Rządy niespodziewanie wyniesionego do godności cesarza Klaudiusza wydawały się prawdziwym wytchnieniem po okresie panowania Kaliguli, ale nie potrwało to długo…
W I wieku n.e. Rzym starożytny przeżył wiele zmian, a wszystkie na początku wydawały się dobre. Towarzyszyły im wprawdzie zjawiska, które nie wzbudzały entuzjazmu jednostek, ale masom otrzymującym za darmo od państwa chleb i oliwę skutecznie pozwalały zapomnieć o troskach dnia codziennego. Spadały głowy, lała się krew, a majątki potomków prześwietnych rodów przechodziły na rzecz skarbu, by potem za bezcen dostać się w ręce właściwych osób. Spektakularne zatrzymania i pokazowe procesy wspaniale rozładowywały napięcia społeczne. Zamieszanie w państwie dawało również niepowtarzalną szansę zrobienia kariery. Wymóg był jeden: bezwarunkowe popieranie reform i ślepe oddanie władzy.

Klaudiusz i wyzwoleńcy

Po paranoicznym okresie rządów niezrównoważonego Kaliguli dobrą zmianą musiało się wydawać wyniesienie na tron cesarza Klaudiusza w roku 41 naszej ery. Klaudiusz jednak również nie był w pełni zrównoważony. Pretorianie i lud wiedzieli o jego dziwactwach i znali jego fanaberie, ale na tle Kaliguli nowy władca i tak wypadał niczym uosobienie taktu i rozwagi. Postanowiono zaryzykować. Niestabilna natura cesarza objawiła się w krótkim czasie. Władca publicznie błaznował, nie liczył się z tradycją i za nic miał przepisy prawa. Wywołał szok, kiedy do współrządzenia państwem dopuścił rzesze wyzwoleńców.
W antycznym Rzymie wyzwoleńcy byli grupą społeczną, na którą zawsze spoglądano z podejrzliwością. Liczne przepisy nakładały na nich powinności, które do końca życia miały im przypominać o tym, że w rozumieniu prawa jeszcze niedawno byli rzeczami. Winni więc okazywać szacunek i posłuszeństwo wobec swych byłych właścicieli, a w razie potrzeby świadczyć im pomoc. Fakt wyzwolenia w większości przypadków nie skutkował radykalnymi zmianami w ich dotychczasowym trybie życia. Nadal mieszkali przy swoich dawnych panach (obecnie patronach) i tworzyli część ich klienteli.
Tak było w domach prywatnych. Istnieli jednak również niewolnicy publiczni, postrzegani przez rodowitych Rzymian najgorzej. Część z nich przepędzała czas na wykonywaniu nieskomplikowanych czynności kancelaryjnych. Po wyzwoleniu pozostawali zwykle w swoich biurach, nadal więcej obijając się, niż pracując. Nadejście rządów Klaudiusza otworzyło przed nimi nieznane dotychczas możliwości awansu.
Ponieważ nękany kompleksami cesarz nie ufał przedstawicielom arystokracji, postanowił oprzeć swoje rządy na ludziach, którzy zawdzięczali mu wszystko i byli od niego całkowicie zależni. Z łaski nowego pana czeredy wyzwoleńców niczym trutnie obsiadły więc urzędy administracji centralnej. Nastała epoka ludzi znikąd: aroganckich, biernych i bezwzględnych. Przedstawiano ich jako wybitnych profesjonalistów, ale prawda była inna. Wyzwoleńcy, którymi otoczył się Klaudiusz, stworzyli zamkniętą kastę wydobytych z rynsztoka dyletantów. Wraz ze sobą przynieśli na cesarski dwór kloaczny język oraz barbarzyńskie obyczaje.

