Europejska nowoczesność nie narodziłaby się bez pokoleń uczonych i ich dzieł. Choć oni sami wcale nie zamierzali „uśmiercać” Boga. Przeciwnie – z całych sił starali się go zrozumieć.
Magazyn DGP 20.12.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Czyż nie słyszeliście o tym człowieku szalonym, który w jasne przedpołudnie zapala latarnię, biegnie na rynek i nieustannie krzyczy: «Szukam Boga! Szukam Boga!». Wielu spośród zgromadzonych nie wierzy w Boga, dlatego krzyczący wywołuje szalony śmiech” – wieszczył na kartach wydanej w 1882 r. „Wiedzy radosnej” Friedrich Nietzsche.
Zmagający się z chorobą filozof jak szalony pisał kolejne książki. Ich motyw przewodni stanowiła postawiona w „Wiedzy radosnej” teza , że „Gott ist tot”. „Bóg jest martwy! Bóg pozostaje martwy! I my go uśmierciliśmy! Jak pocieszymy się, mordercy nad mordercami? To, co świat dotychczas posiadał, jako najświętsze i wszechmocne, wykrwawiło się pod naszymi nożami” – pisał Nietzsche w czasach, gdy ateizm stanowił przywilej elit.
Niecałe półtora stulecia później ludzkość podzieliła się na laicyzujący się Zachód i religijną resztę. Zachodzącą zmianę widać także w arcykatolickiej Polsce. Dla młodego pokolenia Bóg to coraz częściej „niepotrzebna hipoteza” – jak to ujął żyjący na przełomie wieków XVIII i XIX astronom Pierre Simon de Laplace. Miejsce stwórcy zajmuje technologia.
Ale europejska nowoczesność nie narodziłaby się bez pokoleń uczonych i ich dzieł. Choć oni sami wcale nie zamierzali „uśmiercać” Boga. Przeciwnie – z całych sił starali się go zrozumieć.

Na początku były księgi

Po tym, jak przez Europę przetoczyła się wielka wędrówka ludów (IV–VI w.), ostoją nauki pozostały klasztory. W ich bibliotekach przechowywano resztki dorobku starożytnych, zaś mnisi pracowicie kopiowali księgi napisane przez Herodota, Hipokratesa, Arystotelesa, Platona czy Ptolemeusza. Ich mrówcza praca nie poszła na marne. Pół tysiąca lat po tym, jak upadła zachodnia część Cesarstwa Rzymskiego, w klasztorach zaczęły się odradzać główne gałęzie nauki: logika, arytmetyka, geometria i astronomia. Mnisi dodali jeszcze kluczową dla nich – teologię.
Prawie wszyscy ówcześni uczeni wywodzili się ze stanu duchownego i głównego opiekuna nauki widzieli w papieżu. Faktycznie, gdy królowie i biskupi fundowali uczelnie, zawsze chcieli zachować nad nimi nadzór. Rzym był bardziej liberalny w tej kwestii. To dlatego pierwsze strajki uniwersyteckie, jakie przetoczyły się przez największe miasta Zachodu w XIII w., organizowano pod hasłem objęcia szkół „opieką Świętego Piotra”. W 1231 r. papież Grzegorz IX uległ prośbom uczonych Uniwersytetu Paryskiego i nadał mu nowy statut, czyniąc się w nim jego protektorem. Wkrótce Stolica Apostolska podobnie postąpiła wobec uczelni w Oksfordzie i Bolonii.
Grzegorz IX i jego następcy, dając większą wolność naukowcom i zapewniając im bezpieczeństwo, nie przypuszczali, iż stwarzają tym sposobem zagrożenia dla Boga. Uznawany za największy umysł swoich czasów Tomasz z Akwinu już w dzieciństwie zasłynął z okrzyku: „Chciałbym zrozumieć Boga!”. Gdy zaczął zaczytywać się w dziełach Arystotelesa, to sformułowane przez Greka reguły, tyczące się przyrody i życia na Ziemi, zastosował jako narzędzia do poznawania natury Stwórcy. „Nasz umysł jest niedoskonały. Gdyby człowiek mógł sam w pełni poznać wszystko, co podlega zmysłom i co nie podlega, byłoby oczywiście rzeczą głupią wierzyć w to, czego się nie widzi. Niestety nasze poznanie jest niedoskonałe” – twierdził św. Tomasz w „Sumie teologicznej”. „Jeśli więc nasz umysł jest tak ograniczony, czy jest sensowną rzeczą poprzestać tylko na tym, co człowiek potrafi poznać własnymi siłami i nie dawać wiary Bogu?” – podsumowywał.



