Biała Róża pokazywała, że w nazistowskich Niemczech można było stawiać czynny opór, ale ceną było poświęcenie własnego życia. Reżym nie znał litości także dla własnych obywateli - mówi prof. Krzysztof Ruchniewicz, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willly'ego Brandta UWr.

PAP: 75 lat temu, 22 lutego 1943 r. na gilotynie w Monachium zginęło troje przeciwników Hitlera z organizacji Biała Róża. Jaka była geneza ruchu Białej Róży?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Na uniwersytetach niemieckich opozycja przeciwko narodowemu socjalizmowi była niewielka. Organizacje studenckie poparły „ruch Hitlera“ i wspierały jego obecność na uczelniach jeszcze przed 1933 rokiem. Dopiero po wybuchu II wojny światowej w środowisku studenckim, wśród młodzieży, która dorosła już w III Rzeszy, pojawiły się pewne przejawy krytyki i opozycji wobec nazizmu.

Należy pamiętać, że ujawniły się one w zindoktrynowanym i poddanym represyjnemu nadzorowi społeczeństwie i niosły ze sobą śmiertelne zagrożenie. Najbardziej znaną grupą była Biała Róża z Monachium. Nazwa nie była przypadkowa, widniała już na pierwszych ulotkach grupy. Miała wyrażać program tworzącej grupę piątki studentów medycyny w wieku od 21 do 25 lat. Należeli do niej rodzeństwo Hans i Sophie Scholl, Willy Graf, Christoph Probst i Alexander Schmorell. Ich opiekunem był prof. Kurt Huber, już wcześniej krytycznie nastawiony do narodowego socjalizmu. Z Białą Różą związanych było w różnym stopniu kilkudziesięciu studentów, intelektualistów i artystów.

Nie była to jednak organizacja, a raczej krąg przyjaciół i znajomych. W połowie 1942 roku H. Scholl i A. Schmorell przygotowali pierwsze ulotki, które wzywały do biernego oporu przeciwko zbrodniczej wojnie prowadzonej przez Niemcy. Krytyczny stosunek do narodowego socjalizmu wzmocnił się po powrocie W. Grafa, A. Schmorella i H. Scholla z frontu wschodniego, gdzie pełnili służbę sanitarną.

PAP: Dlaczego ten ruch zrodził się właśnie w środowisku monachijskich studentów?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Członkowie Białej Róży studiowali medycynę na monachijskiej uczelni. Młodzi mężczyźni pod odbyciu kursów wojskowych byli szkoleni na sanitariuszy. Po wybuchu wojny przydzielano ich do tzw. kompanii studenckich i kierowano do pracy w lazaretach wojskowych na zapleczu frontów. W. Graf jako sanitariusz od maja 1941 r. przebywał kolejno w okupowanej Serbii, Polsce i ZSRR. Był tam świadkiem zbrodni wojennych. Po powrocie na studia w kwietniu 1942 roku poznał H. Scholla i A. Schmorella.

W lipcu 1942 r. trzech przyjaciół wysłano jako sanitariuszy na front wschodni. Pełniąc służbę tzw. lekarzy pomocniczych byli niejednokrotnie świadkami brutalnej rzeczywistości wojennej. Podczas kilkutygodniowego pobytu na froncie odbyli także wiele rozmów z żołnierzami, poznając relacje z pierwszej ręki o metodach okupacji. Przeżycia te po powrocie do Monachium stały się tematem dyskusji. Młodzi ludzi sięgnęli także po zakazane w państwie Hitlera lektury. W drugiej połowie 1942 roku do dyskusji włączył się prof. K. Huber, wykładający w Monachium filozofię. Na jednym ze spotkań wezwał młodych ludzi do działania. Jego słowa miały stać się inspiracją do wystąpień Białej Róży.

PAP: Jakie były idee tego ruchu? Jakimi metodami były realizowane?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: W czerwcu i lipcu 1942 roku A. Schmorell i H. Scholl opracowali pierwsze cztery ulotki o treści antynazistowskiej. Każdą powielono w 100 egzemplarzach. Następnie rozesłali je do znanych osobistości w Monachium, zwłaszcza akademików. Tworzenie i kolportaż oraz lektura ulotek były zakazane. Ich znalazcy lub adresaci byli zobowiązani do oddania ich policji; około 1/3 adresatów pierwszych ulotek oddała je niezwłocznie władzom. Do H. Scholla i A. Schmorella dołączyli związani z nimi przyjaciele i znajomi, wśród nich także młodsza siostra Hansa, Sophie.

