O tym, że wybitny dramaturg Sławomir Mrożek znał i wymieniał listy z Leopoldem Tyrmandem, autorem powieści Zły, do tej pory wiedzieli tylko nieliczni. Tymczasem korespondencja ta trwała niemal dwadzieścia lat – od 1965 do 1982 roku.
Sławomir Mrożek, Leopold Tyrmand "W emigracyjnym labiryncie. Listy 1965-1982" / Media

Obaj pisarze przebywali wówczas na emigracji i z tej właśnie, emigracyjnej, perspektywy obserwują i komentują bieżące wydarzenia. Mimo oddalenia często wędrują w swych listach do Polski, zastanawiając się, jak może się rozwinąć sytuacja w ojczyźnie. Sporo miejsca poświęcają też podróżom po świecie, kontaktom towarzyskim i życiu prywatnemu. Najczęściej jednak Mrożek i Tyrmand piszą o literaturze, dzieląc się między sobą informacjami na temat powstających właśnie utworów.

Co połączyło Mrożka i Tyrmanda? Jakiego rodzaju była to więź? Ciekawe jest choćby to, że Tyrmand, starszy od Mrożka o całe dziesięć lat, zwraca się do niego jak do mistrza i przewodnika duchowego. A podobnych niespodzianek jest w tych listach więcej…

Autorem opracowania, wstępu i przypisów jest Dariusz Pachocki z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, posłowie w formie mini esejów biograficznych napisał Tadeusz Nyczek.

"Edycja korespondencji Tyrmanda z Mrożkiem dla wielu może być zaskoczeniem. Z opracowań dotyczących obu twórców nie wynika, że łączyła ich jakaś szczególna więź. Przeciwnie — informacje w nich zawarte są ograniczone do pojedynczych fraz, informujących, iż poznali się w Polsce. Także w dziennikach i listach Mrożka, które dotąd się ukazały, nazwisko Tyrmanda pojawia się okazjonalnie. Jak to się zatem stało, że w pewnym momencie między pisarzami intelektualnie i towarzysko zaiskrzyło? Co sprawiło, że ich korespondencja przepełniona jest szczerymi wypowiedziami, analizami i autoanalizami? Poznali się na początku lat sześćdziesiątych dzięki żonie Tyrmanda Barbarze Hoff, zaprzyjaźnionej z Mrożkiem. Być może wtedy właśnie zawiązała się między nimi nić porozumienia, które po kilku latach mogło się w pełni rozwinąć. Po dwu latach korespondowania Tyrmand napisał:

„Zrodziła się między nami dziwna wspólnota, nikt by takiej w Polsce nie przewidywał, a mimo to jest. Tak to czytam i myślę sobie, że rozmawiamy we czwórkę: Ty, ja i każdy ze sobą, przez długie lata. Bo to, co Ty nazywasz, że gnębi Cię poczucie losu, to ja już sobie na własną rękę dywaguję od jakichś 10 lat. Tylko że ja to nazywam inaczej: niemożliwością otrzymania tego, co się należy”(18 V 1967).

Wszystko wskazuje na to, że zbliżył ich do siebie wspólny los emigranta. Chociaż ich status materialny, zawodowy, towarzyski i osobisty nie był tożsamy, to generująca zbieżne problemy emigracyjna codzienność w dużym stopniu katalizowała wzajemne zrozumienie.

Ponadto sytuacja życiowa obu pisarzy miała bezpośrednie przełożenie na — można by rzec — jakość listów. Ich lektura pokazuje prostą zależność: im bardziej los był nieprzychylny, tym ciekawsze powstawały listy. Łatwo wyśledzić cezurę, która oddziela permanentne życiowe trudności od względnej finansowej i osobistej stabilizacji. Listy stają się coraz bardziej zdawkowe, informacyjne, coraz mniej w nich intelektualnego fermentu. Można by zaryzykować twierdzenie, że gdyby pisarzom od początku wiodło się znakomicie, ta fascynująca korespondencja nie miałaby racji bytu. Najpierw jednak trzeba było jakoś wyjechać." Fragment wstępu Dariusza Pachockiego

Sławomir Mrożek, Leopold Tyrmand "W emigracyjnym labiryncie. Listy 1965-1982" | Wydawnictwo Literackie | premiera: 16 listopada