Jeśli miałbym sprzedać swój wizerunek, na który pracowałem 30 lat, to za odpowiednie pieniądze. Z całym szacunkiem, ale za dziesięć tysięcy nie będę na YouTubie niczego reklamował, bo tyle to ja zarobię w filmie, teatrze czy w kabarecie.
Magazyn DGP 31.01.20 / Dziennik Gazeta Prawna
To rola życia?
Tak twierdzi mój teść, a on często ma rację.
Ma rację, że to świetna rola.
Jak przeczytałem scenariusz „Psów 3”, to aż krzyknąłem: „Yes!”. Nareszcie dostałem rolę, w której bohater przechodzi autentyczną przemianę. Aktor zawsze tego szuka w roli, to jest prawdziwe wyzwanie.
Wyzwanie, bo można to schrzanić?
Czytam najtrudniejszą scenę, z prosektorium, gdzie opowiadam o synu, same krótkie zdania. Łzy mi popłynęły. „E, będę miał łatwe granie” – pomyślałem. I co? Pracowałem nad rolą tak długo, że emocje odpłynęły. W teatrze możesz je odbudować, tu nie masz czasu, bo trzeba wyjść i zagrać. A ja przez 33 lata pracy w zawodzie nie miałem zadania, że mam wyjść i rozpaczać.
Jak pan sobie poradził? Jak się płacze na zawołanie, to sztuczki czy emocje?
Muszę wykrzesać z siebie emocje. Jak? W teatrze graliśmy „Ożenek” i reżyser poprosił mnie, bym w ostatniej scenie, wygłaszając monolog, miał łzy w oczach. Próbuję, próbuję i nic. Wszystkie straszne rzeczy z mojego życia zupełnie mi wyblakły, odkąd poznałem Edytkę i mamy troje dzieci. Byłem przekonany, że to położę.
Nie położył pan?
Mówię w monologu, że to siedemnasta panna młoda, do której startuję, i ludzie zaczęli się śmiać. Zrobiło mi się tak przykro, że śmieją się z mojego cierpienia, że łzy pojawiły się same. Tylko że to był teatr, a w filmie mam na to kilka chwil, w zasadzie jedno ujęcie.
Może pan robić duble.
Na próbie w prosektorium odkrywałem prześcieradło i ręce mi tak drżały, że wszystko pięknie falowało, a w filmie tego nie ma. Zapomniałem. Widzę w charakteryzacji mego filmowego syna z ranami i mam łzy w oczach, ale potem idziemy na fajkę, rany mi się opatrzyły i znów kłopot, bo jak w to uwierzyć?
W filmie jednak pan płakał.
Nawet nieboszczyk – syn mi powiedział: „Panie Czarku, wzruszyłem się”. Janek Frycz mówił, że każdy by uciekał od tego, co zagrałem, od tych bebechów, bo utrzymać tę rozpacz kilka minut przodem, czyli twarzą do kamery, to ho, ho…
Jak można tę scenę zagrać inaczej?
Można chować się za formę, można – jak złośliwie mówił Janek – próbować robić kreację. „A ty nie robiłeś kreacji, byłeś szczery” – pochwalił mnie. A to dla mnie ważne, bo on wie jako aktor, jak trudno się z czymś takim zmierzyć.
W „Psach” był pan taką sierotą…
…ale dobrym chłopakiem.
Dobrym, ale frajerem. W „Psach 3” jest pan facetem z krwi i kości.
Tu mnie Boguś przypilnował. Przed planem obejrzałem sobie „Psy 2” i zacząłem wskrzeszać tego trupa. Trupa, bo tego młodego chłopaka już we mnie nie ma. No i zacząłem grać takimi środkami jak 25 lat temu. Boguś na mnie popatrzył: „Co ty robisz?”. „No wiesz, jestem Waldek Morawiec” – odpowiedziałem. „Nie, ty już jesteś Waldemar Morawiec, nie graj tak, bo to będzie nieprawdziwe”. Przestrzegł, że udawanie młodego będzie infantylne, nie do zniesienia.
To on panu mówił, nie Pasikowski?