Na przełomie 42 i 43 roku opracowano kolejne dwie ulotki. Zwracano w nich uwagę na bezsensowność wojny po klęsce pod Stalingradem i – po raz pierwszy – wzywano do aktywnego oporu. Wzrosła liczba ulotek dzięki zakupowi powielacza. Nową formą działania stało się potajemne malowanie haseł na murach. Trudno tu nie dostrzec podobieństw do działań polskiego ruchu oporu.

PAP: Dojście Hitlera do władzy w 1933 r. było przez rodzinę Schollów odebrane pozytywnie. Kiedy w rodzeństwie Schollów nastąpiła przemiana stosunku do reżimu?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Nic mi nie wiadomo, by rodzice Sopie i Hansa Schollów pozytywnie przyjęli przejęcie władzy przez nazistów. Ojciec rodziny, Robert, był od początku krytycznie nastawiony do narodowych socjalistów, za swe wypowiedzi i słuchania zagranicznego radia był kilkakrotnie karany i więziony. Natomiast faktem jest, że Sophie i Hans jako nastolatkowie byli członkami organizacji młodzieżowych, angażowali się w ich pracę.

Dla młodzieży aktywność w Hitlerjugend czy BDM (Związek Niemieckich Dziewcząt) – jakby to z dzisiejszej perspektywy nie brzmiało – była formą wspólnotowych przeżyć, generacyjnych doświadczeń, przedsmakiem samodzielności. Organizacje młodzieżowe były w Niemczech popularne, miały długą tradycję, pod którą naziści postarali się podszyć i ją zainfekować swą ideologią. Rodzeństwo Scholl korzystało z możliwości, jakie dawało bycie w organizacji: wspólne wyprawy, mieszkanie w namiotach, wieczorne ogniska. Już jednak wtedy ważna była dla nich niezależność. W 1937 roku zatrzymano na krótko Hansa pod zarzutem kwestionowania podporządkowania przełożonym i organizacji działającej w systemie wodzowskim.

PAP: Skąd członkowie ruchu Białej Róży czerpali informacje o zbrodniach nazistowskich?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Jako studenci medycyny byli, jak wcześniej wspomniałem, kierowani na front wschodni. To tam byli świadkami wielu dla nich wstrząsających wydarzeń. Po powrocie pisali o tym w ulotkach. Warto zaznaczyć, że jednoznacznie potępiali Holokaust oraz zbrodnie na polskiej inteligencji. Jako pierwsi uczynili to publicznie, kolportując swe ulotki w gmachach uniwersyteckich.

PAP: Historycy niemieccy piszą o akcji rozrzucania ulotek na uniwersytecie w Monachium 18 lutego 1943 r., która doprowadziła do dekonspiracji, jako o „mieszaninie opanowania i lekkomyślności”…

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Do dzisiaj trwają spory, czym kierowało się rodzeństwo Scholl rozrzucając ulotki w gmachu głównym uczelni. Wiązało się to w sposób oczywisty z bezpośrednim zagrożeniem. Nie zachowali ostrożności. Dali się łatwo schwytać woźnemu i doprowadzić do rektoratu. W ich domu w czasie rewizji znaleziono wiele obciążających materiałów. Może jednak zabrakło doświadczenia konspiracyjnego, może nie do końca przewidywali konsekwencje.

PAP: Czy Biała Róża była wyjątkiem wśród niemieckiej młodzieży akademickiej?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Ze względu na czas działalności i liczbę ulotek można tak powiedzieć. W innych miastach dochodziło tylko do pojedynczych aktów tego typu.

PAP: Gdy mówi się o oporze w nazistowskich Niemczech wymienia się najczęściej zamach na Hitlera z 20 lipca 1944 r., a także Krąg z Krzyżowej. Jaka była skala tego oporu?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Dzieje opozycji antyhitlerowskiej należy podzielić na dwa wyraźne okresy. Pierwszy obejmował lata 1933-1939. Bezpośrednio po przejęciu władzy naziści wydali bezwzględną walkę opozycji parlamentarnej. Szybko z życia politycznego wykluczono partie polityczne, zaczynając od komunistów i socjaldemokratów, ich członków masowo zamykano w obozach koncentracyjnych. Podporządkowano Kościoły. Wielu liderów politycznych w obawie przed represjami udawało się na emigrację. Opór społeczny wyraźnie zmalał w drugiej połowie lat 30. w związku z sukcesami nazistów w polityce wewnętrznej i zagranicznej.

Drugi okres był związany z II wojną światową. Doszło wtedy do aktywizacji różnych grup społecznych i wojskowych, widzących okrucieństwo reżymu i obawiających się skutków klęski, która od przełomu 1942/1943 była już widoczna na horyzoncie. Jak wiadomo, doprowadziło to z biegiem czasu do powstania koncepcji zamachu na Hitlera. Dla pierwszego i drugiego okresu było wspólne to, że była to – jak się to nieraz określa – "opozycja bez narodu". Nie miała charakteru masowego, ograniczała się do elit intelektualnych i wojskowych.

PAP: Czy zgodzi się Pan z opinią, że członkowie Białej Róży byli po wojnie „wyrzutem sumienia” dla mieszkańców Niemiec, dowodem na to, że można się było łatwo dowiedzieć o zbrodniach niemieckich w czasie drugiej wojny światowej?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Z pewnością działalność Białej Róży pokazywała, że można było stawiać czynny opór, ale ceną było poświęcenie własnego życia. Reżym nie znał litości także dla własnych obywateli. Wiedza o zbrodniach istniała przynajmniej u części społeczeństwa, jednak nie skłaniało to większości do przeciwstawienia się władzy. Jedną z przyczyn był z pewnością terror. Druga to wszechobecna propaganda, wmawiająca m.in. konieczność jedności z władzą jako emanacją narodu. Reżym szybko rozprawiał się z osobami, które – ich zdaniem – siały defetyzm w wiernej wodzowi narodowej wspólnocie. Wszelki opór starano się zdusić w zarodku.

Naziści uważali nie tylko aktywne wystąpienia za niebezpieczne dla ich władzy, lecz także pasywne przejawy oporu, w postaci choćby zastanawiania się nad przyszłością Niemiec po Hitlerze. Niezależna, niekontrolowana myśl, nawet nie związana z działaniem, była w oczach reżymu czynem godnym najwyższej kary.

PAP: Bohaterstwo monachijskich studentów dostrzegli 20 lat po zakończeniu wojny polscy biskupi. W orędziu do biskupów niemieckich z 1965 roku napisali: "Wiemy o męczennikach Białej Róży, o bojownikach ruchu oporu z 20 lipca, wiemy, że wielu świeckich i kapłanów złożyło swoje życie w ofierze (Lichtenberg, Metzger, Klausener i wielu innych). Tysiące Niemców zarówno chrześcijan, jak i komunistów, dzieliło w obozach koncentracyjnych los naszych polskich braci...".

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Orędzie biskupów polskich jest ważnym dokumentem dla zrozumienia złożoności relacji polsko-niemieckich, zwłaszcza po 1945 roku. Wymienienie opozycji antyhitlerowskiej było wyzwaniem rzuconym władzom komunistycznym. Próbowały one podtrzymywać wyłącznie negatywny obraz Niemców, zwłaszcza z RFN, co w Polsce ledwie 20 lat po II wojnie światowej nie było trudne.

Natomiast biskupi zwracali uwagę, że w III Rzeszy znaleźli się Niemcy, którzy stawiali opór, za który ponieśli największą ofiarę, bo oddali swoje życie. W tym kontekście łatwiej zrozumieć wezwanie biskupów pod koniec orędzia, gdzie padają słynne słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie“. Ten dokument sprzed ponad półwiecza nadal pozostaje aktualny i ciągle jest dla nas moralnym wyzwaniem oraz apelem do naszych sumień. W imię pamięci o naszych bojownikach ruchu oporu, ale i takich postaciach, jak młodzi Schollowie i ich przyjaciele.

PAP: Tomasz Mann mówił o nich, że stali się symbolem „innych, lepszych Niemiec”. Jak wygląda pamięć o Białej Róży we współczesnych Niemczech?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Jest to jedna z najbardziej znanych grup opozycji antyhitlerowskiej. Na jej temat powstała niezliczona liczba publikacji, dzieje grupy spopularyzował film i teatr. Prawie 200 szkół nosi imię rodzeństwa Scholl. Organizowane są wystawy, konkursy im poświęcone. Duża rolę ogrywa tu Fundacja im. Białej Róży. Stałą wystawę poświęconą dziejom tej grupy można oglądać w gmachu głównym uniwersytetu monachijskiego, w którym niegdyś ich aresztowano. Wystawa czasowa była pokazywana w wielu miejsca w Europie. Sophie Scholl jest także bohaterką niemieckiego ruchu feministycznego.

Rozmawiała Anna Kruszyńska