Pojawiają się pytania, dlaczego grzebiemy w przeszłości, zamiast ją zamknąć. Ale najlepszym sposobem na rozliczenie się z nią jest odnalezienie i godne pochowanie ofiar
Magazyn DGP - 3 stycznia 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Instytut Pamięci Narodowej wyodrębnił ze śledztwa w sprawie obozu zagłady w Treblince (Treblinka II) wątek obozu pracy (Treblinka I) i wszczął osobne postępowanie. Więźniowie Treblinki I pracowali w żwirowni, przywożono tu również i rozstrzeliwano m.in. więźniów Pawiaka, Romów i Żydów. Liczbę osób, które zginęły na terenie obozu pracy oraz w miejscu straceń, szacuje się na ok. 10 tys. Międzynarodowy zespół koordynowany przez dr. hab. Andrzeja Ossowskiego pracował na miejscu przez trzy tygodnie i zamierza kontynuować badania wiosną.
Dr hab. Andrzej Ossowski - kierownik Zakładu Genetyki Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, koordynator Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów, genetyk, kryminalistyk, antropolog sądowy współpracujący ze specjalistami z całego świata; kierowany przez niego zespół zidentyfikował m.in. Danutę Siedzikównę ps. Inka.
Z Andrzejem Ossowskim rozmawia Estera Flieger
Dlaczego pana zespół rozpoczął prace na terenie obozu pracy w Treblince?
Podczas badań terenowych, które prowadziły Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince i Wydział Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej, okazało się, że poza głównym polem grobowym na terenie obozu pracy są szczątki.
Od czego zaczyna się prace w takich miejscach?
Podstawą są zdjęcia lotnicze. Następnie sprawdzamy miejsca wytypowane w trakcie badań nieinwazyjnych. Pracując w terenie ustalamy, czy to groby, czy też zwykłe zapadliska. Używamy detektorów metalu. W Treblince znaleźliśmy dzięki temu prawie 200 artefaktów związanych z ofiarami Zagłady. Posługujemy się też georadarem – jeśli przy jego pomocy wykryjemy anomalie, które mogą sugerować, że w danym miejscu jest mogiła, wchodzimy z koparką. Zdejmujemy humus, czyli 20–30 cm wierzchniej warstwy gleby. Wtedy rysują się jamy grobowe. Ale by stwierdzić, że to faktycznie grób, musimy zobaczyć szczątki.
Tak jak w miejscu, w którym rozmawiamy?
To miejsce pochówku wachmanów. A świadczą o tym znalezione przy szczątkach przedmioty: widać fragmenty niemieckiego umundurowania czy guziki. Szczątki pochowane zostały w trumnach, ciała złożono do grobów z szacunkiem. Położono je na plecach. Ręce ułożono na klatce piersiowej, miednicy lub wzdłuż ciała. Zaskoczyło mnie to, że do jednej z siedmiu znalezionych w tym miejscu trumien włożono wieniec, którego pozostałości oglądamy – nigdy wcześniej nie widziałem pochowanego w ten sposób żołnierza niemieckiego.
Nigdy w literaturze Zagłady nie spotkałam się z przypadkiem pochówku nazistów na terenie obozu.
Ja również. W jednym miejscu pochowani są sprawcy i ofiary: sprawcy z honorami, a pohańbione, przemieszane, rozczłonkowane szczątki ofiar w dole zrzutowym. To wstrząsające.
Co zazwyczaj działo się z załogą obozów w wypadku śmierci?
Ciała transportowano do Rzeszy i chowano na cmentarzach wojennych. Nie przypominam sobie, żeby na terenie jakiegokolwiek innego obozu odnaleziono kwaterę wachmanów.
Jakie są procedury w przypadku znalezienia szczątków nazistów?
Prokurator po konsultacji z gminą żydowską podjął decyzję o zabraniu ich z Treblinki: sprawcy nie powinni leżeć obok ofiar. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Prokurator IPN powiadomi stronę niemiecką – po tym jak wykonamy badania, szczątki zostaną przekazane Fundacji Pamięć i pochowane na jednym z niemieckich cmentarzy.
W jakim są stanie? Bo rozumiem, że od tego zależy też to, co uda się ustalić podczas badań.
Szczątki są relatywnie w złym stanie, bo zostały pochowane w trumnach.
Jakie to ma znaczenie?
W trumnie szczątki bardziej się rozkładają, bo w drewnie dłużej się utrzymują i intensywniej pracują bakterie.