Redukowanie bytów

Pierwsze pokolenia średniowiecznych uczonych trzymały się zasady, iż teorie nie mogą być sprzeczne z prawdami objawionymi zawartymi w Biblii i pismach Ojców Kościoła. Ale sprowadzenie ludzkiego rozumu do służebnej roli wobec religii nie mogło na dłuższą metę się udać. Jeden z pierwszych wyłomów uczynił franciszkanin William Ockham.
Podobnie jak dwaj koledzy z zakonu – Jan Duns Szkot i Roger Bacon – starał się znajdować proste odpowiedzi na pytania o najbardziej skomplikowane rzeczy. Wreszcie doszedł do wniosku, iż szanujący się badacz nie powinien formułować irracjonalnych lub nazbyt skomplikowanych teorii. „Bytów nie należy mnożyć ponad potrzebę” – mawiał Ockham do studentów. Wedle legendy prowadził ich do oksfordzkiej biblioteki, dawał do ręki brzytwę i kazał wycinać z ksiąg kartki zawierające treści mnożące byty ponad potrzeby i wbrew rozumowi.
„Brzytwa Ockhama” w rękach duchownego Mikołaja Kopernika posłużyła do poszukiwania najprostszego mechanizmu tłumaczącego, jak to się dzieje, że po nocy następuje dzień. Polski astronom poważył się na zanegowanie starożytnej teorii Ptolemeusza głoszącej, iż centrum wszechświata jest Ziemia. Wszelkie mechanizmy ruchów ciał niebieskich o wiele prościej dawało się wyjaśnić, gdy przyjmowało się, że Ziemia krąży wokół Słońca. Ale model Ptolemeusza był uznawany przez Kościół za prawdę objawioną.



To dlatego Kopernik o odkryciu informował tylko znajomych, zaś do Rzymu jego teoria dotarła w 1533 r. – wówczas sekretarz papieski Johann Widmanstetter przedstawił ją Klemensowi VII. Papież nie potępił astronoma, bo w jego tezach nie dostrzegł niczego mogącego zagrozić wierze. Trzy lata później abp Mikołaj Schönberg napisał list do Kopernika, w którym namawiał go do opublikowania swojej hipotezy. Ostatecznie dzieło pod łacińskim tytułem „De revolutionibus orbium coelestium” wydał w 1543 r. w Norymberdze pastor Andreas Osiander. Stało się to za pontyfikatu Pawła III.
„Być może znajdą się tacy, co lubią bredzić i mimo zupełnej nieznajomości nauk matematycznych roszczą sobie prawo do wypowiadania o nich sądu, na podstawie jakiegoś ustępu Pisma Świętego, tłumaczonego źle i wykrętnie odpowiednio do zamierzeń, ośmielą się potępić i prześladować moją teorię. O tych jednak zupełnie nie dbam” – pisał, tuż przed śmiercią, Kopernik do papieża.

W poszukiwaniu narzędzi

„O obrotach sfer niebieskich” wstrząsnęło nauką i chrześcijaństwem. Najpierw dominikanin Giordano Bruno wywiódł z niej wniosek, iż wszechświat pełen jest planet podobnych do Ziemi. Napisana przez niego księga „O nieskończoności, wszechświecie i światach” zszokowała Rzym. Dominikanina aresztowano i przez osiem lat – na początku perswazją, potem torturami – nakłaniano do odwołania zawartych w tytule tez. Tymczasem Bruno zaczął twierdzić, że Jezus był jedynie człowiekiem wybranym do szczególnej misji przez Stwórcę, zaś Boga opisał jako świadomą duchową siłę obecną w każdej materii. To zaprowadziło go wprost na rzymski plac Campo de’ Fiori, gdzie w lutym 1600 r. spłonął na stosie.



