Styl w znaczeniu zbliżenia do ludzi, otwarcia i rezygnacji z feudalnej celebry został określony przez Jana XXIII i Pawła VI. Trudno sobie wyobrazić, żeby którykolwiek z ich następców zdecydował się na powrót do dawnego papiestwa – mówi PAP historyk Kościoła Tomasz Wiścicki.

40 lat temu, 6 sierpnia 1978 r., w Castel Gandolfo zmarł papież Paweł VI.

PAP: Czy Paweł VI był kontynuatorem myśli papieża Jana XXIII, czy jednak przeprowadzone przez niego zmiany w Kościele były dalej idące, niż wyobrażał to sobie jego poprzednik, który zwołał sobór?

Tomasz Wiścicki: Papieżowi Janowi XXIII przyświecała myśl przeprowadzenia „aggiornamento” – uwspółcześnienia Kościoła, dostosowania do wyzwań i „znaków czasów”, które w bardzo specyficznych latach sześćdziesiątych były zupełnie inne niż wcześniej. Stąd pomysł, aby sobór powszechny przekształcił Kościół, który miał być zdolny do głoszenia tego samego orędzia w szybko zmieniającym się świecie. Celem było dostosowanie norm i form duszpasterskich do współczesności. Wcześniej Kościół stał w wyraźnej opozycji wobec zmian.

Ważnym elementem założeń jego pontyfikatu miał być także dialog ekumeniczny z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, przerwanie trwającej stulecia wrogości pomiędzy rozmaitymi odłamami chrześcijan. Słusznie uznano, że podzielone chrześcijaństwo jest niewiarygodne. Zdjęto anatemy, którymi kościoły prawosławny i rzymskokatolicki obrzuciły się niemal tysiąc lat wcześniej. To robiło wielkie wrażenie. Równie spektakularnym krokiem było przejście od nazywania wyznawców protestantyzmu „heretykami” do określania ich jako „braci odłączonych”. Była to nie tylko zmiana języka, lecz i postawy. Kościół miał prezentować światu, który – jak się wydawało – szedł ku lepszemu, „pozytywną twarz”, która nie potępia, ale stara się zrozumieć.

Oczywiście nie oznaczało to jakichkolwiek zmian doktrynalnych. W tym sensie Paweł VI był kontynuatorem Jana XXIII, również w tych aspektach, które dla nas mogą sprawiać wrażenie ulegania pewnym złudzeniom. Przykładem może być encyklika „Populorum progressio” z 1967 r. Wówczas rzeczywiście wydawało się, że mamy do czynienia z postępem narodów w skali globalnej. Dziś wiemy, że niektóre problemy rzeczywiście rozwiązano, ale pojawiło się wiele nowych.

Kolejna encyklika, opublikowana rok później „Humanae vitae”, okazała się jednak zdecydowanym głosem sprzeciwu wobec widocznych już w latach sześćdziesiątych zmian mentalności. Paweł VI, wbrew głosom wielu biskupów i doradców, wziął na siebie odpowiedzialność za idee zawarte w tej encyklice i sformułował pozytywną wizję małżeństwa i rodziny, która zdecydowanie nie była w duchu lat sześćdziesiątych, naznaczonych przez rewolucję obyczajową. W tym momencie okazało się, że trwanie przy nauczaniu Kościoła ma swoją cenę. Przed 1968 r. był papieżem lubianym. Ten stosunek zmienił się właśnie po opublikowaniu tej encykliki, gdy – jak uznało wielu – wyszło z niego katolickie wstecznictwo…

PAP: Rok 1968 jest symbolem tej dekady. Czy papież zdawał sobie wówczas sprawę, jak daleko zaszły zmiany, które były bardzo odległe od tradycyjnej nauki Kościoła?

