Bez pomocy USA Chiny ani Związek Radziecki nie miałyby szans na podjęcie próby odebrania Stanom Zjednoczonym światowej dominacji
Stany Zjednoczone wygrały zimną wojnę ze Związkiem Sowieckim dzięki przewadze ekonomicznej. Względy strategiczne sprawiły, że podczas tej rywalizacji Waszyngton wspierał Chiny. Prezydent Richard Nixon w zamian za zerwanie przez Pekin i tak już trzeszczącego sojuszu z ZSRR zaoferował chińskim komunistom wyjście z międzynarodowej izolacji. Jimmy Carter przyznał ChRL klauzulę największego uprzywilejowania w wymianie handlowej, okazując wdzięczność za chiński bojkot Igrzysk Olimpijskich w Moskwie. George H.W. Bush puścił w niepamięć masakrę na placu Tiananmen, gdy w sierpniu 1990 r. przedstawiciel Pekinu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ poparł rezolucję nr 660 – dawała ona koalicji zorganizowanej przez USA zielone światło do interwencji w Kuwejcie i Iraku. Bush senior wsparł także chińskie starania o przyjęcie do Światowej Organizacji Handlu. Nic przeciwko temu nie miał Bill Clinton, choć Państwo Środka stało się członkiem WTO w listopadzie 2001 r., gdy w Białym Domu urzędował już George W. Bush. Krok po kroku Ameryka usuwała przeszkody uniemożliwiające Chinom stanie się światowym mocarstwem. Aż nadeszło bolesne przebudzenie, gdy protegowany rzucił wyzwanie mentorowi.
Podobnie rzecz się miała z komunistami rządzącymi ZSRR. Niezależnie od tego, ile gospodarczo zawdzięczali Ameryce, i tak ją nienawidzili najmocniej.

Marzenie Stalina

Pod koniec lata 1929 r. na ludzi pracy w Związku Radzieckim czekała bardzo przykra niespodzianka – Rada Komisarzy Ludowych zniosła wolne niedziele. W ich miejsce wprowadzono ruchomy tydzień pracy, nazwany nieprerywką. Składał się on z pięciu dni roboczych, po których miało się dzień odpoczynku (albo nie, jeśli wymagały tego plany produkcyjne). Przy okazji zlikwidowano też wiele innych, zwyczajowo wolnych dni, włącznie z Bożym Narodzeniem. Zastąpiono je świętem industrializacji – jego obchodzenie polegało na tym, że robotnicy musieli wpłacać składki na fundusz uprzemysłowienia ZSRR.
Tak zaczęto realizację przyjętego w kwietniu 1929 r. planu pięcioletniego. Zakładał on, że w ciągu pół dekady produkcja przemysłowa wzrośnie o 135 proc., a to dzięki budowie ponad 1,5 tys. fabryk, hut, kopalni oraz elektrowni. „Po pokonaniu swych rywali, Stalin wniósł do filozofii bolszewickiej nowy element: usprawiedliwiał potrzebę szybkiej industrializacji urażoną rosyjską dumą narodową” – pisze w „Odkłamanej historii Związku Radzieckiego” Peter Kenez. Tyran ogłosił, że kraj będzie upokarzany, jeśli nie zostanie mocarstwem przemysłowym.
Ale megalomański cel niósł ze sobą konieczność poniesienia gigantycznych kosztów. Wstępem do rewolucji przemysłowej była rozpoczęta w 1928 r. kolektywizacja wsi – odebranie chłopom ziemi umożliwiło „zesłanie” milionów ludzi do fabryk. Grabiąc zaś wieś, znajdowano tam kapitał niezbędny do inwestycji przemysłowych. Kolejne jego źródło stanowił druk rubla. O ile we wcześniejszych latach władze ZSRR wypuszczały do obrotu ok. 280 mln nowych rubli rocznie, to w 1929 r. było to już 671 mln. Kontrola cen przez państwo i reglamentacja żywności pozwalały ukryć inflację, ale obniżała ona dochody ludności. Do tego dochodziła niewolnicza praca milionów więźniów.
Ostro zabrano się też za wszelkiej maści malkontentów. „Kompetentnych planistów usuwano z pracy i stawiano przed sądem za sabotaż i «działalność dywersyjną». «Sabotaż» oznaczał profesjonalne podejście planistów do wykonywanej pracy – to jest obstawanie przy zachowaniu wewnętrznej spójności planów” – podkreśla Kenez. Stalin żądał śmiałych wizji, liczyły się nie reguły ekonomii, ale osiągnięcie wskaźników produkcji. Kto negował sensowność działań, trafiał do łagru. „Możliwość podważenia praw ekonomii stała się komunistycznym wyznaniem wiary” – ujmuje to trafnie Kenez.
Pomimo wymuszenia przez reżym ślepej wiary obywateli w wytyczne, rzeczywistość rozmijała się z propagandą. Przenoszeni do miast chłopi nie umieli dobrze pracować. „Robotnikom brakowało dyscypliny. Nieprzyzwyczajeni do punktualnego stawiania się w zakładzie, nie wiedzieli, jak należy dbać o maszyny, nie mieli ochoty się uczyć i pili. Rezultatem były ogromne marnotrawstwo, uszkodzenia kosztownego, często pochodzącego z importu, sprzętu i niska jakość pracy” – opisuje Kenez. Władza odpowiadała zaostrzaniem represji, lecz industrializacja dreptała w miejscu.
Dla tyrana stawało się jasne, że chcąc zrealizować plany, potrzebuje kapitału, technologii, kadr oraz skutecznych metod zrządzania produkcją. Czyli wszystkiego, czego pod dostatkiem posiadała Ameryka.