Boguś był przez wiele lat profesorem w szkole teatralnej, nie boi się dawać aktorom wskazówek, a my się znamy od lat. Z kolei Władysław jest bardzo małomównym reżyserem, jemu się albo podoba, albo nie. Jest w filmie scena, kiedy przychodzę na komisariat dowiedzieć się o syna. Zagrałem to, Władek przychodzi i mówi, że źle. „Zagraj mi starszego pana, któremu w aptece wydano złe lekarstwa, który się tak nakręca, że zaczyna ubliżać”. Zrobiłem to. „Wiesz, jak grałeś po swojemu, to było jednak lepiej. Zagraj po swojemu”. „Nie, Władek, ja zagram po swojemu, ale zadanie, które mi dałeś”. I zrobiłem trzeci dubel, który wszedł do filmu. Uff, nie jest łatwo odnaleźć się w roli po 25 latach.
Pan jest doświadczonym aktorem.
To nie ma znaczenia, to musi być prawdziwe i emocjonalne. Film bez emocji ogląda się jak komedię bez żartu. Byliśmy z Edytą na komedii i na sali nie śmiał się nikt prócz mnie. „Przestań, z czego ty się śmiejesz?” – zapytała. „Bo ja wiem, jak to powinno być”. Te żarty nie przechodziły przez ekran, a w filmie sensacyjnym emocje muszą się udzielać, bo inaczej masz w nosie los bohatera.
Dobrze się panu gra z Lindą?
Zaistniało między nami coś atawistycznego, jakaś chemia. Mój bohater, jak Wiaderny w „Krollu”, kocha swego porucznika, swego Franza. I ja tę rolę tworzyłem świadomie, korzystając z rady Zbyszka Zamachowskiego. Spytałem go kiedyś, czemu siedzi na planie, skoro ma wolne. „Patrzę, jak gra przeciwnik”. Stara zasada trenera Gmocha – trzeba wiedzieć o przeciwniku wszystko, mieć bank informacji.
Patrzy pan i…?
I nie gram jego gry. Błędem wielu aktorów, którzy mierzyli się z Bogusiem na planie, było to, że każdy chciał być Lindą, a Linda jest jeden, oryginalny.
Pan go nie naśladuje.
Wiedziałem, że muszę być inny, odwrotny, więc zrobiłem to mechanicznie – jak Linda gra szybko, to ja wolno, jak on smutno, to ja na wesoło. Tak powstał Wiaderny, taki jest Morawiec w „Psach”.
Nie gra pan z Lindą zbyt często. Czemu? Publika by waliła.
Zadaję sobie to pytanie od 25 lat. W latach 90. stworzyliśmy duet, który się uzupełniał i to, co nam wyszło intuicyjnie, w USA robi się latami celowo, więc mamy De Niro i Pesciego. U nas za wszelką cenę próbowano nas rozłączyć.
Reżyserzy was razem nie chcą, bo jesteście duetem z „Psów”?
Każdy reżyser chce być oryginalny. Nawet jakby wzięli Pazurę i Lindę, to po to, by zagrali zupełnie inaczej. Czemu? Po co zmieniać na siłę naturę człowieka? Masz Lindę, to daj mu być Lindą.
Po co panu „Wujek Czarek”?
To mój kanał na YouTubie.
To wiem, ale po co on panu? Dla forsy, podtrzymania sławy?
Mam młodszą o 26 lat żonę, młode dzieci i widzę, jakimi narzędziami oni się posługują. Mnie jako aktora, osoby publicznej, celebryty nie może w tym świecie nie być!
Bo celebryta musi być wszędzie?
Od pewnych rzeczy się nie ucieknie, nie jestem Don Kichotem, by walczyć z wiatrakami. Jak jadę do Dubaju, to nie paraduję z gołym torsem po ulicy.
Ale nie musi pan od razu zakładać galabiji! Pan kocha bycie celebrytą.
Przecież dziś celebrytą nazywają każdego, kto raz zagrał w serialu. I co, mam się szarpać, że nim nie jestem? Dzień dobry, nazywam się Cezary Pazura, jestem celebrytą, z zawodu aktorem.
Janusz Gajos jest aktorem i nie jest celebrytą.
Skąd pan wie?
Nie publikuje prywatnych zdjęć, filmików, nie ma go na portalach plotkarskich.
To inne pokolenie. Poza tym zainteresowanie moim życiem prywatnym było dalece większe niż zainteresowanie moim życiem zawodowym.
Sam pan to napędzał, opowiadając o żonach, dzieciach, wrzucając fotki.
Starałem się chronić prywatność, ale pojawiły się Facebook, Instagram i prywatność przestała być wartością. Zrozumiałem to, procesując się z tabloidami. Nawet sędzia, ogłaszając wyrok, mówił: „Sam pan wybrał taki zawód”. Przepraszam, jaki? Żeby mnie oczerniali?
To postanowił pan wszystkich przelicytować. Pokazywali zdjęcia dzieci z rozmazaną twarzą? To pan pokazuje bez rozmazanej.
Córka miała 10 lat, gdy spytała: „Tato, ty się mnie wstydzisz?”, odpowiedziałem: „No co ty?! Jesteś moją dumą”. „To dlaczego ja mam zawsze taką zamazaną twarz?”. I uznałem, że dość, tak wygląda, to ją pokażę.
Dziesięciolatka jest na tyle świadoma, by wiedzieć, czym ryzykuje?
Moje dzieci nie chciały zamazanych twarzy, więc ich nie mają i wszyscy piszą, że mam cudowne, śliczne dzieci. Kiedyś wszędzie byli paparazzi, ludzie robili mi zdjęcia w supermarkecie.
Już nie robią?
Nie, bo po co? Wytrącam wszystkim broń z dłoni, bo jestem szybszy i sam wrzucam takie zdjęcia!
To takie ważne? Musi pan wszędzie pokazywać swoje życie?
Zastanawiał się pan dlaczego? Bo jak ja tego nie zrobię, to napiszą o tym kolorowe gazety.
I co z tego?
Oni przeinaczą prawdę! Zawsze w tabloidach byliśmy oczerniani, zawsze z Edyty robiono głupią i brzydką.
Więc pan czuje się w obowiązku pokazać, że jest ładna i mądra?
To jest przecież moja żona!
I dlatego będzie pan przekonywał każdego hejtera do jej zalet?
Ja nie mam problemu z tym, co ludzie o mnie mówią, miałem problem z tym, co pisały gazety. A latami pisały, że Pazura rujnuje wszystko, czego się tknie, że rozpadają mu się małżeństwa, że jest fatalny. I nie chodzi tylko o moje samopoczucie, ale i o moją pracę. To mnie uderzało po kieszeni.
Reżyserzy pana nie obsadzali?
Jeśli w jakimś mieście proponowałem trzy imprezy, a potem sprzedawał się jeden występ kabaretowy, to był to cios. Wy, dziennikarze, macie straszną siłę i zrozumiałem, że z koniem nie warto się kopać. Nie ma sprawiedliwości, jest internet.
Zgrabny bon mot.
To moje doświadczenie. Nie wytaczam już procesów, nie wkraczam na ścieżkę wojenną, koniec.
I do tego potrzebny był panu internet?
Postanowiłem użyć social mediów i to wyprostować.
Naprawdę 58-letni Pazura potrzebuje takiego dowartościowania?
Adam Hanuszkiewicz powiedział kiedyś: „Nie znoszę krytyki, bo ja sam wiem, co zrobiłem źle. Ja potrzebuję pochlebców, by poprawili moje samopoczucie”. I ja też wiem, co zrobiłem źle, nie potrzebuję niczyich uwag. To moje konto, moje życie, tak je będę moderował.
Pan potrzebuje pochlebców? Serio?
Aktorzy są próżni.
Nawet tak dobrzy jak pan?
Ten zawód nie ma sensu, jeśli nie ma braw po spektaklu. Po co to grać, skoro nikt nie chce tego oglądać? Moja praca wymaga akceptacji, więc by ją wygenerować, muszę wzmóc zainteresowanie sobą. Jest tyle gwiazd, a ja pracuję w zawodzie ponad 30 lat, a nie można na kogoś patrzeć przez 30 lat.
Na De Niro można.
On wybiera, ma z czego żyć, a ja muszę grać w kabarecie, bo moja rola w „Psach 3”, to ledwie kilkanaście dni zdjęciowych. Tak się gra, tu cztery dni, tam osiem. Z filmu nie wyżyjesz.
Żyje pan z YouTube’a?
Nie mam z tego nic. Za milion wyświetleń dostajesz tysiąc złotych, a ja mam obsługującą mnie firmę.
Robi to więc pan dla przyjemności?
Nie tylko, bo dzięki temu inaczej ze mną rozmawiają. Przychodzą kontrahenci, którzy chcą mnie wziąć do reklamy, bym zaprzągł do niej swój kanał.
Ale pan z tego nie korzysta.
Nie dogadaliśmy się. Jestem w stanie zarobić na utrzymanie i jeśli miałbym sprzedać swój wizerunek, na który pracowałem 30 lat, to za odpowiednie pieniądze. Z całym szacunkiem, ale za dziesięć tysięcy nie będę na YT niczego reklamował, bo tyle to ja zarobię w filmie, teatrze czy w kabarecie.
Czyli nie dla pieniędzy. To po co?
To nowe narzędzie, które na nas spadło i będzie coraz ważniejsze. Jeszcze dwa lata temu, gdy ktoś powiedział Arkowi Jakubikowi, że Pazura ma kanał na YT, to tylko westchnął: „O, Jezu…”, a teraz wszyscy zakładają kanały. Na kongresie social mediów w Warszawie pokazano kanał Wujka Czarka jako „świetny przykład tego, jak powinny wyglądać współczesne social video”. Michał Żebrowski poszedł na to spotkanie, bo ma teatr i musi umieć się poruszać. Pierwsze, co tam usłyszał, to że Pazura sobie dał radę, Pazura się przebił.
Pan się jeszcze musi przebijać?
Każdy musi. Marek Perepeczko zarzekał się, że nie sięgnie po komórkę. Raz się spóźnił na spektakl i od następnego dnia miał telefon. Od pewnych rzeczy się nie ucieknie.
Jest różnica między uciekaniem a rzucaniem się w coś po uszy.
Wszystkie amerykańskie gwiazdy mają swoje kanały w mediach społecznościowych, ale ktoś im je obsługuje, a ja robię to sam.
No nie, ma pan firmę.
Oni dbają o produkcję i wrzucanie moich filmów co tydzień, w każdą środę. To w ogóle zaczęło się w ten sposób, że kiedyś, po występie kabaretowym, podeszli do mnie młodzi ludzie, synowie mojego porucznika z wojska. Mówią, że na YouTubie są moje kabarety i mają po kilka, kilkanaście, trzydzieści milionów wyświetleń, i to ja powinienem na tym zarabiać. „My zbierzemy te wykony i wrzucimy je panu”. I wrzuciłem te wykony…
Wykony?! Nienawidzę tego słowa.
Ja też, ale się przyjęło.
Protestuję, ale zostawmy ten spór.
Oni zebrali te numery – lepsze słowo? Wrzucili na kanał i mówią, że muszę teraz coś na nim robić. I pokazali mi kanały innych youtuberów, nastolatków, którzy mają po trzy miliony subskrybentów. Jaka to jest siła! Pokaż mi nazwisko polityka czy dziennikarza, który ma takie zasięgi.
Pozazdrościł im pan i postanowił zostać nastolatkiem?
Nie udaję tam nastolatka, jestem wujkiem Czarkiem, który opowiada. Na początku miałem mówić o filmach, kochali „13 posterunek”, na którym się wychowali, mówiłem więc, jak go robiliśmy. Potem wziąłem kamery, jak robiliśmy postsynchrony do „Piratów z Karaibów” i bum, dwa miliony! Jak otworzyłem kanał, to miałem drugie miejsce na świecie w przyroście subskrybentów! Drugie miejsce! Na świecie! Pierwsza była jakaś firma farmaceutyczna.
Widzę, że to dla pana bardzo ważne.
Zabrałem się za coś nowego i zostałem zaakceptowany, a ja już nie jestem gorącym nazwiskiem.
Nie? A kto jest?
Wieniawa jest bardzo gorącym nazwiskiem. Wszędzie ją widzę, tylko jeszcze nie widziałem jej żadnej roli. No, ale ładną buzię ma.
Ależ pan złośliwy!
Nie, po prostu jej nie znam. Teraz gorącym nazwiskiem w branży jest Sebastian Fabijański, inni młodzi aktorzy, których nie znam.
Już wiemy jak, ale nadal nie wiemy, po co pan zaczął robić kanał na YT.
