- W zachowawczym społeczeństwie cywilizacji zachodniej trzeba hołubić artystów, pozwalać im żyć inaczej. W interesie państwa jest, by klasa średnia utrzymywała galerie, kupowała tam prace - mówi w rozmowie z Robertem Mazurkiem Leon Tarasewicz polski malarz o białoruskich korzeniach, profesor sztuk plastycznych, nauczyciel akademicki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Leon, ty jesteś chory na kolor.
Kolor to mój chleb codzienny, cały czas z nim obcuję.
Nie tylko na płótnie.
Wszędzie.
Nawet hasło do Wi-Fi musisz mieć kwiatowe?
Zaczęło się którejś jesieni, kiedy na polach nie było już niczego. Wtedy zauważyłem rosnące w różnych miejscach dalie.
I postanowiłeś mieć ich od razu tysiąc?
Nie, pięćset, na początek.
Ale to nie ich masz najwięcej.
Mam teraz 196 skrzynek tulipanów, w każdej po 25–30 kwiatów.
Masz 5 tys. tulipanów?!
Na próbę.
Matko…
Fajna sprawa, ale krótko trwa, bo po dwóch, trzech tygodniach już tulipanów nie ma. Wtedy one dochodzą do siebie w ziemi, a żeby w ogrodzie nie było pusto, to siejemy maciejkę, przynajmniej ładnie pachnie. We wrześniu dobrze byłoby wyjąć te tulipany z ziemi, podsuszyć i z powrotem zasadzić.
Będziecie wyjmować 5 tys. cebulek?
Jak będziemy mieć czas, to tak.
Tulipanów masz najwięcej?
Nie, najwięcej mam irysów, 10 tys. zasadziliśmy.
Daj mi się wyśmiać.
Ich jeszcze nie widać, one się dopiero rozrastają, więc, żeby nie było pusto, to między te irysy zasadziliśmy narcyzy, dzięki czemu jak przychodzi rocznica powstania w getcie, to u mnie jest całe pole na żółto. A jak kończą się narcyzy, to zaczynają kwitnąć irysy i będę miał na polu van Gogha.
Tu nie zaprzeczysz, to jest dla kolorów.
Tak, to jest dla kolorów, ale też dla poznawania kolejnych tajemnic. Ta radość obcowania z kolorami przez miesiąc, dwa jest wielka.
Ale po kolei. Zaczęło się od dalii, tak? Tradycyjne, wiejskie, działkowe kwiaty.
Mnie też one przypominają ogrody, które kiedyś były przed domami, a w tej chwili zanikają. Już nie kwitną pod każdym wiejskim oknem.
Skąd wziąłeś sadzonki?
Z Holandii można sobie sprowadzić przeróżne dalie. W Niemczech widziałem wielkie ogrody z tysiącami dalii, pojeździłem, zainteresowałem się, co można uprawiać.
Tu masz wszystkie kolory.
Aż trudno je wymieniać, bo rzeczywiście są wszystkie, od prawie czarnego, przez czerwienie, żółcie, jak leci.
I zasadziłeś je w Krynkach.
Tam, koło domu Sokrata Janowicza, mam ponad 500 georginii, bo tak na nie u nas mówią. Jak zakwitną na początku lipca, to będą kwitły do zimy, do pierwszych przymrozków.
Potem były tulipany?
Tak, dopiero potem zainteresowałem się tulipanami. Efekt jest taki, że tu na górce, no wiesz, tam, gdzie stoją ule…
Tam zasadziłeś kwiaty?
Wydzieliłem prostokątne działki i zasadziłem na próbę tulipany. Zobaczyłem, jak rosną, jakie mają formy, kolory, kształty i postanowiłem je hodować.
Ale nie tak, że zasadziłeś prosto do ziemi.
Nie, porobiłem z wodoodpornej sklejki skrzynki pół metra na pół metra, pod spodem jest siatka. I rosną koło domu.
Nie odtwarzasz kolorów dzieciństwa, ty je multiplikujesz.
Ale pozostaję w tej samej gamie, bo dorastając w jakiejś przestrzeni kulturowej, wzrastasz z kolorami, które stają się częścią twojej osobowości. Ja bardzo łatwo rozpoznaję, czy obraz namalowany jest przez Francuza, Niemca, Żyda, z daleka rozpoznaje obraz z Polski. Kolor zostawia na obrazie ślad genetyczny, którym artysta się posługuje. Kolorystyka idzie za każdym z nas.