Dziesięć lat później wykładowca geometrii i mechaniki na uniwersytecie w Padwie Galileo Galilei zbudował pierwszy teleskop i skierował w niebo. Gdy ujrzał księżyce Jowisza obiegające olbrzymią planetę, zrozumiał, że Kopernik miał rację. Na wieść o tym Grzegorz XV nakazał umieścić dzieło polskiego astronoma na indeksie ksiąg zakazanych, zaś Galileusz musiał odwołać to, co napisał w księdze „Sidereus Nuncius” („Wysłannik gwiazd”). Jednak gdy pontyfikat rozpoczął Urban VIII, uległ on prośbom Galileusza i pozwolił mu komentować pisemnie teorię Kopernika.
Uczony zaczął to robić i nieopatrznie poszedł krok dalej – doszedł do wniosku, że grecki filozof Demokryt nie mylił się, twierdząc, iż cała materia zbudowana jest z jednakowych cząsteczek (atomów). Herezję wychwycili jezuici, oskarżając Galileusza o podważanie kluczowej prawdy wiary – podczas mszy miała następować przemiana chleba oraz wina w ciało i krew Chrystusa, więc po niej nie mogły się one składać z tych samych cząstek.
Uczonego ocalił przed stosem Urban VIII, nakazując zmianę oskarżenia, tak aby trybunał osądzający astronoma orzekał w sprawie złamania zakazu obrony systemu kopernikańskiego. Podczas samego procesu, zgodnie z zaleceniem papieża, Galileusz przyznał się do winy i pokajał za błędy. „Trybunał ocalił swoją reputację i będzie mógł okazać oskarżonemu łaskawość. Jego Świątobliwość i Eminencja będą zadowoleni” – pisał papieski komisarz Vincenzo Maculano. Ale uwikłany za sprawą swych teorii w rozgrywki polityczne toczące się w łonie Kościoła uczony ostatnie lata życia spędził pod czujnym okiem Watykanu w areszcie domowym.



Tymczasem niemiecki matematyk i astronom Johannes Kepler, używając teleskopu Galileusza, obliczył, że planety poruszają się po eliptycznych orbitach i im bliżej są Słońca, tym ten ruch jest szybszy. Po czym uznał, że dzięki formułom matematycznym można opisać wszechświat dokładniej, niż czyni to Pismo Święte. Jako że mieszkał w Niemczech, gdzie triumfy święcił protestantyzm, papieże po raz pierwszy byli całkowicie bezradni.

Swobodne szukanie Boga

Kolejne odkrycia skłoniły Keplera do uznania, że Bóg stworzył wszechświat, kierując się „planem”. W „Mysterium Cosmographicum” („Kosmograficznej tajemnicy”) pisał: „Nasz Twórca dał nam ducha prócz zmysłów (…) abyśmy wyszli poza to, co możemy w rzeczach oglądać oczami, i doszli do przyczyny ich istnienia i powstania, choć nie jest to konieczne. I jak inne istoty żywe, tak i człowiek utrzymuje się przy życiu dzięki jedzeniu i piciu; lecz dusza człowieka, będąc zupełnie czymś innym od innych jego części, poprzez odżywianie się wiedzą utrzymuje się przy życiu, wzbogaca się i rośnie”. To prowadziło Keplera do wniosku, że za pomocą rozumu można przeniknąć Boga. Widział go jako architekta, który „przystępuje do założenia świata zgodnie z regułami i prawami i wymierza wszystko”. Ta wizja urzekała kolejne pokolenia uczonych.
Tymczasem wojna trzydziestoletnia, zakończona w 1648 r., podzieliła Europę na część katolicką i protestancką. Tam, gdzie rządzili ci drudzy, naukowcom udało się wyswobodzić z doktrynalnych więzów. Korzystając z tej swobody, w 1687 r. Isaac Newton opublikował „Philosophiae naturalis principia mathematica” („Matematyczne zasady filozofii naturalnej”) – wychodząc od odkryć Kopernika i jego następców, sformułował prawa mechaniki. Gdyby Kepler tego dożył, zapewne nie posiadałby się z radości, bo matematyczne wzory, stworzone przez Newtona, pozwalały przewidywać zachowanie wszystkich ciał niebieskich będących w zasięgu ludzkiej obserwacji. Do tego Newton dorzucił jeszcze teorię powszechnego ciążenia, zapewniając sobie w ten sposób nieśmiertelną sławę. Zachwyceni nim potomni zapomnieli, że ponad trzy czwarte swoich rozpraw poświęcił kwestii obecności Boga we wszechświecie, do końca życia zmagając się z wyzwaniem stworzenia naukowego dowodu na jego istnienie.