Co tego rodzaju pochówek mówi o sprawcach?
Środowisko obozowe było specyficzne. To nie byli przypadkowi ludzie. Niemcy starali się, aby załoga obozowa była jak najmniejsza, zbrodni dokonywano rękoma ofiar. Celem było też utrzymanie tego, co się działo w obozach, w tajemnicy. Wachmani byli ludźmi – mieli rodziny, a kiedy czyta się wspomnienia ich dzieci, to często okazuje się, że zapamiętały ich jako dobrych, ciepłych rodziców. Wachman na placu apelowym zabijał więźnia, uderzając go w głowę drewnianym młotkiem, tak by długo konał, a następnie wracał do dzieci i był kochającym ojcem. Pochówek być może był elementem starań tego środowiska o zachowanie pewnych elementów normalnego życia, rytuałów, podobnie jak dbałość o wygląd, czystość munduru.
Na jakie pytania będzie pan szukał odpowiedzi, badając szczątki wachmanów z Treblinki? Inaczej: czego więcej dowiemy się o Zagładzie?
Bardzo ważne dla śledztwa jest to, jak zginęli. Wykonamy badania antropologiczne, jesteśmy w stanie opisać obrażenia – być może będziemy mogli stwierdzić, czy zginęli w trakcie powstania, które w obozie Treblinka II wybuchło w 1943 r. Szczątków jest więcej niż mówią relacje o tyfusie wśród załogi. Zostali pochowani w mundurach, co wskazuje na to, że niekoniecznie przeszli przez lazaret, więc przyczyna śmierci nie musiała być naturalna. Jednocześnie nie chcę wykluczać, że po prostu w ten sposób przygotowano ich do pochówku.
Jakie znaczenie dla śledztwa ma ustalenie ich tożsamości?
Znamy relacje byłego więźnia obozu pracy w Treblince, który wspominał, że przy lesie straceń była kwatera wachmanów ukraińskich. Nie wiemy, czy odnalezione szkielety to Ukraińcy, ale na pewno byli to funkcjonariusze państwa niemieckiego. Interesuje nas to, czy wśród nich są zbrodniarze wojenni. Jeśli tak, rozwiązałoby to wiele kwestii, przede wszystkim prawnych: dopóki szczątki osoby ściganej za zbrodnie przeciwko ludzkości nie zostaną odnalezione, wciąż ma ona status poszukiwanej.
Oprócz odnalezienia cmentarza wachmanów, co jeszcze udało się lub uda się ustalić na temat obozu pracy w Treblince?
Chcemy oszacować zakres pól grobowych, a tym samym liczbę ofiar, która w przypadku obozu pracy może się okazać większa niż podawana dotychczas. Obok miejsca, które dziś jest parkingiem, a gdzie podczas wojny zatrzymywały się ciężarówki, znaleźliśmy dół zrzutowy, o którym wspominałem wcześniej. Zabraliśmy znalezione tu szczątki ofiar, które zostaną zbadane i pochowane. Wiemy też, że stojąca obok wiata oraz parking nie znajdują się na grobach. Bo zdarzało się, że np. pomniki były budowane na grobach i nie zwracano uwagi na pochowane w ziemi szczątki.
Gdzie tak było?
Na Westerplatte. Dla komunistów liczył się efekt propagandowy, a nie ofiary i ich pochówek. Wiem, że nie było wtedy takich możliwości badań i identyfikacji jak teraz, ale przeniesienie szczątków oraz godny ich pochówek nie powinny być problemem – wyjątkową perfidią ustroju komunistycznego był brak jakiegokolwiek zainteresowania tymi czynnościami. W efekcie dopiero po 80 latach odnajdujemy szczątki obrońców Westerplatte: archeolodzy z Muzeum II Wojny Światowej natrafili już na ciała dziewięciu poległych. Prokurator IPN wraz z biegłym medykiem sądowym i antropologiem podjęli szkielety, dokonali ich oględzin na miejscu, następnie przekazano szczątki do naszego zakładu.
I to pana zespół je zbada?
Tak. W pierwszej kolejności wykonamy oględziny, a następnie badania genetyczne.
Co to znaczy? Proszę wyjaśnić na przykładzie szczątków z Westerplatte, na czym polega pana praca od momentu, kiedy trafiają do laboratorium Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.
