Kiedyś racja stała po ich stronie – rybacy bronili swoich wód przed nielegalnymi połowami. Ale to szybko się skończyło, a kaperka zamieniła się w dobrze zorganizowany biznes
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Stanisław Sadkiewicz oficer ochrony statków oceanicznych. Jego książka „Obrońcy mórz” ukazała się nakładem wydawnictwa Znak
Ile masz czasu na reakcję, kiedy zauważysz piratów?
Na morzu nic nie dzieje się nagle. Nawet niewielką łódź można zauważyć z odległości kilku mil. Najszybsze pirackie łodzie rozwijają prędkość do 30 węzłów, więc 5 mil pokonują w 10 min. i tyle mam czasu na reakcję.
To niewiele.
Zazwyczaj wystarczająco dużo.
Jakie masz narzędzia do odparcia ataku?
Przede wszystkim broń. Na sobie mam hełm i kamizelkę kuloodporną. Broń używana jest tylko w ostateczności i wyłącznie do obrony własnej, mamy jednak całe spektrum innych środków odstraszających. Są to np. flary, które mają dać znać piratom, że ich widzimy i będziemy się bronić. W tym celu można też użyć syreny statkowej. Węże przeciwpożarowe mogą stworzyć kurtynę wodną wokół statku. Większość jednostek ma też na burtach zwoje drutu ostrzowego, który ma utrudnić piratom wejście na pokład. Tych środków jest wiele. Zaś cała nadbudówka, czyli część mieszkalna, zamieniana jest w twierdzę: z osłonami balistycznymi na mostku, metalowymi płytami lub kratami w oknach, ze stale zaryglowanymi drzwiami.
Ale na statku nie jesteś żołnierzem, tylko cywilnym pracownikiem ochrony. W związku z tym użycie broni obłożone jest restrykcjami. Kiedy możesz po nią sięgnąć?
Prawo mówi, że mogę użyć broni, kiedy życie moje lub załogi jest zagrożone. A co jest zagrożeniem dla naszego życia, to już jest kwestia interpretacji. Wszystko zależy od sytuacji.
Broń znajdująca się na pirackiej łodzi nie jest potencjalnym zagrożeniem życia?
Posiadanie broni na wodach międzynarodowych nie jest przestępstwem.
A wtargnięcie na pokład?
Wejście na pokład jest nielegalne, ale o ile dostanie się pirata z bronią na pokład jest potencjalnym zagrożeniem dla życia mojego i załogi, o tyle człowiek, u którego tej broni nie widać, nie musi stanowić takiego zagrożenia. Pytanie, jak patrzyłby na to sąd rozpatrujący taką sprawę.
Jak zatem wygląda kwestia sądzenia piratów?
Na początku był to ogromny problem, bowiem większość państw nie miała jurysdykcji pozwalającej na osądzenie piratów. W książce podaję przykład sytuacji, w której Holendrzy aresztowali piratów na gorącym uczynku, kiedy ci porwali statek i wzięli zakładników. Musieli jednak wypuścić przestępców, ponieważ nie mieli podstawy prawnej do postawienia im jakichkolwiek zarzutów. Holenderskie prawo zezwala bowiem na aresztowanie tylko wówczas, gdy pirat jest Holendrem, zaatakował Holendra albo dokonał takiego ataku na holenderskich wodach terytorialnych. W tym przypadku żaden z warunków nie został spełniony, dlatego piratów trzeba było uwolnić.
Czy ta sytuacja się zmieniła?
Zmieniła się o tyle, że wszyscy machnęli ręką na konwencję z Montego Bay, zezwalającą na sądzenie piratów tylko przez kraj, który dokonał zatrzymania i teraz przekazują ich krajom trzecim, głównie Seszelom i Kenii.
Dlaczego akurat tym krajom?
Zarówno Seszele, jak i Kenia bardzo ucierpiały na piractwie, więc chętnie współpracują w jego tępieniu. Co więcej, na przetrzymywaniu piratów w swoich więzieniach korzystają finansowo, bo oczywiście nie robią tego za darmo.
Czy tobie jako pracownikowi ochrony cywilnej wolno piratów zatrzymać, kiedy wejdą na pokład?
Mogę ich zatrzymać, a następnie muszę przekazać takich przestępców siłom wojskowym. Sam nic więcej zrobić nie mogę. Jednak sytuacja, by cywilna ochrona musiała zatrzymać piratów – o ile wiem – nigdy się nie zdarzyła.
Czy ochrona na statkach obecna jest zawsze?