To wyzwanie podejmowało w tym czasie wielu geniuszy. Francuski matematyk i fizyk, parający się rachunkiem prawdopodobieństwa, Blaise Pascal wpadł na pomysł, że w Boga po prostu opłaca się wierzyć. W „Pensées” („Myślach”) zaproponował czytelnikom zakład. Opierał się on na założeniu, iż jedynym pewnikiem jest to, że Bóg istnieje albo nie istnieje, zaś mając wolną wolę, możemy w niego wierzyć lub nie. Jeśli uznamy, iż Stwórcy nie ma, wówczas ryzykujemy utratę życia wiecznego. Jeśli wierzymy, to mamy szansę na życie wieczne. „Jeżeli wygrasz, zyskujesz wszystko; jeżeli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj tedy, że jest (Bóg – red.), bez wahania” – przekonywał Pascal.

Stulecia rozumu

W lutowy poranek 1745 r. w paryskim domu księgarza André François Le Bretona zjawili się dwaj tłumacze kompendium „Cyclopedia or Universal Dictionary of Arts and Sciences”, spisanego przez angielskiego autora Ephraima Chambersa. Składało się ono z alfabetycznie ułożonych haseł, odnoszących się do nauk ścisłych i nowinek technicznych. Prekursorska forma i zwięzłe treści sprawiły, że dzieło stało się w Anglii bestsellerem.
Tłumacze zwietrzyli dobry interes i wkrótce przekonali Le Bretona, iż warto coś takiego stworzyć także po francusku – taki jest początek „L’Encyclopédie ou Dictionnaire raisonné des sciences, des arts et des métiers” („Encyklopedii albo słownika rozumowanego nauk, sztuk i rzemiosła”). Redagujący ją matematyk Jean-Baptiste Le Rond d’Alembert do napisania haseł zaprosił najwybitniejszych myślicieli epoki: Diderota (który z czasem zaczął redagować encyklopedię), Woltera, Monteskiusza i wiele innych sław. Do 1772 r., mimo protestów Kościoła katolickiego i cenzorskich zakazów nakładanych na autorów, ukazało się drukiem 35 tomów encyklopedii. Stała się ona symbolem epoki szczycącej się dominacją rozumu nad wszystkim, co oświeceniowe autorytety uznały za przesądy.



To właśnie wtedy wśród intelektualistów zapanowała moda na deizm. Bóg, jako architekt z wizji Keplera, zbudował doskonały wszechświat, ale nie ingerował w jego codzienne funkcjonowanie. Niektórzy, jak baron Paul d’Holbach, odważali się nawet przyznawać, że już nie wierzą w Stwórcę. I choć dzieła d’Holbacha palono, to jednak sam autor miewał się znakomicie – zmarł w przededniu wybuchu rewolucji.
Zburzenie Bastylii stało się jedną z pierwszych zapowiedzi nowoczesności. Wzięcie na sztandary przez rewolucjonistów oświeceniowych haseł nie kłóciło się z terrorem i ludobójstwem. Przyniosło jednak reakcję obronną starego świata – po wojnach napoleońskich nastąpił na Starym Kontynencie renesans konserwatyzmu. To oznaczało dla nauki konieczność baczenia na to, czy jakaś nowa teoria nie podważa społecznych porządków. Ale nabierająca tempa rewolucja przemysłowa sprawiła, że uczeni szukali już nie tylko odpowiedzi na to, jaki jest porządek natury, lecz także coraz mocniej frapowała ich kwestia miejsca człowieka w przyrodzie.
Zgłębiający zagadnienie powstawania gatunków Karol Darwin przez 15 lat wahał się, czy opublikować wyniki badań. Wreszcie w 1859 r. zdecydował się wydać „On the Origin of Species” („O powstawaniu gatunków”). Zaprezentował w nim dowody, iż wszystkie powstały i rozwinęły się w drodze ewolucji – także człowiek. Swoim dziełem angielski przyrodnik przeczył Biblii. Biografowie Darwina twierdzą, że nie zaprzątał sobie zbytnio tym głowy i dopiero pierwsze, histeryczne reakcje na „O powstawaniu gatunków” skłoniły go, by w drugim wydaniu wykonać ukłon pod adresem osób wierzących. Dopisał wówczas post scriptum, deklarując w nim, iż: „Wzniosły zaiste jest to pogląd, że Stwórca natchnął życiem kilka form lub jedną tylko i że gdy planeta nasza, podlegając ścisłym prawom ciążenia, dokonywała swych obrotów, z tak prostego początku zdołał się rozwinąć i wciąż się rozwija nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu”. To nie zadowoliło Kościoła. Watykan na długie dekady uznał zwolenników teorii Darwina za najniebezpieczniejszych ze swoich wrogów.