Tomasz Wiścicki: Myślę, że wiedział o tym bardzo dobrze. Warto poczytać „Humanae vitae” i porównać zawarte w niej przesłanie z hasłami rewolucji obyczajowej w latach sześćdziesiątych oraz ich realizacją. Przygotowując encyklikę, papież wiedział, że nauczanie Kościoła stało w sprzeczności z duchem tamtej epoki w Europie i Ameryce.

PAP: Przed każdym konklawe rozważa się potencjalnych kandydatów na tron papieski, przypisując im dwie etykiety: „liberał” i „konserwatysta”. Tymczasem sobór i nauczanie Pawła VI nie zadowoliły ani modernistów, ani konserwatystów. Jak więc można określić papieża Pawła VI?

Tomasz Wiścicki: Tak bywa. Skrajne nurty nigdy nie są zadowolone, ponieważ Kościół nie podąża w stronę radykalizmów. Paweł VI w „Populorum progressio” pokazał wiarę w pozytywne zmiany w świecie, ale w „Humanae vitae” podszedł krytycznie do wielu przejawów „postępu”. Jego pontyfikat nie mieści się w tych schematach. Ulegał więc do pewnego stopnia duchowi czasów, ale jednocześnie bardzo jasno widział konsekwencje tych zmian.

Można powiedzieć, że to tekst proroczy. Przed symbolicznym rokiem 1968 nikt wprost nie podważał i nie odrzucał Dekalogu, może poza dwoma pierwszymi przykazaniami, dotyczącymi jednoznacznie Boga. Po tym przełomie odrzucenie spotkało zwłaszcza przykazania dotyczące życia osobistego. Papież bardzo wyraźnie dostrzegał te zmiany.

Nastrój optymizmu lat sześćdziesiątych miał pewne mocne podstawy. Było widać zmiany na lepsze, jeszcze nie było widać wyraźnych zmian na gorsze. Mieliśmy do czynienia ze skokowym bogaceniem się społeczeństw zachodnich. Robotnicy mogli własnymi samochodami pojechać na wakacje. Wojna była już dość odległym wspomnieniem i wydawało się, że kolejna w Europie jest nieprawdopodobna.

Trwała dekolonizacja i mimo wielu problemów było też dość jasne, że mogą one być rozwiązane. Komunizm był zagrożeniem, ale ten w wydaniu Chruszczowa i Breżniewa był dużo łagodniejszy niż stalinowski. Było wiele pozytywnych znaków. Nawet rok 1968 początkowo był traktowany jako zjawisko pozytywne. Uważano, że to jedno z wielu zjawisk zmierzających ku większej wolności. Nastrój wewnątrz Kościoła współgrał z tymi przemianami. Dopiero później wyszło na jaw, że problemy nie są przejściowe, a lekarstwa są nieraz gorsze od chorób.

PAP: Jak pontyfikat Pawła VI był postrzegany za żelazną kurtyną?

Tomasz Wiścicki: Przede wszystkim warto zauważyć, że nieco zapomnieliśmy, iż czasy Gomułki i w mniejszym stopniu Gierka były okresem zdecydowanych represji przeciwko Kościołowi. Represje nie skończyły się wraz z końcem stalinizmu, choć już nie były krwawe. Władza zachowywała praktyczne prawo weta wobec nominacji biskupich. Wiele lat trwały wakaty w niektórych diecezjach. W innych krajach komunistycznych było jeszcze gorzej. Jan XXIII powiedział, że Kościół z komunizmem nie pragnie zawarcia „modus vivendi” (sposobu na funkcjonowanie), lecz „modus non moriendi” („sposobu na nieumieranie”). Temu była podporządkowana polityka Stolicy Apostolskiej.

Papież pragnął, aby kościoły w krajach komunistycznych przetrwały. Decydowano się więc na daleko idące kompromisy i koncesje. W tle zawsze były też nadzieje na nawrócenie Rosji. Drogą do tego miało być porozumienie z władzami komunistycznymi. Niestety, te nadzieje nie spełniły się do dziś, chociaż – jak pokazują współczesne zabiegi papieża Franciszka, zmierzające do porozumienia z Chinami – tego rodzaju działania nie są obce także następcom Pawła VI.

Paweł VI miał bardzo dobre relacje z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Gorzej bywało z Kurią Rzymską. Przez cały okres trwały podchody, zakulisowe działania, aby ominąć wpływy prymasa, które miały jakoby stać na przeszkodzie zawarciu kompromisu z komunistami. Usiłowano się porozumieć z komunistami wbrew prymasowi. Były to działania wywołujące irytację prymasa Wyszyńskiego. Jednak najczęściej bezpośrednie spotkania prymasa z papieżem wyjaśniały wiele problemów.

PAP: W tym kontekście pojawia się kwestia millenium. Dlaczego komuniści nie zgodzili się na przyjazd papieża na Jasną Górę w 1966 r.? Pielgrzymka padła ofiarą walki z polskim Kościołem czy raczej bano się wypowiedzi papieża?

Tomasz Wiścicki: Raczej nie zastanawiano się nad tym, co konkretnie papież może powiedzieć. Uważano raczej, że sama jego obecność jest groźna. Przez cały rok 1966 trwała zimna wojna pomiędzy obchodami tysiąclecia państwa a millenium chrztu. Oczywiście zwyciężyły te drugie, ponieważ uczestniczono w nich dobrowolnie, a nie przymusowo, lub poprzez zachęty w postaci takich atrakcji jak sprzedaż deficytowych towarów. Pielgrzymka papieża byłaby więc ukoronowaniem tego sukcesu i triumfem prymasa Stefana Wyszyńskiego. Zwycięstwo kard. Wyszyńskiego byłoby ostatnim, czego władze mogłyby chcieć. Na pielgrzymkę papieża trzeba było czekać jeszcze trzynaście lat.

PAP: Jaki był stosunek różnych środowisk katolickich w Polsce do nauczania papieża oraz zmian zapoczątkowanych podczas soboru?

Tomasz Wiścicki: Środowisko „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi” bardzo entuzjastycznie podchodziło do tych przemian i domagało się od prymasa Wyszyńskiego przyspieszenia tych zmian w kościele w Polsce. Te dążenia, delikatnie mówiąc, nie spotykały się z entuzjazmem prymasa. Okazało się, że to on miał rację. Stosunki pomiędzy prymasem Wyszyńskim a środowiskami inteligencji katolickiej są sprawą wielowymiarową. W tym wypadku napięcia przejawiały się szczególnie wyraźnie. Oczywiście prymas nie był przeciwnikiem soboru. Kard. Karol Wojtyła był – jak dziś wiemy – współautorem wielu dokumentów soborowych. Prymas uważał jednak, że w warunkach państwa komunistycznego pewne zmiany nie mogą iść zbyt daleko. Entuzjaści mieli zupełnie odmienną opinię.

To stwarzało pole sporu, w którym zwycięzcą mógł być tylko prymas, który wprost stwierdził, że to on decyduje, co jest dobre dla Kościoła w naszym kraju. Inteligencja była więc bardzo zawiedziona. Świadczy o tym m.in. wypowiedź Stefana Swieżawskiego, który podkreślał, jak okropny był Kościół przedsoborowy. „Nowy Kościół” wydawał się im więc godny przeniesienia do Polski. Dopiero później dostrzeżono, że nauczanie soborowe jest oparte również na myśli papieża Piusa XII. Wówczas wydawało się jednak zupełnie nowe.

PAP: Paweł VI uważał, że w wyniku zmian nadejdzie „wiosna Kościoła”. Jak wiadomo, po pół wieku to odrodzenie się nie wydarzyło. Pojawiają się dwa wyjaśnienia. Jedno zakłada, że Paweł VI pokierował zmianami w nieodpowiedni sposób, a drugie, że Kościół, niezależnie od tego, kto stał na jego czele, nie mógł się przeciwstawić sekularyzacji i innym zmianom, do jakich doszło w tym okresie. Która z tych opinii jest bardziej uzasadniona?