Nie, ochrona wsiada zwykle na pokład, kiedy statek wpływa w region zagrożony atakami. Są porty na obrzeżach tej strefy, w których wchodzimy na pokład i z niego schodzimy. Są to Suez w Egipcie na zachodzie, Sri Lanka na wschodzie, RPA albo Komory na południu i Maskat w Omanie na północy. Jeśli statek płynie np. z Europy do Chin, to ochrona wsiada w Suezie, a schodzi ze statku w Sri Lance.
O atakach pirackich nie słyszy się dziś tak często jak kiedyś. Czy to zagrożenie zostało wyeliminowane?
Wyeliminowane nie, ale na pewno ograniczone. Był taki czas od 2015 do końcówki 2016 r., kiedy nie doszło do żadnego oficjalnie zgłoszonego ataku na statek. Pod koniec 2016 r. zdarzył się jednak taki atak, w marcu 2017 r. zaś pierwszy po tej przerwie statek został porwany. Od tamtego czasu ataki zdarzają się regularnie, choć nie tak często jak kiedyś.
To kwestia lepszego przygotowania do odpierania pirackich ataków?
Tak, jedną z głównych przyczyn jest obecność uzbrojonej ochrony, lepszego przygotowania samych statków, obecności wojska w Zatoce Adeńskiej oraz tego, co dzieje się w samej Somalii. Rząd tego kraju zaczął intensywniej walczyć z piractwem, a wielu hersztów znalazło się w więzieniach.
Za kratki trafiło wielu, ale nie wszyscy. Czym zajmują się dziś ludzie, którzy kilkanaście lat temu napadali na statki?
Wielu z nich zajęło się innymi formami przestępczości, takimi jak przemyt ludzi, handel ludźmi, przemyt narkotyków. Dziennikarz Michael Scott Moore, który w Somalii spędził 3 lata, pojechał bowiem tam pisać reportaż o piratach i został przez nich porwany, napisał w jednym z artykułów, że jeden z wysoko postawionych ludzi zaangażowanych w to porwanie teraz prawdopodobnie zajął się przemycaniem ludzi z Afryki Subsaharyjskiej do Libii, skąd są przerzucani do Europy. Niektórzy piraci zajęli się przemycaniem broni do Jemenu.
Czyli piraci to jednak przestępcy, a nie bohaterscy obrońcy somalijskich mórz, jak lubili sami o sobie mówić?
Inni byli somalijscy piraci z lat 90., a inni ci, którzy zajmowali się tym procederem kilkunaście lat później. Na początku faktycznie racja stała po stronie piratów. Byli to rybacy, którzy bronili swoich wód przed nielegalnymi połowami prowadzonymi przez wielkie korporacje. To jednak skończyło się bardzo szybko, a piraci zaczęli atakować też statki, które nie miały nic wspólnego z nielegalnymi połowami. W okolicach 2004 r. ten proceder zamienił się w dobrze zorganizowany biznes, a później pojawiła się „trzecia fala”, czyli bardzo brutalna przestępczość, która nie stwarzała nawet najmniejszych pozorów walki o słuszną sprawę, mimo iż piraci do dzisiaj twierdzą, że tylko bronią swojego morza. Wtedy to piractwem zajęli się zawodowi przestępcy, którzy wyparli z tego procederu rybaków.
Charakter ataków uległ wówczas zmianie?
Niestety tak. Pierwsi piraci byli po prostu zdesperowanymi rybakami. Rzadko krzywdzili członków porwanych załóg, w ich atakach było znacznie mniej brutalności. Kiedy procederem zajęli się zawodowi przestępcy, coraz częściej zdarzały się przypadki torturowania, a nawet zabójstw marynarzy.
Po zagrożonej strefie pływają statki pod różnymi banderami. W książce piszesz, że nie wszystkie kraje postępują z piratami w ten sam sposób.
Tak. Kraje Unii Europejskiej były oskarżane o zbytnią łagodność. Piratów po prostu wypuszczano, wcześniej zabrawszy im broń. Z kolei Chiny i Rosja były oskarżane o zabijanie złapanych piratów albo porzucanie ich bez wody i żywności na oceanie, co jest równoznaczne ze skazaniem na śmierć. Chińczycy budzą wśród piratów największą grozę. Mówimy oczywiście o okrętach wojennych, a nie statkach cywilnych, które mogą jedynie przekazać piratów w ręce wojska.
W latach 90. Somalia była centrum piractwa. A gdzie dziś jest najbardziej niebezpiecznie?