Zachodni inwestorzy

„Żadne środowisko nie orędowało na rzecz współpracy z Rosją Sowiecką równie wytrwale i skutecznie, jak sfery przemysłowe i handlowe z Europy i Ameryki” – podkreśla w „Rosji Bolszewików” Richard Pipes.
Za Włodzimierza Lenina wydawało się, że kluczowym partnerem gospodarczym Moskwy będzie Berlin. W podnoszących się z klęski po I wojnie światowej Niemczech najmocniej za takim sojuszem optowała Reichswehra. Traktat wersalski zabronił Republice Weimarskiej posiadania m.in. lotnictwa i broni pancernej. Aby obejść te ograniczenia, w Ministerstwie Reichswehry utworzono komórkę Sondergruppe R (Russland). Jej przedstawiciele we wrześniu 1921 r. zadeklarowali wysłannikom Kremla, że państwo niemieckie jest gotowe wspierać rozbudowę przemysłu Rosji. Już w następnym roku wytwórnia lotnicza Hugo Junkersa uruchomiła pod Moskwą montownię samolotów. Niedługo potem koncern zbrojeniowy Kruppa przystąpił do budowy w Moskwie fabryki produkującej działa. Ale Niemcy nastawili się na szybkie zyski. Gdy były niezadowalające, bez skrupułów zamykali zakłady i wycofywali się z dalszych inwestycji. Ten stan rzeczy po 1925 r. prowadził do coraz większych zadrażnień we współpracy. Równie wielkie rozczarowanie stanowił dla Kremla fakt, iż zakłady przemysłowe na terenie ZSRR zdecydowały się postawić zaledwie 24 niemieckie firmy. Czarę goryczy przepełniła ostrożność rządu w Berlinie, który odmawiał udzielenia tanich kredytów.
W tym czasie życie ludzi w Związku Radzieckim stało się nieco zasobniejsze dzięki Nowej Polityce Ekonomicznej. Nadzorował ją, mianowany przewodniczącym Najwyższej Rady Gospodarczej ZSRR, Feliks Dzierżyński. Ucząc się, jak zarządzać ekonomią kraju, szef Czeka odkrył autobiografię Henry’ego Forda. Gdy ją przeczytał, został gorącym zwolennikiem organizacji produkcji w oparciu o zalecenia ojca przemysłu samochodowego. To Dzierżyńskiemu Związek Radziecki zawdzięczał hasło „fordyzacji przemysłu” i osiem wydań autobiografii najbogatszego wówczas człowieka świata. W 1925 r. udało się nawet wysłannikom ZSRR nawiązać kontakty z koncernem Forda dzięki zamówieniu maszyn rolniczych.
Jednak zacieśnianie relacji ekonomicznych utrudniało to, że Stany Zjednoczone nie uznawały Związku Radzieckiego. Bezcenne okazało się wówczas pośrednictwo kilku biznesmenów z USA. Najsławniejszy z nich, Armand Hammer, organizował wcześniej zakupy zboża dla bolszewickiej Rosji od amerykańskich farmerów. Komuniści płacili mu klejnotami zagarniętymi carskiej rodzinie. Potem dorzucili jeszcze koncesję na eksploatację złóż azbestu na Uralu. Nikogo nie zdziwiło, gdy nazwisko biznesmena pojawiło się w kontekście nowej, sensacyjnej transakcji. W marcu 1929 r. zachodnia prasa doniosła, że Ludowy Komisariat Finansów wystawił na sprzedaż na londyńskiej giełdzie kolekcję zagrabionych podczas rewolucji brylantów. Ich wartość szacowano na 12 mln dol. Miesiąc później ze Związku Radzieckiego, tym razem do Wiednia, powędrował pierwszy transport bezcennych dzieł sztuki. Poza Hammerem mało kto na Zachodzie orientował się, że Stalin tak gromadził kapitał niezbędny do realizacji planu pięcioletniego.
Choć uważni obserwatorzy odnotowali coś innego. Od stycznia 1929 r. Detroit zaczął odwiedzać szef Radzieckiego Banku Państwowego, który negocjował z zarządami największych koncernów motoryzacyjnych: Ford i General Motors. Trwające właśnie ludobójstwo, dokonywane na stawiających opór kolektywizowanych chłopach, pomijał milczeniem. Ten szczegół niespecjalnie zresztą interesował amerykańskich biznesmenów. „Do ignorowania faktów skłaniał zachodnich przedsiębiorców rozpowszechniony pogląd, że Rosja oferuje nieograniczone możliwości eksploatacji swoich bogactw naturalnych i rynek zbytu dla towarów przemysłowych” – tłumaczy Pipes.

