Stanisław Lem niewiele mówił o przeżyciach wojennych, ale w jego wizji kosmosu często pojawiają się krwawi tytani, stosy trupów, getto. To wspomnienia z czasu, gdy przyszły pisarz ukrywał się jako Żyd w okupowanym Lwowie - uważa Wojciech Orliński, autor książki "Lem. Życie nie z tej ziemi".
"Lem. Życie nie z tej ziemi" / Media

PAP: Czy podczas zbierania materiałów do książki coś pana zaskoczyło, zdziwiło?

Wojciech Orliński: Trochę się opierałem przed pisaniem, bo wydawało mi się, że o życiu Lema wiadomo już wszystko. Myślałem, że skoro nie ma dokumentów i świadków, to nie da się dowiedzieć niczego więcej o jego okupacyjnych losach, poza tym, co sam zdradził w kilku wywiadach, czyli bardzo niewiele. Tymczasem okazało się, że jest bardzo wiele relacji ludzi, którzy byli w zbliżonym czasie w tych samych miejscach co Lem. Na podstawie tych relacji można odtworzyć, co działo się z Lemem, wejść w świat Lwowa pod okupacją, w środowisko ukrywających się Żydów. Nie spodziewałem się jednak, że jego przeżycia były aż tak dramatyczne.

PAP: Stawia pan tezę, że pierwsza książka Lema "Człowiek z Marsa" napisana została w okupowanym przez Niemców Lwowie, w okresie, gdy Lem nie mógł już pracować w firmie zajmującej się odzyskiem surowców wtórnych, gdzie ukrywał się razem z wieloma innymi Żydami. Ostatnie kilkanaście miesięcy okupacji musiał spędzić w ukryciu. Nawet najlepsze fałszywe papiery nie dawały już wtedy nawet złudnego poczucia bezpieczeństwa.

W.O.: Wiadomo, że w 1945 roku, kiedy Lemowie przenieśli się ze Lwowa do Krakowa, Lem miał już "Człowieka z Marsa" napisanego. Wygląda na to, że napisał tę powieść we Lwowie. Ze strzępków informacji, na przykład z fragmentów bardzo mało znanej realistycznej powieści Lema "Wśród umarłych" możemy się dowiedzieć, że kluczem do przetrwania dla Żyda ukrywającego się na aryjskich papierach było to, żeby nie wyglądać i nie zachowywać się jak ukrywający się Żyd. Czyli trzeba było znaleźć równowagę pomiędzy przesiadywaniem w kryjówce a wychodzeniem na ulicę, bo człowiek, który w ogóle nie wychodził, też ściągał na siebie uwagę szantażystów i szmalcowników. Wiadomo, że Lem opuszczał czasem swoją kryjówkę i chadzał, można rzec, wprost w paszczę lwa - do bibliotek dla Niemców. To właśnie tam mógł się zetknąć z amerykańską fantastyką naukową, która nie była wówczas przekładana na polski, ale na niemiecki - owszem. Pisanie "Człowieka z Marsa" mogło być dla niego sposobem na przetrwanie, psychiczną ucieczkę od realiów, które były niemal nie do zniesienia.

PAP: Zaskoczyło mnie, jak wiele śladów okupacyjnych przeżyć znalazł pan w późniejszej twórczości Lema. Bez świadomości, co przeżył, przechodzi się na tymi fragmentami jego książek do porządku, gdy się wie - składają się one w całość, w bardzo dramatyczny obraz. Wiadomo, że Lem przeżył we Lwowie dwie fale pogromów, że najprawdopodobniej został przez Niemców zatrzymany na ulicy i zmuszony do oczyszczania piwnic z trupów, że na własne oczy widział stosy zwłok, a sam przez całe lata czuł się jak zaszczute zwierzę na ulicach swojego własnego rodzinnego miasta.

W.O. Pewne wątki w prozie Lema wracają jak refren. Obraz stosu trupów niekiedy przedstawiany jest przez Lema z makabrycznym humorem jak w "Dziennikach Gwiazdowych" czy "Cyberiadzie". Czasem realia okupacyjnego Lwowa są oddane bardzo realistyczne. Akcja powieści "Eden" rozgrywa się na innej planecie, ale bohaterowie odkrywają zbiorowy grób, a topografia miejsca kaźni przypomina lwowską Kortumową Górę, gdzie Niemcy utworzyli dla Żydów obóz. Bohaterowie odwiedzają miejsca przypominające getto, obóz zagłady, ściga ich coś w rodzaju międzyplanetarnego SS. Jak zastosuje się ten klucz, to mnóstwo scen z książek Lema okazuje się bardzo realistycznymi wspomnieniami z okupacyjnego Lwowa, można to znaleźć na przykład w "Głosie Pana", "Dziennikach gwiazdowych".