Regionem, w którym zagrożenie piractwem jest obecnie największe, jest zachodnia Afryka, a dokładnie okolice Nigerii i Togo. To tam dochodzi do największej liczby ataków. Całkiem niedawno, w październiku 2018 r., była głośna sprawa, kiedy porwano polskich marynarzy właśnie w tamtym regionie. To piractwo ma jednak inne cele i przyczyny niż somalijskie, ponieważ oprócz zysku w grę wchodzą tam również cele polityczne.
Przekonujesz, że piratów udało się okiełznać, ale na morzach pojawiło się nowe zagrożenie w postaci terrorystów.
Zgadza się i jest to znacznie poważniejsze zagrożenie niż piraci. O ile odparcie pirackiego ataku jest dość proste, nawet dla statku cywilnego, o tyle udaremnienie ataku terrorystycznego jest trudne nawet dla okrętu wojennego.
Kto dokonuje tych ataków?
Jemeńscy rebelianci walczący z uznawanym przez społeczność międzynarodową rządem prezydenta Hadiego oraz koalicją dowodzoną przez Arabię Saudyjską, która ten rząd wspiera. Rebelianci są zaś szyitami wspieranymi przez Iran. De facto jest to więc wojna o wpływy między Arabią Saudyjską a Iranem. Zdarzyło się kilka ataków na okręty wojenne, z których przynajmniej trzy udało im się poważnie uszkodzić. Rebelianci dokonują także ataków na statki handlowe.
Jak wyglądają takie zamachy?
Jest to atak za pomocą rakiety przeciwokrętowej, przed którą cywilny statek nie ma szans się ochronić, ponieważ nie ma takich narzędzi. Inny rodzaj zamachów to te z użyciem łodzi wyładowanej materiałami wybuchowymi. W ten sposób rebelianci zaatakowali w 2017 r. potężną saudyjską fregatę, którą poważnie uszkodzili. Statek handlowy nie ma żadnej możliwości, by obronić się przed takim atakiem.
Czy ty jako pracownik ochrony możesz coś zrobić w przypadku ataku terrorystycznego?
Mogę się tylko pomodlić – jestem kompletnie bezradny. Jeszcze w przypadku łodzi można próbować zadziałać, ale w przypadku rakiety nie zrobię kompletnie nic.
To zagrożenie jest bardzo realne?
Takie ataki nie są tak częste jak swego czasu pirackie, ale zdarzyło się ich na tyle dużo, że w 2018 r. Arabia Saudyjska na kilka miesięcy wstrzymała ruch swoich tankowców do Europy przez Morze Czerwone i zamiast tego puściła go dookoła Afryki. Co więcej, doświadczenia jemeńskiej wojny morskiej wykorzystywane są przez Iran do przygotowania do ewentualnej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi w cieśninie Ormuz, ponieważ tutaj dysproporcja sił będzie równie duża, jak w przypadku rebeliantów walczących z Arabią Saudyjską. Asymetryczna taktyka okazała się na tyle skuteczna, że irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej szkoli swoich oficerów w taktyce walki z okrętami wojennymi za pomocą wielu małych łodzi, w tym zdalnie sterowanych. Zaś 12 maja tego roku doszło do ataków sabotażowych na cztery statki handlowe w pobliżu Fudżairy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Za atakami stał prawdopodobnie Iran lub któraś ze wspieranych przez niego organizacji, a przy ich przeprowadzeniu zastosowano tę samą taktykę, którą przetestowali już jemeńscy rebelianci – łodzie z materiałem wybuchowym. Choć nie można też wykluczyć, że była to prowokacja.
W książce piszesz, że udany atak terrorystyczny na statek mógłby mieć katastrofalne skutki właściwie dla całego świata.
Wyobraźmy sobie, że taki atak niszczy bądź poważnie uszkadza tankowiec przewożący kilka milionów baryłek ropy, która w takiej sytuacji wycieka do oceanu. Doprowadziłoby to do katastrofy ekologicznej na skalę porównywalną do tej, z którą mieliśmy do czynienia w Zatoce Meksykańskiej. Czym innym jednak jest taki wyciek u wybrzeży USA, gdzie skutki można starać się niwelować, nie zakłócając przy tym handlu, a czym innym byłaby katastrofa w cieśninie Bab al-Mandab lub Ormuz, wąskich gardłach światowego handlu ropą naftową, w regionie niestabilnym, wciąż zagrożonym terroryzmem, piractwem i wojną. Udany atak na duży tankowiec w jednej z tych cieśnin mógłby spowodować całą lawinę wydarzeń, które trudno przewidzieć, ale nie ulega wątpliwości, że miałyby one bardzo poważne skutki dla całego świata.