Na początku określimy wiek, płeć, wzrost, cechy szczególne, obrażenia każdego z żołnierzy. Następnie wykonamy skan 3D zachowanych czaszek, bo chcemy w przyszłości zrekonstruować wygląd ich twarzy: ci mężczyźni są symbolem, a nic o nich nie wiemy. Najważniejsza będzie identyfikacja. Prokuratorzy z IPN stoją przed bardzo dużym wyzwaniem, bo muszą odnaleźć ich rodziny. Bez materiału porównawczego nie będziemy mogli potwierdzić tożsamości żołnierzy. W tym czasie pozyskamy materiał genetyczny.
Z kości?
Badania genetyczne są inwazyjne, część materiału kostnego zostanie zniszczona. Pobieramy fragmenty kości udowej, zębów lub kości skroniowej i izolujemy z nich materiał genetyczny. To proces dosyć skomplikowany i długotrwały. W momencie kiedy uzyskamy materiał dobrej jakości, który nazywamy matrycą DNA, ustalamy profile genetyczne.
Co to?
To jak genetyczny odcisk palca. Matematycznie zapisane cechy charakterystyczne danej osoby. Profile genetyczne wykorzystamy w badaniach porównawczych z materiałem pozyskanym od rodzin. Obrońcy Westerplatte byli młodymi ludźmi, mogę przypuszczać, że nie mieli dzieci, więc materiał będzie pochodził od pokoleń zstępnych po ich rodzeństwie, które też prawdopodobnie już nie żyje. Mając taki materiał, stworzymy bazę profili genetycznych osób spokrewnionych i porównamy je z profilami odnalezionych żołnierzy. Trafienie nazywamy „matchem”. Kiedy je mamy, wszystko zaczyna się właściwie od nowa: oprogramowanie sugeruje nam, kto to może być. Ale nie możemy po prostu uznać tego za rozstrzygające.
Co więcej jest potrzebne?
Zbiera się konsylium ekspertów, biegłych, którzy oceniają, czy taka zgodność pozwala na uznanie osoby za zidentyfikowaną i podanie tego do wiadomości. Może okazać się, że potrzebne są kolejne badania, więcej materiału albo ekshumacja nieżyjącego krewnego. Nie chcemy się pomylić. Czasem od wstępnego typowania do identyfikacji mija kilka lat.
Przed naszą rozmową przeczytałam książkę o ekshumacjach ofiar reżimu gen. Francisco Franco czy szerzej próbie rozliczenia się Hiszpanii z przeszłością. Byłam wstrząśnięta skalą poszukiwań. Mówimy dziś o innej historii, ale spróbujmy porównać to, co dzieje się w Polsce, do tego, co dzieje się w Hiszpanii.
Wojna domowa w Hiszpanii pozostaje bolesnym doświadczeniem, więc badania wzbudzają tam duże emocje. Mam wrażenie, że większe niż te, które towarzyszą naszej pracy. Zarówno ofiary zbrodni niemieckich, jak i komunistycznych – różniąc się w poglądach politycznych, w tym się zgadzamy – należy zbadać i zidentyfikować. Nie ma dyskusji. Oczywiście ocena historyczna działań, np. części żołnierzy wyklętych, jest osobnym problemem. Natomiast w Hiszpanii stawia się sprawę w ten sposób, że niektóre ofiary nie są godne identyfikacji.
Czy dla prawdy historycznej powinniśmy poznać tożsamość wszystkich?
Tak, bo bez rozliczenia się z trudną historią nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować i budować współczesnej Europy. To jest oczywiście bolesne. Pojawiają się pytania, dlaczego grzebiemy w przeszłości, zamiast ją zamknąć, ale jeśli w jakiś sposób się nie rozliczymy, a najlepszym sposobem jest odnalezienie i godne pochowanie ofiar, nie pójdziemy dalej. Badaniami zamykamy też usta osobom negującym to, co np. wydarzyło się w Treblince, bo przedstawiamy argumenty naukowe. Dlatego ważne jest przebadanie pola grobowego czy szerzej terenu obozu pracy w Treblince. Jeśli wykazujemy, że szczątki więźniów mają ślady obrażeń – postrzałów, uderzenia tępym narzędziem – dostarczamy dowodów, z którymi nie da się dyskutować. A negacji w świecie nauki czy właściwie paranauki jest niestety coraz więcej i tylko przez naukę możemy pokazywać to, co się naprawdę wydarzyło. ©℗