Książka Erika Tabery’ego to swego rodzaju poradnik, jak się nie zgubić w gąszczu populistycznej postprawdy. Przydałby się taki w Polsce.
Tak Babiše do koše? – spytał mnie niedawno w Brnie sprzedawca w sklepiku spożywczym. Na moment osłupiałem, ostatecznie chciałem tylko kupić bułki i puszkę piwa. Zaraz potem przyszło olśnienie: panu sprzedawcy szło o paragon z kasy fiskalnej – od 2016 r. w handlu detalicznym jest to w Czechach w zasadzie obowiązek (przez przedsiębiorców przyjęty, mówiąc oględnie, z niechęcią), za wprowadzeniem tych przepisów stał obecny premier Czech Andrej Babiš, wówczas minister finansów. Uśmiechnąłem się i odparłem: – Ano, Babiše do koše.
Sprzedawca także się uśmiechnął i cisnął zmięty paragon do kosza na śmieci. Wyszedłszy na ulicę, pomyślałem jeszcze: Gdyby to było takie łatwe...

Inaczej, niż nam się zdaje

W wielkim skrócie: Czechy się u nas albo lekceważy, albo idealizuje. Lekceważy, bo mały, nieważny kraik, bo śmieszny język, bo tchórze i brzuchaci piwosze, bo nie mieli prawdziwej wojny, bo to nie Słowianie, tylko jacyś niedorobieni Niemcy. Idealizuje, bo Czesi zdają się tak bardzo różni od Polaków: mieszczańscy, lokalni, ale otwarci, w dodatku zdystansowani, pragmatyczni, egalitarni, nieromantyczni, niewierzący, knajpiani, wybaczający, z poczuciem humoru. No i pozbawieni imperialnych ambicji.
Większość z wyżej wymienionych stereotypowych stwierdzeń – tych lekceważących i tych idealizujących – można bez większego trudu podważyć. Czesi prowadzili bardzo wiele wojen (i kręci ich rycerska duma; by to sprawdzić, wystarczy krótka wizyta w dziale historycznym dowolnej praskiej czy brneńskiej księgarni). Tamtejszym odpowiednikiem „dziadka w Wehrmachcie” da się politycznie zdziałać chyba nawet więcej niż u nas. Owszem, kuchnię mają okropną, ale normalnym widokiem są seniorzy na górskich rowerach bądź nartach biegowych. Dalej: mieszczański egalitaryzm nie chroni ich przed ksenofobią – od lektury czeskich forów internetowych i wypowiedzi tamtejszych polityków można wyłysieć ze zgrozy. Nowe pokolenie czeskich artystów nie ma za grosz poczucia humoru (po prostu, by tak rzec, humor jako forma ekspresji wyszedł z mody). A rzekomy czeski ateizm to mit – w istocie w Czechach żyje obecnie więcej ludzi wierzących niż bezpośrednio po upadku komunizmu, czeska religijność jest po prostu inna niż polska. Podobnie inne były podstawowe zasady skromnego czeskiego imperializmu (stosowane choćby wobec Serbów Łużyckich, Słowaków czy Rusinów): miękkie, kulturowe, cywilizujące. Nie oręż, lecz instytucje i słowniki. Nie przeszkadzało to, rzecz jasna, Karlowi Kramářowi, jednemu z ojców założycieli państwa czechosłowackiego, snuć wizji jakiejś mgławicowej słowiańskiej federacji, zarządzanej naturalnie z Pragi (czyli z Moskwy). Czyżby szło mu o Międzymorze?