Natomiast Karol Marks w 1861 r. zanotował z nieskrywanym entuzjazmem: „Książka Darwina jest nadzwyczaj istotna i odpowiada mym przekonaniom, gdyż stanowi poparcie dla walki klas w dziejach człowieka z perspektywy nauk przyrodniczych”. Radość nieco osłabła, kiedy pomimo uporczywych nagabywań Marksa, wspartych przez partnera córki autora „Kapitału” biologa Edwarda Avelinga i kilka innych osób związanych z ruchem komunistycznym, przyrodnik stanowczo odmawiał usunięcia ze swego dzieła wzmianki o Stwórcy.

Na marginesie codzienności

Z początkiem XX w. oszałamiające osiągnięcia nauki zaczęły coraz mocniej podkopywać pozycję religii na Starym Kontynencie. Elity poczuły, że ich świat traci wielowiekowe fundamenty, a to cieszyło tych, którym marzyło się pchnąć go na nowe tory. Nastąpił wysyp myślicieli pragnących radykalnej zmiany państw, porządków społecznych, wreszcie samego człowieka. To intelektualne wrzenie przyniosło nam dwie wojny światowe i narodziny szalonych ideologii. Nie podważyło jednak zaufania do nauki.
Jak bardzo, pokazuje casus ks. Georges’a Lemaitre’a. Ów profesor na katolickim Uniwersytecie w Louvain ogłosił hipotezę, iż wszechświat narodził się ok. 13 mld lat temu w wyniku Wielkiego Wybuchu. Jako że autorem teorii był ksiądz, początkowo odrzucił ją świat nauki. Jedynie Albert Einstein miał odwagę stanąć w obronie przełomowej hipotezy. Zachwycony tym przebiegiem zdarzeń papież Pius XII podczas wystąpienia przed Papieską Akademią Nauk w 1951 r. streścił teorie Lemaitre’a, kończąc przemowę cytatem z Księgi Rodzaju: „Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!». I stała się światłość”.
Jednak nadzieje, że triumfy nauki nie zaczną spychać religii coraz bardziej na margines, okazały się płonne. Na Starym Kontynencie trwał proces anektowania wiary przez coś, co nazwano światopoglądem naukowym. Obserwujący to zjawisko Einstein notował: „Jest oczywiste, że za wszelką pracą naukową na najwyższym poziomie tkwi przekonanie, podobne do uczucia religijnego, o racjonalności i zrozumiałości świata”. Krok dalej była już wiara w nieomylność nauki. Jednocześnie okazywanie wiary w Boga (rzecz do niedawna naturalna i powszechna) zaczęło znikać z przestrzeni publicznej.
Chrześcijańska Europa obrała kurs na laicyzację. Natomiast uczeni nadal szukali odpowiedzi na wciąż tę samą zagadkę. „Jeśli odkryjemy kompletną teorię (…) dlaczego my i Wszechświat istniejemy. Jeśli znajdziemy odpowiedź, będzie to ostateczny triumf ludzkiego pojmowania – ponieważ wtedy poznamy umysł Boga” – pisał genialny fizyk Stephen Hawking w bestsellerowej książce „Krótka historia czasu”. Potem tłumaczył się w wywiadzie dla „El Mundo”: „Miałem na myśli, że wiedzielibyśmy wszystko, co wiedziałby Bóg, gdyby Bóg istniał. Jednak on nie istnieje”.
Polemizujący z tą tezą matematyk i logik John C. Lennox w książce „Bóg i Stephen Hawking. Czyj to w końcu projekt?” pisze, iż wielki fizyk: „mówi nam, że Wszechświat bierze się z niczego, które okazuje się być czymś (pierwsza sprzeczność), a potem dodaje, że Wszechświat stwarza się sam z siebie (druga sprzeczność). To jednak nie wszystko. Jego przekonanie, że jakieś prawo przyrody (w tym wypadku prawo grawitacji) wyjaśnia istnienie Wszechświata, jest także wewnętrznie sprzeczne, gdyż istnienie prawa przyrody z samej swej definicji zależeć musi bez wątpienia od uprzedniego istnienia przyrody, którą ma opisywać”.
Jednak akademickie debaty na temat istnienia Stwórcy nie zmienią faktu, że Bóg żyje w jakiejś społeczności tylko wtedy, gdy pragną tego ludzie.