Amerykański sen

„Wskutek ciężkiej sytuacji gospodarczej Rada Komisarzy Ludowych ZSRR odbyła posiedzenie, na którym zostało odczytane sprawozdanie Komisariatu Pracy o stanie przemysłu ciężkiego. Podkreślano w nim, że główną przyczyną zmniejszenia produkcji jest szerząca się demoralizacja robotników, którzy samowolnie opuszczają pracę” – donosiła czytelnikom 6 lipca 1929 r. „Gazeta Warszawska”.
To, że rosyjscy chłopi po zamianie w klasę robotniczą pracowali fatalnie, nie było dla nikogo tajemnicą. Zdawano sobie z tego sprawę również na Kremlu, dlatego latem 1929 r. zaczęto jeszcze mocniej kusić Amerykanów. Na początku sierpnia radziecka agencja prasowa TASS przekazała, że American Austin Car Company zbuduje fabrykę samochodów w Niżnym Nowogrodzie. Ostatecznie zajął się tym koncern Forda – i wkrótce jego pojazdy zdominowały rynek w ZSRR. Przy okazji radziecki rząd kupił od potentata z Detroit licencję na produkcję przestarzałych modeli A (osobowego) i AA (ciężarówki). Oba od 1932 r. schodziły z taśm produkcyjnych zakładów w Niżnym Nowogrodzie, ukryte pod nową marką GAZ.
W ślad za Fordem do ZSRR przybywały kolejne korporacje z USA. General Electric zawarł kontrakt na elektryfikację Kraju Rad. Zaczął od budowy wielkiej elektrowni w Charkowie i infrastruktury sieci przesyłowych aż za Ural. Do końca lat 30. GE wspólnie z Radio Corporation of America (RCA) realizowały 90 proc. kontraktów na elektryfikację ZSRR. Bez dostępu do prądu nie byłyby możliwe kolejne inwestycje, a te mnożyły się w nieprawdopodobnym tempie. „Począwszy od 1929 r. w Stalingradzie przedsiębiorstwa budowało 80 amerykańskich firm, angażując na miejscu 570 Amerykanów i 50 Niemców – byli to wysokiej klasy inżynierowie i nadzorcy budów. Finanse zmobilizowały i dostarczyły potężne banki pod kierownictwem F.C. Chase’a, R. Smitha i Otto Kahna” – opisuje w książce „Peryferyjny kapitalizm zależny” Jerzy Matusiak.
W tym samym czasie w Magnitogorsku McKee Corporation stawiało największy kompleks hutniczy świata, kopię huty U.S. Steel Gary Works w stanie Indiana. Jednak to o Magnitogorsku pisali potem wiersze postępowi poeci, nie wspominając jednak w nich, kto dumę Związku Radzieckiego zbudował. Podobnie rzecz się miała z innymi inwestycjami. Pierre de Villemarest w książce „Źródła finansowe komunizmu i nazizmu” wylicza 315 kontraktów z koncernami zagranicznymi, jakie w latach 30. zawarł rząd ZSRR. W 143 przypadkach umowy realizowały korporacje amerykańskie. Na kolejnych miejscach znalazły się firmy z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch.
Podobnie obficie następował napływ wykwalifikowanych kadr, przyjmowanych z otwartymi rękami. „Duża grupa inżynierów i architektów Banku Albert Kahn Inc. z Detroit, działając w ramach państwowego Gospłanu (komisja planowania ZSRR), realizowała z Moskwy rozwój przemysłu ciężkiego i lekkiego. Naczelny inżynier prywatnego amerykańskiego banku miał siedzibę w Państwowym Komitecie Budownictwa ZSRR. Współpracę koordynowało w Moskwie i na budowach kilkuset amerykańskich nadzorców” – wylicza Jerzy Matusiak. Jako że władze ZSRR nie zamierzały się chwalić uzależnieniem od amerykańskich fachowców, szybko zaczęto dbać, żeby ich liczba pozostawała tajemnicą. Przychodziło to z trudem, bo Amerykanów spotykało się w większych miastach ZSRR niemal na każdym kroku.