Po tobie też to widać?
Od razu wiadomo, że jestem od Narwi na wschód, z Wielkiego Księstwa Litewskiego, a nie od Narwi na zachód, choć uczyłem się w polskich szkołach, w Warszawie u Tadeusza Dominika. W ten sposób jestem praprawnuczkiem Matejki, bo Dominik był u Cybisa, Cybis u Pankiewicza i tak zaraz dojdziemy… (śmiech)
Ty jesteś wschodni i twój kolor jest wschodni?
To dziwne, skąd te kolory u malarzy, którzy tu wyrośli? Weźmiesz Rothko, Malewicza czy Chagalla i zobaczysz kolory niespotykane u ludzi z innych miejsc. Dlaczego, jak to się stało? U mnie też te kolory są zwykle podstawowe, jak kupuję farby, to też tylko podstawowe, a potem mieszam to, co potrzebne do malowania.
Afryka, Indie, tam kolory są inne, ale u nas, w naszej kulturze?
Przyjrzyj się szyldom. Niby ten w Nowym Jorku jest niebiesko-biało-czerwony i ten w pompatycznej Rosji też jest niebiesko-biało-czerwony, a to zupełnie inne kolory. Pojedź do Szwecji, gdzie nawet w lesie będziesz miał informację – na niebieskim tle żółte litery albo odwrotnie. Żyjesz tam i tym nasiąkasz.
Tych kolorów nie ma zbyt wiele.
Biało-czerwono jest w Polsce, w Danii, a przecież jest zupełnie inaczej.
Biało-czerwono jest też w Austrii i na Białorusi.
Ale o Białorusi ciężko mówić, bo kolorystyka jest zafałszowana przez kolonialną politykę rosyjską. Chociaż haft na koszuli od razu ci powie, czy jest litewski, czy białoruski, czy ukraiński albo rosyjski. W ludowym hafcie masz syntezę kultury narodu, nie uciekniesz od tego.
W ogóle kolory na wsi są żywsze.
Ludzie ze wsi, ale też Hindusi czy Cyganie, operują kolorem bardzo odważnie, dlatego ich świat jest superkolorowy. To oni pierwsi zaadaptowali kolory fluorescencyjne, wściekły pomarańcz, cytrynkę. Ci ludzie, kiedy wchłania ich cywilizacja, szarzeją. Spójrz na robotników, uwielbiam jeździć do Indii, właśnie ze względu na świat kolorów, na te zestawienia, które nie mają granic. Ale i tam widać zmiany, bo gdy pojedziesz na północ, tam, gdzie robią herbatę i wpływy angielskie były największe, to znajdziesz ludzi tak przeciętnych, zuniformizowanych jak wszędzie.
Wchłania ich cywilizacja.
Dzieci mają takie same plecaczki z tymi samymi kolorami, takie same spodnie – gdzieś ta specyfika odpłynęła.
Lubisz kicz?
Bardzo, bo kicz dla swoich odbiorców odgrywa tę samą rolę, co sztuka dla społeczeństw rozwiniętych. W kiczu są rozwiązania, skróty myślowe, z których może skorzystać artysta zawodowy, że dam przykład Edwarda Dwurnika, który tak dużo skorzystał na Nikiforze.
Ale czy Nikifor był kiczem? Prymitywistą tak, ale kiczem?
Z początku sztuka ludowa próbuje naśladować dwór – to, co wyższe, co jest spełnieniem marzeń. Dzięki temu powstają skróty myślowe, choćby strój ludowy, który jest adaptacją przez wieś elementów stroju dworskiego. Identycznie jest z malarstwem, żeby pozbyć się naleciałości kultury, którymi jesteś obłożony, trzeba długiej drogi. Można się tego nauczyć u malarzy naturalnych.
Szukasz nie tylko intensywnych kolorów, ale i ludzi…
…Którzy są wyraziści? Tak, bo przeciętność jest nieciekawa.