Narcyz

Za jednego z najbezczelniejszych beneficjentów nowej władzy uchodził Grek o wdzięcznym imieniu Narcyz. Człowiek ten dał się poznać jako zdolny manipulator i pozbawiony skrupułów dworak. Formalnie pełnił funkcję cesarskiego sekretarza, faktycznie jednak trząsł państwem. Drżeli przed nim senatorowie, generałowie oraz namiestnicy prowincji. Nie wahał się łamać charakterów, szantażować, niszczyć kariery, a kiedy czuł, że ktoś jest dla niego zbyt wielkim zagrożeniem, zabijać.
Wielu pytało, jak to możliwe, że nieznany dotychczas Grek w tak krótkim czasie zdołał zgromadzić bajeczny majątek. Sposób był bardzo prosty. Mając stały dostęp do ucha cesarza, Narcyz był w stanie… moderować informacje, jakie codziennie docierały do Klaudiusza. Za różne formy protekcji przyjmował bajońskie łapówki. Będąc zaś cesarskim sekretarzem, zawsze pierwszy wiedział również, co się dzieje na dworze. Bez oporów, aczkolwiek słono sobie licząc, sprzedawał więc swoją wiedzę na prawo i lewo.
Pewnym pocieszeniem może być fakt, że nie wszyscy odczuwali lęk na widok karierowicza. Wystąpienie Narcyza przed legionami w Brytanii (oczywiście znakomicie ”znał się„ również na sztuce wojennej) zahartowani w bojach żołnierze przerwali wybuchem szyderczego śmiechu. Gryzipiórek ze stolicy, choćby i odziany w purpurę, nadal był dla nich przybłędą znikąd. Podczas incydentu kamienne twarze zachowali jedynie generałowie, którym bardziej zależało na utrzymaniu stanowisk niż na szacunku podwładnych.

Pallas

Kolejnym znanym "specjalistą", którego w I w. n.e. dziejowe wiry wyniosły na szczyt, był Pallas. Klaudiusz uczynił go urzędnikiem odpowiedzialnym za cesarski skarb, ale to mu nie wystarczyło. Cesarz załatwił mu więc funkcję pretora, przez co Pallas stał się najważniejszym urzędnikiem sądowym w Rzymie.
Sposób, w jaki piastował powierzoną sobie godność, wzbudzał odrazę jurystów, którzy długie lata poświęcili na zgłębianie arkanów prawa. Brakowało mu elementarnej wiedzy prawniczej. Na niczym się nie znał, a jego wyroki zwykle stanowiły kurioza. To on zaaranżował kazirodcze małżeństwo Klaudiusza z bratanicą, co rzymska ulica uznała za plugastwo. Choć naprędce zmieniono odpowiednie przepisy, prawnicy uznali tę ”reformę„ za legislacyjny bubel i przejaw bezbożności.
Oczywiście Pallas za nic miał głosy profesjonalistów. Zależało mu raczej na tym, by nadal przechadzać się w glorii najbogatszego człowieka w Rzymie. Fortunę zaś zebrał w krótkim czasie, działając podobnie jak Narcyz.

Epilog

Klaudiusza zamordowano w 54 r. n.e., po czym Rzym doświadczył dobrodziejstw kolejnej dobrej zmiany. Ster władzy ujął w swe wydelikacone dłonie młodzieniec wrażliwy i subtelny – Neron. Wkrótce też aresztowano Narcyza, a na pulchnej szyi byłego cesarskiego sekretarza zacisnął się stalowy uścisk kata. Pallas na razie zachował wpływy, gdyż swego czasu nie zawahał się wyświadczyć matce Nerona kilku niezapomnianych łóżkowych przysług. Wkrótce jednak i on został przez nowego władcę publicznie wyszydzony, zdymisjonowany, a następnie pośród kpin przepędzony z pałacu.
Za żadnym z wszechwładnych do niedawna dworaków nikt się nie ujął i nikt nie stanął w ich obronie. Architekci najnowszej edycji dobrej zmiany, prefekt pretorianów Burrus oraz filozof Seneka, nie znaleźli miejsca w cesarskim otoczeniu także dla sfory wiernych pomocników Narcyza i Pallasa. Społeczeństwo było już mocno zmęczone ich chamstwem, niekompetencją, a nade wszystko ostentacyjnym obnoszeniem się z bogactwem, które nabyli w podejrzanych okolicznościach.
Wyrzucono ich więc bez żalu i z wilczym biletem. Następnie uwaga społeczeństwa skupiła się na dziesiątkach uwolnionych stanowisk, znowu czekających na ludzi wypróbowanych i wiarygodnych. Pierwsi chętni pojawili się natychmiast.
Dr hab. Maciej Jońca prawnik i historyk sztuki, adiunkt w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL