nowe porządki. Na wypadek, gdyby polska ludność wykazywała zbyt mały entuzjazm, Dzierżyński napisał projekt dekretu o Trybunale Rewolucyjnym. Po doświadczeniach zebranych w Rosji nie miał wątpliwości, iż wszelki opór rodaków da się łatwo złamać za pomocą masowych egzekucji.
Leninowi pomysły Biura Polskiego przypadły do gustu. Po ich zaakceptowaniu grupa uzurpatorów, już pod nazwą Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski (TKRP), wyruszyła na front, by za jego linią organizować zręby nowej władzy. Chwilę przed wyjazdem 28 lipca Dzierżyński załatwił aż miliard rubli na działalność organizacyjną. Następnego dnia do jadących na zachód członków TKRP dotarła wiadomość, że Armia Czerwona zdobyła Białystok. Marchlewski postanowił wówczas napisać manifest rewolucyjny, którym porwie rodaków. „Gdy w całej Polsce zostanie zwalony rząd krwawy, który wtrącił kraj w wojnę zbrodniczą – zjazd delegatów ludu roboczego miast i wsi utworzy Polską Socjalistyczną Republikę Rad” – obiecywał Marchlewski w napisanym naprędce w Wilnie dokumencie. Następnie wydrukowano go z adnotacją, iż został wydany 30 lipca w Białymstoku, choć członkom TKRP udało się tam dotrzeć dopiero 2 sierpnia.
Na miejscu zastali utworzony pod egidą Armii Czerwonej Komitet Wojskowo-Rewolucyjny. Przygotowywał on właśnie masową wywózkę polskiej ludności w głąb Rosji. Ten sam organ, by pozyskać białostockich Żydów, uznał jidysz za język urzędowy. Jednak Dzierżyński wraz z funkcjonariuszami Czeka przejął Komitet Wojskowo-Rewolucyjny, na wstępie usuwając z niego Żydów. Potem błyskawicznie przywrócono język polski w urzędach. Po czym przystąpiono do ustanawiania w mieście wzorcowych porządków. Polegało to głównie na tym, że Marchlewski pisał kolejne manifesty, obiecujące robotnikom fabryki, zaś chłopom ziemię, a wszystkim bezpłatne szkolnictwo, opiekę medyczną oraz ogólną sprawiedliwość. Następnie ustanowiono dzień 10 sierpnia Świętem Pracy. W trakcie obchodów uroczyście znacjonalizowano osiem białostockich fabryk włókienniczych i zorganizowano przymusowy wiec dla pracujących w nich 1,5 tys. robotników.
Poza Białymstokiem poczynania Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski zdawały się zupełnie nie obchodzić Polaków. Zaniepokojony tym Lenin posłał do miasta zaufanego współpracownika Karola Radka, nakazując mu zapędzić TKRP do roboty. Jednak nim Radek dojechał do Białegostoku, członkowie komitetu wyruszyli na front, by razem z Armią Czerwoną wkroczyć do Warszawy.

Wykończyć Piłsudskiego

Rankiem 6 sierpnia 1920 r. przyjechała do Warszawy z Wielkopolski delegacja endeckiego Związku Ludowo-Narodowego, na czele z księdzem Stanisławem Adamskim, współpracownikiem Dmowskiego. Józef Piłsudski wyszedł mu na spotkanie bezpośrednio z obrad Rady Obrony Państwa. Rozmowa nie trwała długo. Adamski oświadczył, iż nikt nie rozumie klęsk ponoszonych na froncie oraz dodał, że „naród upatruje w tym wszystkim zdrady i to na najwyższych stanowiskach”. „Wódz Naczelny nie dał się jednak sprowokować i spokojnie zakończył audiencję, powracając do przerwanych obrad” – opisuje Jacek Goclon w opracowaniu „Rząd Władysława Grabskiego, skład, działalność i pozycja wobec Rady Obrony Państwa”. Jednak konieczna okazała się błyskawiczna wyprawa do Wielkopolski Wincentego Witosa. Premier zjawił się w Poznaniu i wyperswadował endekom pomysł wypowiedzenia posłuszeństwa Naczelnikowi.
Tymczasem Lloyd George starał się kuć żelazo, póki gorące, obawiając się, iż Polacy zaczną się bronić przed jego planami pokojowymi. Płynące z Warszawy raporty wskazywały, iż Piłsudski optuje za odrzuceniem ultimatum Londynu. Dlatego brytyjski premier zaprosił na spotkanie francuskiego szefa rządu Alexandra Milleranda – i 9 sierpnia przekonał go, że najlepszą pomocą dla Rzeczpospolitej będzie doprowadzenie do pozbawienia Józefa Piłsudskiego funkcji Naczelnego Wodza i przekazanie komendy nad polską armią gen. Maximowi Weygandowi.
Brytyjski premier zataił jednak przed francuskim sojusznikiem, jak drakoński rozejm chce narzucić Polakom wspólnie z Leninem. „Jeśli te warunki zostałyby zakomunikowane Paryżowi, było niebezpieczeństwo, że mogłyby zostać odrzucone” – tłumaczył się potem Lloyd George przed ministrami. Ci ze zrozumieniem przyjęli wyjaśnienie zwierzchnika. Zaakceptowali również przekazanie rządowi w Warszawie oficjalnego stanowiska Wielkiej Brytanii, w którym rekomendowano wysłanie polskiej delegacji na bezpośrednie rokowania pokojowe z bolszewikami, a następnie szybkie przyjęcie warunków rozejmu.
Gdyby polskie władze je odrzuciły, Londyn oznajmiał, że zaprzestanie udzielania Rzeczpospolitej jakiekolwiek pomocy. Lloyd George przy okazji otwarcie także żądał dymisji Piłsudskiego. Francuski premier Millerand zachowywał się chwiejnie – oddając polityczną inicjatywę w ręce brytyjskiego sojusznika.