I dlatego twoim asystentem jest oryginał jakich mało, z sympatią mówisz o absolwencie łączącym wielki talent z dzikością…
W zachowawczym społeczeństwie cywilizacji zachodniej trzeba hołubić artystów, pozwalać im żyć inaczej. W interesie państwa jest, by klasa średnia utrzymywała galerie, kupowała tam prace. Młodzi biznesmeni, utrzymując artystów, mając z nimi kontakt, sami przełamują bariery, są bardziej ekspansywni i następuje rozwój. Tak to funkcjonuje na świecie.
I ty takich oryginałów znajdujesz tu, na Podlasiu? Dlatego nie kupiłeś mieszkania w Warszawie?
Nie chcę żyć na emigracji, zbyt wielu emigrantów spotkałem. A otaczam się ludźmi, którzy są interesujący, inwestuję w nich, by to oni w przyszłości byli artystami.
Przywracasz też pamięć o artystach nieznanych.
Masz na myśli Zenka?
To był gigant.
Naprawdę nazywał się Iłłarion Dawidziuk, urodził się w bardzo religijnym, prawosławnym domu. Jego ojciec był jednym z proroków u proroka Ilji z osady Wierszalin. Dom Dawidziuków we wsi Kamień pod Hajnówką był domem bogatym, mieli kilka bryczek, dopóki nie przyszli Sowieci, a po nich Polska Ludowa, która im zabrała to, na czym im zbywało. W ogóle nie mogli się odnaleźć.
Proroka Ilji już nie było, jak sobie dawali radę?
Brat Zenka uciekł w robienie maszyn rolniczych z silników odzyskanych z maszyn z Unry, a sam Zenek zaczął malować.
Kiedy Iłłarion stał się Zenkiem?
W latach 60. wyjechał na Śląsk, nie wiemy, co tam robił, ale objawił się na Białostocczyźnie już w latach 70. jako Zenek. To był czas gierkowskiej prosperity, ludzie zaczęli się budować, już nie drewniane chaty, ale murowane domy. I trzeba je było dekorować. To zresztą identycznie jak we Włoszech – kiedy Włosi zaczęli budować domy, to potrzebowali artystów, którzy im je w środku ozdabiali.
Zenek był takim dekoratorem?
Tak, to był jego czas. Bo wybudować dom, to sobie ludzie wybudowali, ale nie można było do niego nic kupić. Wtedy przychodził taki człowiek jak Zenek i ustalał z gospodarzami co, gdzie ma być. No i tam, gdzie w pokoju miał być dywan, on malował dywan. W kuchni malował kafelki, a na każdym kafelku identyczny wzór. Była biedna szafa? Zenek potrafił z niej zrobić wysoki połysk.
Jak to wychodziło?
Widziałem dom w Dubiczach Cerkiewnych, gdzie duży pokój był niebieski, ściany miał błękitne, a na nich bukiety kwiatów, namalowane tak, jakby to robili mistrzowie holenderscy. Potrafił na ścianie namalować obraz, często była to scena rodzajowa – na pierwszym planie jezioro, kwitną róże, ciekawe, że na jednym krzaku róże czerwone i białe. Na łódce płynął chłopak z dziewczyną, a w tle był zawsze kościół.
Kościół czy cerkiew?
Kościół i to nie tak, jak na Podlasiu, ale ceglany jak ze Śląska, taki poniemiecki. Były też inne motywy – na koniu on, piękny panicz, ona trzyma rumaka za uzdę. Kiedy byliśmy na plenerze w Hajnówce, pojechaliśmy do wsi Piaski w Puszczy Białowieskiej. Tam mieszkał ktoś z rodziny Zenka i miał wymalowaną fontannę, na ławeczce chłopaka z dziewczyną. A obok były dwie szafki i żaden ze studentów nie wiedział, co to jest.
A co to było?
Saturatory na wodę gazowaną, takie jak w mieście. Zenek takie skróty robił. Swoje ostatnie lata spędził pod opieką kwiaciarza w Hajnówce, który postawił sobie pod puszczą willę z klinkieru z dwoma wieżyczkami. Zenek przyszedł i uznał, że to tak nie może być, bo fugi są krzywe. Więc za pomocą papieru ściernego, listewki i farby wszystkie fugi poprawił i wymalował na równo. A przy ostatnim kominie Zenek się osunął i zmarł. A wcześniej zdarzyło mu się z piętra wypaść i nic.
Jak to wypaść? Przy pracy?
Przy imprezie, była widocznie różnica zdań i Zenka wyrzucili przez okno. Doszedł do Hajnówki 18 km, do siostrzeńca, któremu mówił, jakiej rośliny ma narwać, w jakich proporcjach podawać. I tak roślinkami okładany wydobrzał, zmartwychwstał jak trzeba.
Zenek potrafił walczyć o swoje.
Jak już ustalił wszystko, co ma namalować, to jechali do Białegostoku i kupowali farby, pędzelki, co było trzeba. I Zenek malował, ale nie znosił, gdy ktoś mu w trakcie pracy coś zmieniał. Wtedy się obrażał i wychodził, nie kończąc pracy.
Szedł w tango?
Nie, Zenek bardzo lubił imprezy i po skończonej robocie w białej koszuli i garniturze szedł do lokalu, ale nie było żadnego picia na boku, niczego takiego, tylko w restauracji, z kulturą. Raz malował kopuły w cerkwi i chciał w święto pójść na imprezę, ale batiuszka nie dał mu pieniędzy. No to wchodzi batiuszka do swojej cerkwi i patrzy, a tu na ścianie namalowana naga, piękna blond dziewczyna na białym koniu. Tak się Zenek z nim pożegnał.
Naprawdę?
Druga, podobna historia, miała miejsce w Hajnówce. Tam malował willę i chciał pójść na odpust, ale znów, gospodarze nic mu nie dali a conto roboty. Wracają do domu, a tam farby są, pędzle są, tylko Zenka nie ma. Zamiast niego, w gratisie, na całą ścianę wielki, czarny diabeł. Gospodarze czekają tydzień, dwa, a Zenek się nie pojawia. To zamalowali diabła białą farbą, bo jak tu z diabłem żyć. Farba przyschła, diabeł wyszedł. Zamalowują raz, drugi, a on zawsze wychodzi. Musieli tynk skuwać.
Co zostało po Zenku Dawidziuku?
Domy, które malował. On nie malował obrazów, tylko kompleksowo, realizację całej rezydencji robił.
A jak ty wpadłeś na jego trop?
Jeszcze będąc na studiach, przejeżdżałem przez Hajnówkę i zobaczyłem, że ktoś udekorował domy z szablonów, które przypominały wzory z ludowych tkanin. No i któregoś razu, jak wpadłem do Lublina, do Janka Gryki…
…Szefa Galerii Białej.
Zgadaliśmy się, że widziałem te domy, a Janek na to, że znał Zenka osobiście, u niego w domu są fragmenty pomalowane przez Zenka. Odważyliśmy się i zrobiliśmy mu wystawę, napisano o nim kilka prac magisterskich. Cóż, sława przyszła pośmiertnie.
Nie porównując, ale niezłym magikiem jest twój absolwent, który malował monastery.
Namalował wszystko pięknie, tylko mnisi wychodzą, patrzą na sufit i się martwią, że im dach przecieka, bo już zacieki w rogu są. Okazało się, że dach jest cały, tylko Krzysiu zacieki domalował, żeby bardziej naturalnie było. On też namalował małą mysz i mysią dziurę w ścianie, a że talent ma w ręku, to wszyscy się dali nabrać.
Teraz w eleganckiej kamienicy w centrum Warszawy ukrył w dekoracjach, jak mówi, „piękne cycuszki”.
No tak, to cały Krzysiu.
Kwiaty masz kolorowe, ludzi masz kolorowych, tylko kury rozczarowujące.
Gama kolorystyczna wśród kuraków, w tym wypadku kur, nie jest aż tak duża. Od czerni przez szarości do bieli i zostaje jeszcze gama ubarwień brązowych – od ciemnych brązów przez żółcie do jasnych.
Jak to, a te wszystkie kolorowe kurki?
Zieleń czy te połyskliwe kolory powstają przez załamanie światła w strukturze piór, które są na wierzchu.
No to dlaczego trzymasz kury, a nie pawie, papugi czy wróblowate, które są dużo bardziej kolorowe?
Wszystko zaczęło się od bażantów.
Od czego?
To ty nie znasz historii?! Ja zawsze zajmowałem się ptakami, które żyją wokół domu, a na studiach spotkałem zawodowych ornitologów i jeździłem z nimi na różne wyprawy, zajmowałem się tym. Ale skończyłem akademię, wróciłem do domu i okazało się, że nie ma na to czasu. I wtedy dowiedziałem się, że można mieć bażanty, sprowadzałem je z Czechosłowacji i szybko miałem kolekcję większą niż niejedno zoo.
I czemu ich nie masz?
Bo u bażantów wszystko jest takie same, nudne, powtarzalne, tam się nic nie zmienia.
Znudziły ci się?
W 1987 r. zobaczyłem w Lipsku wystawę kur, 38 tys. ptaków! Oszołomiła mnie ich różnorodność, której nie znałem. U nas różne kury hodowano tylko na dworach. Dwory znikły, a chłopi nie byli zbyt wybredni estetycznie. No i kupiłem tam pierwsze kury czubate, a bażantów zacząłem się wyzbywać.
Zjadłeś je?
Nie, sprzedałem.
A swoje kury jesz?
Czasem, jak mam naddatki albo ptak ma krzywą nogę czy coś.
A jajka?
Nie jem, bo te wszystkie jajka znoszone przez te kurze rody Habsburgów wkładamy do inkubatora. Poza tym, to są dość delikatne kury, więc trzeba im regularnie podawać leki, antybiotyki i nie chcę tego jeść.
Facet, który ma kilkaset kur, kupuje jaja od sąsiadów?
Tak.
Wróćmy do tych kur czubatych.
Zacząłem je hodować, szybko zdobyłem championa. Miałem też kury jedwabiste, kupiłem koguta z Czechosłowacji, który miał 14 lat, ale jeszcze cztery kurczaki po nim miałem!
Wspaniały kraj, Czechosłowacja, bażanty, koguty…
Nie tylko stamtąd je ściągałem. Miałem wystawę w Nowym Jorku i tam znalazłem katalog firmy sprzedającej sprzęt do hodowli, jajka, ptaki. Od razu zamówiłem 25 kurczaków.
Z Nowego Jorku?
Nie, z Ohio, tam jest firma. Dostarczyli je do Nowego Jorku, na 6. ulicę, gdzie na poczcie wzbudziły sensację, bo zimne i głodne, więc piszczały. Odebrała je znajoma, dwa tygodnie trzymała u siebie, dzięki instrukcjom telefonicznym wiedziała, co z nimi robić. A potem przywiozła je do Polski.
Jak?!
Samolotem, w bagażu podręcznym.
Słucham, 25 kur w bagażu podręcznym, ty mnie wkręcasz?!
Nie kur, tylko kurczaków, małych. Miała pudełko, w nim kurczaki i przywiozła.
To jakiś obłęd.
Obłędne to były te kury czubate, które zacząłem hodować.
Wcale nie mieliśmy rozmawiać o kurach.
To po co zacząłeś?
Zdziwiłem się tylko, bo myślałem, że ty te kury dla kolorów trzymasz.
Nie, w kurach ciekawy jest kształt, forma, zwłaszcza tych ptaków bojowych. Tam w ogóle upierzenie nie ma znaczenia, a liczy się forma.
Artysta nawet o ptakach mówi jak o rzeźbie.
Ale to jak przyglądanie się modelce i ocenianie jej. Ważne, jaki ma kształt, sylwetkę, jaką ma głowę, jakie oko, barwę…
Jeśli nie dla koloru, to po co ci kury?
Żeby nie zgłupieć. Intelekt można w kontakcie z artystami rozwijać w ograniczonym zakresie.
Kury rozwijają cię intelektualnie bardziej niż malarze?
Kura jest ucieczką, niszą. Dzięki niej mogę poznawać, odkrywać coś, czego nikt nie wie, o czym nie przeczytasz w książkach. To jest fascynujące, że tu, w Waliłach, mogę mieć rasy z całego świata, o których marzyłem. Mogę planować zakup tych, których jeszcze nie mam, a nawet odtwarzać rasy.
Odtwarzasz rasę kur?
Moskiewskich bojowców już w 1996 r. nie było w Moskwie. Znalazłem parę egzemplarzy, które rosyjski emigrant zabrał do Niemiec. Teraz z tego stada staram się odbudować bojowca, który przez hodowlę wsobną się zmniejszył, skarlał. Chciałbym go rozbudować, podnieść i to jest wyzwanie.
Podnoszenie skarlałego bojowca? Brzmi jak tytuł opowiadania.
A to tylko hodowla kur.