Diagnoza i manifest

Zwykliśmy dopatrywać się naszych aktualnych kłopotów z usilnie wstającą z kolan Polską – od której zalatuje nacjonalizmem, populizmem i autorytaryzmem – w piekiełku starych i nowych polskich problemów. Starych: odwiecznego konfliktu między tradycjonalistami i oświeceniowcami, przenikania się struktur państwa i Kościoła, nekrofilskiego romantyzmu polityki i kultury, setek lat folwarku i pańszczyźnianego niewolnictwa. Nowych: traum komunizmu oraz krzywd wywołanych nieumiejętnie przeprowadzoną transformacją ustroju i gospodarki, a także rosnących nierówności, nie tylko wymiernych finansowo, między centrum a prowincją (i związanych z tym gwałtownych migracji).
Nie wiem, czy to jakieś pocieszenie, ale jeśli wystawić nos poza własne podwórko, można zauważyć, że problemy z wybijającym szambem mają Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, mają je państwa Zachodu i ma je Europa Środkowa. Mają je również Czechy. Innymi słowy, najpewniej ani diagnoza, ani rozwiązanie tych problemów nie mieszczą się w granicach naszej ojczyzny. I jeszcze: bezpieczniki najwyraźniej są wykręcone.
Czeskie problemy są zresztą zadziwiająco – jeśli wziąć pod uwagę rozmaite różnice dzielące nasze społeczeństwa – podobne do polskich. Brak tu jakościowego przeskoku, są co najwyżej inaczej rozłożone akcenty. Czesi wszelako, i w tym względzie utrzymują nad nami przewagę, mają o tym książkę.
Esej polityczny „Opuštěná společnost. Česká cesta od Masaryka po Babiše” („Opuszczone społeczeństwo. Czeska droga od Masaryka do Babiša”) Erika Tabery’ego, redaktora naczelnego liberalnego tygodnika „Respekt”, ukazał się przed rokiem. Od tego momentu „Opuszczone społeczeństwo” zdążyło dostać najważniejszą czeską nagrodę literacką Magnesia Litera (za książkę roku) i sprzedać się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy. A jeśli idzie o treść, jedynie zyskało na aktualności.
Świetnie napisana, klarowna książka Tabery’ego – może komuś przyjdzie do głowy, by wydać ją w Polsce, byłoby miło – ma dla potencjalnego czytelnika kilka zastosowań. Po pierwsze, jest to próba określenia, naturalnie z czeskiej perspektywy, gdzie się właściwie znajdujemy, na jakim etapie politycznej i społecznej zmiany – dokonującego się faktycznie przejścia od liberalnej demokracji do nowoczesnego autorytaryzmu. Tabery nie demonizuje sytuacji, ale też nie myśli życzeniowo. To się po prostu dzieje. Po drugie, jest to swego rodzaju poradnik, jak się nie zgubić w gąszczu populistycznej postprawdy. Po trzecie, „Opuszczone społeczeństwo” to krótka historia polityczna Czech, relacjonujące dzieje XX-wiecznej czeskiej idei państwowej i jej proroków, czy może raczej, by trzymać się tamtejszej tradycji, ojczulków („tatíčků”) – Masaryka i Havla, oraz jej klęsk, włącznie z tą obecną. Po czwarte wreszcie, to manifest czeskiej demokratycznej inteligencji, która nagle – znowu, jak w latach 1938, 1948 i 1968 – ocknęła się w świecie skrajnie jej nieprzyjaznym.

Gdzie właściwie jesteśmy?

Zacznijmy może od mapy i etapu. Tabery ujmuje to w dziesięciu punktach: (1) Zmniejsza się zainteresowanie obywateli polityką – jeśli idzie zarówno o świadomą konsumpcję informacji, jak i o osobiste zaangażowanie oraz udział w wyborach. (2) Prawda staje się względna. Wydaje się, że wszystko zależy od interpretacji, a prawdę można korygować. (3) Polityka zagraniczna decydująca o bezpieczeństwie państwa zaczyna lekceważyć zawarte umowy międzynarodowe – państwo przestaje utrzymywać przyjazne stosunki z innymi krajami, przestaje też dbać o to, by być rozumiane przez inne kraje. (4) Trwają poszukiwania wroga, kogoś, kogo można obciążyć odpowiedzialnością za wszystkie problemy świata. Wrogów szuka się za granicą i u siebie. (5) Społeczeństwo dzieli się na dwie części, które nie tylko nawzajem się nie rozumieją, lecz także nie chcą się porozumieć. Odmienne zdanie nie spotyka się akceptacją, ponieważ jest to akt zdrady bądź kolaboracji. (6) Większości energii nie inwestuje się, by czegoś dokonać, ale żeby uniemożliwić działanie komuś innemu. (7) Instytucje, prawo, zasady, konstytucja to przeszkody w realizacji nadrzędnej woli ludu. (8) Wykształcenie i fachowość są nieważne – ważne jest to, co się czuje. (9) Ochrona praw człowieka to oznaka słabości. Prawo powinno chronić jedynie „porządnych” obywateli. (10) Pojawia się silne zapotrzebowanie na silnych przywódców, którym, jako że kierują się wyższymi celami, wybacza się błędy.

To nie jest o Polsce?