Goście z innego świata

„Pociąg sapiąc, pewnie z emocji, której i ja podlegam, przejeżdża przez czerwoną bramę graniczną, ozdobioną emblematami władzy sowieckiej. Na bramie wśród sierpów i młotów widnieją napisy witające proletarjat całego świata” – opisywał Antoni Słonimski. Poeta i felietonista „Wiadomości Literackich” w 1932 r. otrzymał od władz ZSRR zgodę na podróż po Kraju Rad.
Znany z ciętego pióra autor był bystrym obserwatorem. Pierwsze, co go zaskoczyło, to liczba Amerykanów, na których natykał się w pociągach. „Jedzie ze mną właśnie taka wycieczka amerykańska pierwszej klasy i jedna wycieczka trzeciej klasy. Po dość szczegółowej i długotrwałej rewizji spotykamy się wszyscy w wagonie restauracyjnym Niegoriełoje–Moskwa. Do wycieczki pierwszej klasy należy paru bogatych przemysłowców z Ameryki. Wiezie ich już od granicy przydzielony tłumacz. Amerykanie mają miny bohaterów i zdobywców. Pewnie przyjechali się przekonać, dlaczego to właściwie ich businessy zaczęły iść gorzej i jaki ma to związek z kryzysem światowym, a jaki z dumpingiem sowieckim” – relacjonował Słonimski.
W Ameryce i reszcie kapitalistycznego świata trwał Wielki Kryzys, który dla Związku Radzieckiego okazał się najlepszym z możliwych zbiegów okoliczności. Bariery celne i niepewna sytuacja na rynkach sprawiały, że kapitalistyczne banki wolały kredytować komunistyczne ZSRR niż prywatne inwestycje w Europie i USA. Również biznesmeni i wykwalifikowani specjaliści podejmowali ryzyko wyprawy do Związku Sowieckiego w poszukiwania zarobku. Jednocześnie komunistyczne władze stawały na głowie, by udowodnić im, iż warto podjąć ryzyko. „W Niżnym Nowogrodzie oddano np. do dyspozycji cudzoziemców i ich rodzin malowniczo położony kompleks willowy z dala od terenów budowlanych” – opisuje w opracowaniu „Problematyka pierwszego planu pięcioletniego ZSRR w prasie polskiej” Jacek Grabowski. „Władze radzieckie robiły wszystko, aby stworzyć im jak najlepsze warunki życia i pracy. Dotyczyło to głównie kadry inżynieryjno-technicznej, ale i robotnicy cudzoziemscy mieli zdecydowanie lepsze warunki bytowe niż miejscowi. Duże różnice w warunkach mieszkaniowych i aprowizacyjnych pomiędzy pracownikami zagranicznymi a radzieckimi powodowały u tych drugich opór i frustrację” – dodaje.
Wrogość radzieckich obywateli do Amerykanów nie powinna dziwić. Przerzucenie na ich barki kosztów planu pięcioletniego sprawiło, że od 1928 do 1932 r. realna wysokość płac robotników w ZSRR spadła o połowę. Tymczasem na specjalistów z USA czekały luksusowe domy, jak te w Zaporożu, które w 1931 r. oglądał amerykański korespondent Hubert Knickerbocker. „Nadto kolonia posiada świetną pływalnię na Dnieprze, 2 betonowe korty tenisowe i 4 z ubitej gliny i plac do golfa. Przejażdżki sankami w zimie i samochodami w lecie pozwalają zapoznać się z pięknościami krymskiego krajobrazu tym, którzy nie boją się dróg rosyjskich” – opisywał na łamach „The New York Evening Post”.
Takie artykuły były bezcenne, bo nakręcały w USA modę na inwestowanie w Związku Radzieckim. „Już w 1932 r. zaniepokojony rozwojem sytuacji Departament Stanu USA wskazywał, że nieomal wszystko z zakresu organizacji, wyposażenia i produkcji głównych gałęzi przemysłu militarnego ZSRR pochodzi z amerykańskich planów, inwestycji i porad. Mimo obowiązywania zakazu Departamentu Stanu – ok. 200 grup bankierskich finansowało ZSRR w średnim i długim terminie” – pisze Matusiak.