Wciągnęło mnie to, bo przyszła informacja zwrotna. Zacząłem dostawać e-maile, listy, mnóstwo tego. Na stacji benzynowej stojący za ladą facet w moim wieku mówi do mnie: „Wujku Czarku, oglądam, subskrybuję”.
Znają pana bardziej z YT niż z filmów?
Zdecydowanie, teraz jestem wujkiem Czarkiem. Na początku mi powiedzieli, żebym nie robił filmów dłuższych niż 15 minut, bo dłuższe w internecie nie przechodzą. Tymczasem moje mają po pół godziny, a ludzie namawiają: „Wujek, gadaj dalej!”. Widzowie piszą: „Wujku, znowu powiedziałeś coś nowego, myśmy tego nie wiedzieli”.
Śledzi pana 671 tys. subskrybentów.
W skali 38-milionowego kraju to garstka, ale to są moi ludzie, rozumie pan?! Ja ich szanuję, jest ich coraz więcej i jestem im bardzo wdzięczny.
To internauci pytali o najgorszy film, w jakim pan zagrał.
Mam z tym problem, bo to wy, widzowie, oceniacie, który jest najgorszy.
A nie dlatego, że nie chce się pan narazić reżyserom?
To też, ale ja naprawdę w każdym filmie daję wszystko. Mama mi powtarza: „Synku, nie graj tak, bo się spalisz”. To nie ode mnie zależy, co z tego wyjdzie.
To który był najgorszy?
„Wirus” Janka Kidawy-Błońskiego. Miałem tam kręcone włosy i przez trzy czwarte filmu doklejoną brodę. A film? Janek robił dobre filmy, ale wziął się za sensację i przedobrzył, dorzucił miłość z wężem i ruską mafię, bo w każdym filmie sensacyjnym musi być ruska mafia…
Za dwa lata stuknie panu…
…czterdziestka.
Aha.
Cofnąłem licznik o 20 lat, tak jak przekręcają w warsztatach.
Udało się?
Jak widać, egzemplarz niebity, garażowany, zadbany. Ma pan Instagram?
Niekoniecznie.
Szkoda! Tam zobaczyłby pan facetów po sześćdziesiątce, którzy są świetnie zbudowani i od młodych różnią się tylko tym, że mają siwą brodę, jak ja. Ale to wymaga wyrzeczeń, pracy. Muszę więc dbać o formę, trenować, ćwiczyć.
I to wystarczy, będzie pan nieśmiertelny?
Jeszcze trochę pogram. Dzieci zachwycone, bo i tak jestem starszy od mamy. Tylko Edyta ma wątpliwości. „Jak możesz mówić, że masz 38 lat?” – pyta. A co, dowód pokazuje inaczej? Widocznie sfałszowany.
To co pan będzie robił za 20 lat?
Siedzę w garderobie z Czarkiem Żakiem i on chce pracować do siedemdziesiątki, a potem działka, fotel, książka. Ja nie mam takiej perspektywy, muszę patrzeć realnie. Jestem człowiekiem odpowiedzialnym za rodzinę, jej dobrobyt i jak każdy ojciec chcę dać dzieciom jak najwięcej. Na szczęście aktor może pracować do śmierci. Oczywiście i ja, i moja żona wiemy, że w pewnym momencie to ona będzie musiała przejąć pałeczkę. Na szczęście Edyta jest bardzo poukładana, ma mnóstwo planów na przyszłość, także biznesowych. Ona w ogóle ustawia mi drabinę pionowo.
Kiedy z panem rozmawiałem 13 lat temu, też pan wierzył, że drabina ustawiona jest pionowo i nic złego stać się nie może. Tylko ustawiał tę drabinę kto inny.
Teraz jestem pewien, że tu się nic złego nie stanie, ta relacja to coś wyjątkowego. Andriej Konczałowski mówił, że wspominamy: „Boże, jaki byłem głupi, że tego nie widziałem!”, bo żyjemy w bajce z poprzedniego okresu. To iluzja, którą bierzemy za rzeczywistość, dopiero perspektywa pokazuje nam, że to była bajka.
Może to, co teraz, też jest bajką?
Może, ale ja w to wierzę. I nauczony poprzednimi doświadczeniami twierdzę, że tym razem mam rację, że to nie jest iluzja, że to nareszcie jest real.