Pod pewnymi względami sytuacja w Czechach okazuje się nawet mniej komfortowa od polskiej. Zdecydowana większość czeskiego parlamentu jest eurosceptyczna. Prezydent Miloš Zeman to patologiczny, wyrachowany kłamca zapatrzony w putinowską Rosję i Chiny Xi Jinpinga, „technolog polityki” zdolny do natychmiastowej zmiany poglądów, jeśli tylko może się to przydać w doraźnej grze o poparcie.
Erik Tabery, „Opuštěná společnost. Česká cesta od Masaryka po Babiše”, Paseka 2017 / Dziennik Gazeta Prawna
Premier Andrej Babiš, były współpracownik komunistycznej bezpieki, miliarder z nomenklaturowych pieniędzy i finansowy malwersant, wszedł do polityki, nie mając jakichkolwiek poglądów, najzwyczajniej po to, by utrzymać biznesowe wpływy. Nigdy nie wierzcie facetowi, który mówi, że chce „zarządzać państwem jak własną firmą”. Bo to znaczy tylko tyle, że wszyscy będziecie u niego zatrudnieni. Należący do Babiša przemysłowy koncern Agrofert to monstrum coraz silniej wplecione w struktury państwa – i to inspiracji Babiša zawdzięczamy medialne czeskie wojenki z polską żywnością. Swoją drogą, do Babiša należą od 2013 r. także najpopularniejsza w Czechach rozgłośnia radiowa (Rádio Impuls) oraz dwa największe dzienniki („MF Dnes” i „Lidové noviny”).
Dodajmy do tego jeszcze dwóch Václavów Klausów – ojca, byłego prezydenta, i syna, wpływowego polityka prawicy – którzy nieustająco śnią o opuszczeniu UE, jak również komunistów (nigdy nie odcięli się od totalitarnej przeszłości, a ich lider oświadczył niedawno, że to Ukraińcy napadli na Czechosłowację w 1968 roku) i faszyzujące SPD Tomia Okamury.
Wszyscy ci politycy prowadzą wojnę z „elitami” i „wykształciuchami”, szermują panicznie antyimigrancką retoryką, uderzają w swobodę mediów i organizacje pozarządowe, fałszują historię. Osobliwość czeskiej sytuacji polega na tym, że między drapieżnikami trwa ostra, konkurencyjna walka o rząd dusz – stąd, być może, media publiczne zachowują tam, w przeciwieństwie do Polski, względną niezależność.

Wspólnota strachu

Książka Tabery’ego bierze się chyba przede wszystkim ze zdumienia, że idee Tomáša Masaryka – humanistyczne, europejskie, wolnościowe – które legły u podstaw I Republiki Czechosłowackiej, tak łatwo było raz jeszcze uznać za niebyłe. Podobnie zresztą jak szczery idealizm Václava Havla. Tabery obsesyjnie wraca do pytania o cel istnienia państwa i narodu – w wypadku małego państwa i małego narodu, utrzymuje, musi chodzić o coś więcej niż tylko o ciągłość egzystencji. Potrzebne jest uzasadnienie. Jeśli tego uzasadnienia, wartości dodanej, brakuje, może się wydarzyć to, co się wydarzyło jesienią 1938 r. w Monachium – rzekomi sojusznicy z Zachodu zgodzili się na to, by III Rzesza dokonała rozbioru Czechosłowacji. Kluczowe pytanie brzmi: czy Francja i Wielka Brytania odpuściły sobie Czechosłowację (a potem i Polskę) dla świętego spokoju, czy pod wpływem niemieckiej propagandy, czy może dlatego, że Czechosłowacji (a potem i Polski) nie warto było bronić. To jest oczywiście nadal kluczowe pytanie.
Magazyn DGP z 28 września 2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Dlaczego czeskie społeczeństwo Tabery nazywa „opuszczonym”? Chodzi mu właśnie o brak sensownego celu, o poznawczy chaos i faktyczną kapitulację polityków starej szkoły, tej od klarownych programów i poglądów. Opuszczone społeczeństwo jest jak dryfująca łódź – właśnie trwa populistyczna bójka przy sterach. Tabery określa nawet moment, gdy gówno ostatecznie wpadło w wentylator – to 2015 r. i kryzys migracyjny, który czeskie społeczeństwo dotknął niezwykle silnie na poziomie mentalnym, i to pomimo tego, że do Czech nie trafił w zasadzie ani jeden uchodźca.
W ostatnim tygodniu życie dopisało dość parszywą puentę do „Opuszczonego społeczeństwa”: w Czechach właśnie trwa spór o „pięćdziesiąt syryjskich sierotek”, dziecięce ofiary wojny, którymi chciała się zaopiekować pewna spontanicznie powstała społeczność wolontariuszy. Inicjatywa ta wzbudziła histeryczną panikę wśród polityków, ze szczególnym wskazaniem na Andreja Babiša. W tle jego kategorycznych oświadczeń, że żadnych uchodźców (swoją drogą to zdumiewające, jak łatwo słowa zmieniają dziś znaczenie), nawet rzekomych sierot, do kraju nie wpuści, w należących do jego koncernu „Lidovych novinach” pojawił się artykuł „niezależnej publicystki i ekspertki” od spraw pomocowych, popierający tezy premiera. Problem w tym, że tekst został do wydania internetowego wrzucony – via biurko naczelnego – wprost z kancelarii premiera, a „niezależna publicystka i ekspertka” okazała się oszustką wielokrotnie demaskowaną przez inne media. Dziennikarze odchodzą z „Lidovek”. Prawda? Nie ma takiej. Jest tylko wspólnota strachu, zbiorowisko przerażonych, zdezorientowanych ludzi, którym można wcisnąć każdy kit.