PAP: Czyli że najsławniejszy polski pisarz science-fiction okazuje się być w wielu aspektach realistą?

W.O. Lem został pisarzem science-fiction trochę wbrew sobie. Człowiek pisze takie książki, na które jest w stanie zawrzeć umowę z jakimś wydawnictwem. Jak wiadomo, Lem napisał realistyczną powieść - "Szpital Przemienienia" - która nie mogła się ukazać przez długie lata. Gdyby się ukazała we właściwym czasie, to prawdopodobnie wspominalibyśmy dziś Lema jako pisarza realistę, który popełnił dla zabawy i pieniędzy kilka książek science-fiction. Być może jako realista dostałby też tego literackiego Nobla, który mu się niewątpliwie należał. Ale za fantastykę, jak wiadomo, Nobli nie dają. Życie zmusiło go do bycia pisarzem fantastyki - takich książek oczekiwało od niego najpierw wydawnictwo Czytelnik, potem Iskry - to takie i pisał. Science-fiction traktowana jest do dziś jako literatura, powiedzmy, gorszego sortu. Odium tego, że jest pisarzem niepoważnym, ciągnie się za Lemem do dziś.

PAP: A realia PRL-u Lem też przeniósł w kosmos?

W.O.: Jest wszystko. W kosmosie Lema są miejsca, gdzie obowiązuje gospodarka typowo PRL-owska. Wiele jest mniej lub bardziej aluzyjnych utworów o tym, jak wygląda życie literata w PRL-u, robienie zakupów, załatwianie spraw w urzędach, potyczki z wszechobecną biurokracją. Może w innym kraju Lem miałby łatwiejsze życie, większe pieniądze, ale to w PRL-u biło źródło jego inspiracji.

PAP: Dlaczego Lem tak bardzo niejasno i rzadko opowiadał o swoich przeżyciach? O pochodzeniu?

W.O.: Trzeba pamiętać, że jeden z dalszych krewnych Lema zginął w lipcu 1945 roku w pogromie kieleckim. Lemowie ukrywali się we Lwowie na ulicy Bernsteina ze stryjem Lema, Fryderykiem, i jego dalekim krewnym - Sewerynem Kahane, który jest najbardziej znaną ofiarą pogromu kieleckiego. Pogrom był jasnym sygnałem, że stan zagrożenia wcale nie skończył się wraz z okupacją. Myślę, że to jest właśnie powód, dla którego Lem traktował swoje pochodzenie i przeżycia jak tabu: nie chciał o tym mówić. To nie tak, że nie opowiadał nic, mówił o tym w kilku wywiadach, ale nigdy tak, żeby stało się jasne, że był ukrywającym się Żydem.

PAP: Jak Lem przeżył 1968 rok?

W.O.: W 1967 roku, kiedy czuło się już narastającą falę nastrojów antysemickich, Lem wymyślił takiego alternatywnego siebie, czyli profesora Rappaporta z "Głosu Pana", który po II wojnie światowej wyemigrował do USA. Lem mówił przyjacielowi, Janowi Szczepańskiemu w 1968 roku, że to jest moment, w którym chciałby się ujawnić, przyznać do swojego żydostwa, poprosić o paszport do Izraela i zakończyć te epokę życia w ukryciu. Powstrzymało go, z wielkim pożytkiem dla polskiej kultury, przyjście na świat syna - Tomasza Lema.

PAP: Czy można powiedzieć, że twórczość Lema przemknęła przez polską literaturę jak meteoryt? Lem ani z nikogo z polskiej literatury nie czerpał, ani nikt jego linii twórczości nie podjął.

W.O.: Tak się może wydawać na pierwszy rzut oka. Ale w tym kosmicznym świecie jest mnóstwo toposów zaczerpniętych z klasyki polskiej literatury. To, co się dzieje na Solaris, gdzie bohaterów nawiedzają widma z przeszłości, przypomina i "Dziady", i "Wesele". Co chwila widać mniej lub bardziej żartobliwe nawiązania, bohaterowie Lema często posługują się językiem stylizowanym na dawną polszczyznę, jest tu Sienkiewicz, Mickiewicz i Fredro, niekiedy nawet w dosłownych parodiach jak w "Dziennikach gwiazdowych": "Cóż to za robot piękny i młody,/ I cóż to za robotniczka,/ Ona mu z dzbana daje pentody,/ On jej - wtyczki z koszyczka". Ślady Josepha Conrada można odnaleźć w opowiadaniach o pilocie Pirksie. Twórczość Lema jest organicznie związana z polską klasyką, wyrasta z niej.

Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)

Książka "Lem. Życie nie z tej ziemi" Wojciecha Orlińskiego ukazuje się nakładem wydawnictwa Czarne.