Sejf Witosa

„Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie – atut Ententy. Warunki postawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, którą prawie od dwu lat wypełniam. Ja, ROP (Rada Obrony Państwa – red.), rząd czy Sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo pozostawić mnie przy jednej funkcji, albo usunąć mnie zupełnie” – napisał Józef Piłsudski w liście, który tuż przed wyruszeniem na front 12 sierpnia wręczył Wincentemu Witosowi.
Plany kontruderzenia były już gotowe i Naczelny Wódz postanowił osobiście nadzorować ich wykonanie. Jednocześnie chciał dodać otuchy żołnierzom, których morale po tygodniach odwrotu było w fatalnym stanie. Również sam Piłsudski z trudem dźwigał ciążącą na nim odpowiedzialność za przyszłość kraju. Brakowało mu pewności, że uda się pokonać wroga. Dlatego punkt po punkcie opisywał Witosowi dylemat, przed jakim stanęły polskie władze za sprawą aliantów, żądających odebrania mu zwierzchnictwa nad armią, a pozostawienia na cywilnym urzędzie Naczelnika Państwa. „Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą dotąd jeszcze reprezentuję dla walki i kraju” – tłumaczył. Wreszcie przechodząc do sedna sprawy, oświadczał: „Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy funkcjach przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wynikać mogą ze szkodą dla kraju tarcia większe i mniejsze, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron, wszystko skończyć by się musiało moim usunięciem się”.
Na koniec Piłsudski informował premiera, iż gotów jest podać się do dymisji ze wszystkich stanowisk – decyzję w tej sprawie pozostawiał szefowi rządu. Witos mógł ją ogłosić tuż po klęsce kontrofensywy, ale też miał możność działać od razu, jeszcze przed rozpoczęciem bitwy, na co tak mocno naciskał Londyn. Wówczas najbardziej oczywistym dowódcą wojska stawał się uczestnik Misji Międzysojuszniczej gen. Weygand. Dla zapoznania się z przyszłą rolą znalazł się już jako doradca w polskim Sztabie Generalnym. Choć jego osobę Naczelnik ignorował, co nie uszło uwagi endeckiej prasy. „Oskarżano Piłsudskiego o małostkowość i celowe odrzucanie pomocy oficerów francuskich, których sprowadzić miał do roli biernych obserwatorów” – opisuje Piotr Cichoracki w monografii „Legenda i polityka”.
Trzymając w ręku dymisję Piłsudskiego, premier Witos mógł wymienić dowódcę armii, a zarazem głowę państwa. Zaś jadąca na rokowania do Mińska delegacja pod przewodnictwem wiceministra spraw zagranicznych Jana Dąbskiego mogła zawieźć wiadomość o usunięciu Piłsudskiego i zgodzić się na rozejm na warunkach podyktowanych przez Londyn i Moskwę. Pokój nie gwarantował wiele, lecz dawał nadzieję, że zwycięska Armia Czerwona nie wkroczy do stolicy. Nadzieję, iż tak się nie stanie, stracił już nawet minister spraw zagranicznych Eustachy Sapieha. Z początkiem sierpnia zawiadomił przebywających jeszcze w Warszawie dyplomatów, że polski rząd nie bierze odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo. Nawet członkowie francuskiej misji wojskowej woleli opuścić polską stolicę, przenosząc się do Łodzi.
Chęci do walki i wiary w zwycięstwo nie stracili już tylko zwykli warszawiacy. „Brak wszelkiej paniki śród szerokich mas ludności jest wprost niezwykły” – zanotował w dzienniku brytyjski dyplomata Edgar d’Abernon. Wiary nie zabrakło też Witosowi. Doczytał do końca memorandum, gdzie w ostatnim akapicie Piłsudski deklarował: „Również Panu wraz z Jego kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać wówczas będę rozkazu Rządu, co do zużytkowania moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego, proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję, ani wysokim stanowiskiem, które posiadam”.
Premier, nie konsultując się z nikim, włożył dymisję Piłsudskiego do sejfu i przekręcił klucz. Z mocnym postanowieniem zwrócenia papieru autorowi, gdy tylko wróci z frontu.