Legalizacja tyranii

Od początku 1930 r. biznes starał się namówić prezydenta USA Herberta Hoovera do nawiązania z Moskwą stosunków dyplomatycznych. Ale republikański polityk odmawiał. Ale w 1932 r. przegrał wybory, a jego następca znany był z pragmatyzmu. Ani rzezie, jakie swoim przeciwnikom urządzali komuniści, ani głoszona przez nich chęć zniszczenia kapitalistycznych państw, nie miały dla Franklina D. Roosevelta większego znaczenia.
W październiku 1933 r. prezydent napisał do przewodniczącego Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego Michaiła Kalinina, który pełnił rolę oficjalnej głowy państwa, oferując negocjacje warunków uznania Związku Radzieckiego przez USA. Kreml obiecał, iż zaprzestanie udzielania wsparcia Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych i zagwarantował Amerykanom przebywającym w ZSRR pełną wolność praktyk religijnych. 16 listopada 1933 r. Stany Zjednoczone i ZSRR nawiązały stosunki dyplomatyczne. To otworzyło drogę do podpisania umowy handlowej i przyznania klauzul największego uprzywilejowania. Ale wbrew nadziejom USA wzajemne relacje nie rozkwitły. Amerykanie nie rozumieli, iż zbyt długie otwarcie jest niebezpieczne dla komunistycznego systemu. Dlatego od 1935 r., gdy zbudowano zamówione fabryki, huty elektrownie, zaczęto ich sukcesywnie wypraszać. Biznesmeni z kadrami wyjechali, zwykli robotnicy z USA, o których nikt się nie upominał, nagle znikali. Jeśli mieli szczęście, resztę życia spędzili w łagrach.
Po czym Stalin wybrał sojusz z Adolfem Hitlerem. O tym, jak przydatni mogą być Amerykanie, przypominał siebie dopiero w 1941 r., po najeździe III Rzeszy na ZSRR. I się nie zawiódł. Pragmatyczny Roosevelt zapewnił ZSRR darmową dostawę m.in. 427 tys. samochodów, 22 tys. samolotów, 13 tys. czołgów oraz żywności, którą 10-milionowa armia była w stanie się wyżywić przez pięć lat. Stalinowi należy oddać, iż nie okazał się niewdzięcznikiem. Jak raportował z Moskwy w 1944 r. ambasador William Averell Harriman (dzięki inwestycjom z ZSRR dorobił się fortuny wartej 800 mln dol.), podczas szczerej rozmowy radziecki przywódca nie mógł się nachwalić Amerykanów. „Dwie trzecie naszego podstawowego przemysłu zawdzięczamy waszej pomocy i waszej obecności technicznej” – oznajmił ambasadorowi. Zapominając dodać, że po pokonaniu Rzeszy zamierzał ów potencjał użyć do zdobycia panowania nad jak największą częścią ziemskiego globu.