Tomasz Wiścicki: Bliższe jest mi to drugie wyjaśnienie. Mieliśmy do czynienia z rewolucją kulturową. Temu nie można się było przeciwstawić nawet pod najświatlejszym przywództwem. Mamy również do czynienia z wciąż trwającą, nierozstrzygalną dyskusją o skutkach soboru. Niektórzy wskazują, że Kościół w Europie przed soborem był silniejszy, a dziś jest dużo słabszy, i wyciągają z tego wniosek, iż to skutek tych zmian. Ich adwersarze odpowiadają, że nie jest to wina soboru, i pytają, jak wyglądałby Kościół bez reform, po którym przetoczyłby się walec zmian kulturowych.

Trudno ten spór rozstrzygnąć, ale – wychodząc poza kompetencje historyka – zakładam, że Duch Święty czuwa nad działaniami Kościoła, który dzięki temu nie może popełnić zbyt daleko idącego błędu. Wydaje się więc, że bardziej prawdziwa jest ta druga teza, i negatywne zmiany rozgrywały się mimo wysiłków papieży Jana XXIII i Pawła VI.

PAP: Paweł VI to papież, który tiarę założył tylko raz, a potem spektakularnie z niej zrezygnował; to pierwszy papież, który odwiedzał inne kontynenty. W jakim stopniu styl tego pontyfikatu zdeterminował kolejne pontyfikaty – Jana Pawła I, Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka?

Tomasz Wiścicki: Styl w znaczeniu zbliżenia do ludzi, otwarcia i rezygnacji z feudalnej celebry na pewno został określony przez papieży Jana XXIII i Pawła VI. Trudno sobie wyobrazić, żeby którykolwiek z ich następców zdecydował się na powrót do dawnego kostycznego papiestwa. Trudno sobie wyobrazić, aby już w latach sześćdziesiątych i ówczesnym klimacie którykolwiek papież trzymał się dawnych, tradycyjnych form, których symbolem było choćby całowanie papieskiego pantofla. Inaczej jest jednak co do treści pontyfikatów. Sam papież Jan Paweł II, który nieprzypadkowo wzorem swojego poprzednika przyjął te dwa imiona, skorygował i zmienił formę wielu ważnych kwestii Kościoła, lecz nie ich treść.

Benedykt XVI wyraźnie postanowił ograniczyć zbyt daleko idące zmiany posoborowe, choćby w liturgii, zwłaszcza te, które nie wynikały z soborowych dokumentów, lecz z dość niejasnego „ducha soboru”. Franciszek z kolei jest zdecydowanie bardziej duszpasterzem niż myślicielem, nie znajdziemy więc w jego nauczaniu zbyt wielu refleksji o soborze, jednak styl tego pontyfikatu może się kojarzyć z radosnym, pełnym nadziei okresem posoborowym. To wrażenie pogłębia jednak jednostronna recepcja obecnego pontyfikatu, która pomija te wypowiedzi obecnego papieża, które do tego schematu nie pasują.

A Paweł VI dziś? No cóż, można chwilami odnieść wrażenie, iż o jego osobie zbyt wiele się nie wspomina – tak wiele wydarzyło się w świecie i Kościele od jego czasów. Ostatnio można nawet pomyśleć, że wokół najbardziej niewygodnej dla dominującej dziś mentalności encykliki, jaką jest „Humanae vitae”, trwają dziwne zabiegi, jakby komuś zależało na jak najszybszym jej odesłaniu do lamusa. Paradoksalnie dzieje się tak mimo trwającego procesu beatyfikacyjnego tego papieża – jakby jego wyniesienie na ołtarze miało „uwolnić” Kościół od jego nie przez wszystkich chcianego wpływu.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)