Cóż za piękna ofensywa

Tuż przed północą 15 sierpnia do Wyszkowa, oddalonego 60 km od Warszawy, zawitali nieproszeni goście. Trójka z nich – Dzierżyński, Marchlewski i Kohn – postanowili spędzić noc w budynku parafii, wpraszając się do księdza Wiktora Mieczkowskiego. Kapłana potraktowali niezwykle łagodnie. Zamiast rozstrzelania czekała go długa, nocna dyskusja z Dzierżyńskim. „Jestem w zasadzie przeciwnikiem kary śmierci, a jednakże podczas rewolucji trzeba ją stosować i często usuwać nawet dobre jednostki, które stają na przeszkodzie rewolucji” – tłumaczył księdzu twórca Czeka. Nie ukrywając, co szykował rodakom. Zwłaszcza że ci pod Warszawą masowo stanęli na drodze rewolucji. Zapowiadało się więc, że „krwawy Feliks” będzie miał z nimi masę roboty.
Następnego dnia goście planowali wyruszyć do zdobytej Warszawy, bo tam czekało na nich zadanie budowania Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad. Jednak, ku zaskoczeniu księdza, rankiem wsiedli w samochód, który pognał nie do stolicy, lecz w odwrotnym kierunku. „Przykro mi było, że ludzie tak inteligentni powiększają liczbę zdrajców Ojczyzny, być może jako fanatycy obłędu bolszewickiego. Odetchnąłem, gdy ich auto pomknęło w stronę Białegostoku” – wspominał ksiądz Mieczkowski.
W przeciwieństwie do niedoszłych władców Polski ksiądz nie wiedział jeszcze, że o świcie 16 sierpnia ruszyła znad rzeki Wieprz polska kontrofensywa. Grupą uderzeniową dowodził Marszałek Piłsudski. Tuż przed wydaniem rozkazu ataku w liście do szefa Sztabu Generalnego gen. Tadeusza Rozwadowskiego pisał: „W ogóle chcę 4 Armii i pierwszej legionowej (1 DP Legionów – red.) nadać od początku taką samą szybkość i takie szalone tempo, jakiej kiedyś użyłem przy ukraińskiej ofensywie. Jeżeli mi się to uda, a wysiłków nie poskąpię, i już wprowadzam całą armię w trans w tym kierunku, to obliczenia moje okażą się słusznymi”.
Dwa dni później, 17 sierpnia, młody członek francuskiej misji wojskowej kpt. Charles de Gaulle w odbitych z rąk bolszewików Siedlcach pisał raport dla przełożonych. „Ofensywa rozpoczęła się świetnie. Grupa manewrowa, którą dowodzi szef państwa, Piłsudski, (...) szybko przesuwa się na północ. Nieprzyjaciel, całkowicie zaskoczony widokiem Polaków na swoim lewym skrzydle, o których myślał, że są w stanie rozkładu, nigdzie nie stawia poważnego oporu, ucieka w rozsypce na wszystkie strony albo poddaje się całymi oddziałami”. Po czym nie kryjąc zachwytu, dopisał w swym dzienniku: „Ach! Cóż to było za piękne posunięcie! Nasi Polacy jak gdyby przypięli skrzydła, aby je wykonać; ci sami żołnierze, przed tygodniem wyczerpani fizycznie i moralnie, biegną naprzód, pokonują dziennie 40-kilometrowe etapy. Drogi zawalone są grupami jeńców w opłakanym stanie i rzędami podwód zabranych bolszewikom”. Już 22 sierpnia wojska Rzeczpospolitej znalazły się u wrót Białegostoku – Dzierżyński wraz z Marchlewskim oraz innymi członkami TKRP musieli znów wsiąść w samochód, by uciekać szosą na Grodno. Razem z nimi zmykała cała Armia Czerwona.
Takiego triumfu polskich wojsk jeszcze trzy tygodnie wcześniej nikt się nie spodziewał. A zwłaszcza nie spodziewano się go w Moskwie i Londynie. „Nie może być większej nauki poglądowej tego, że na sojuszach polegać nie wolno, a tylko na własnej sile” – notował we wspomnieniach 15 lat później Władysław Grabski.
Premier Wincenty Witos, nie konsultując się z nikim, włożył dymisję Piłsudskiego do sejfu i przekręcił klucz
Dziennik Gazeta Prawna