Jako wystawę o dużym potencjale, miejscami niewykorzystanym, ocenił ekspozycję Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku kierujący tą placówką od ponad miesiąca dr Karol Nawrocki. Zapowiedział zmiany w wystawie; jego zdaniem zawiera ona „wyraźne błędy” i „rzeczy do poprawy”.

Od objęcia przez pana funkcji dyrektora minął miesiąc. Co pan sądzi o wystawie głównej muzeum?

Dr Karol Nawrocki: Jest to wystawa o dużym potencjale, w pewnych miejscach jednak niewykorzystanym z różnych względów. Są na niej rzeczy do poprawy, czy wyraźne błędy lub niedociągnięcia, wynikające często z pośpiechu. A także z tego że – jak mam wrażenie - wystawa stała się zakładnikiem poprzedniej dyrekcji w sporze z ministerstwem kultury...

Jakie błędy pan zauważył?

K.N.: Jeśli chodzi o takie błędy, które potencjał tej wystawy niejako rozmywają, to jest to np. część poświęcona niemieckiemu terrorowi okupacyjnemu. W bardzo przejmującej, pełnej multimediów i wiedzy merytorycznej sali, gdzie znajdziemy m.in. egzekucje w Palmirach, Piaśnicy i Szpęgawsku, zabrakło miejsca dla Ponar, gdzie zginęło około 100 tysięcy Polaków, głównie narodowości żydowskiej. Mimo że zbrodnia w Ponarach odnosi się do lat 1941-1944, to brak jej w tym konkretnym miejscu spowodował, że właściwie odwiedzający o Ponarach się nie dowiadują… Ponary są podobno wspomniane, ale dopiero w stoiskach multimedialnych. To jest z kolei generalny problem tej ekspozycji - wiele szczegółów, o których należy opowiedzieć światu w bardziej bezpośredni sposób, np. poprzez eksponaty, zamkniętych jest w monitorach. Możemy je więc odnaleźć zarówno w muzeum, jak i w domu przed komputerem. Musimy być jednak zdeterminowani. To nie jest optymalne rozwiązanie, żeby to, co nie zmieściło się na głównej ekspozycji, w tym Ponary, zamykać w całej masie monitorów i multimediów przystosowanych do indywidualnego poszukiwania. Muzeum przemawia również przez emocje, tak jest z pewnością tutaj w wielu strefach, wobec czego eksponat, prezentacja, dźwięk i ruch znaczą więcej niż zapis „również w Ponarach”. Oczywiście dobrze, że te monitory są, nie jestem przeciwny wiedzy płynącej z multimediów, kwestią pozostają proporcje i informacje, z których jedne zamykamy, inne uwalniamy.

Jakby pan to ustawił?

KN: Na pewno znalazłbym na samej ekspozycji miejsce dla Ponar. Podobnie z Polonią w Wolnym Mieście Gdańsku, której nie poświęcono zupełnie uwagi w sali dedykowanej sytuacji w Wolnym Mieście Gdańsku. To wywołuje mój sprzeciw zarówno jako Polaka, gdańszczanina, ale przede wszystkim jako historyka. Obydwie te rzeczy powinny zostać wyeksponowane. To są błędy merytoryczne. Oczywiście jestem zawodowym historykiem i mam świadomość, że łatwiej recenzować, niż tworzyć dzieło naukowe, edukacyjne. W tej chwili więc recenzuję negatywnie obie wspomniane sprawy i zgadzam się z protestami stowarzyszeń pielęgnujących pamięć o Ponarach i Polonii, że ich trud społecznego przypominania o trudnej historii został w tej kwestii pominięty. Jak widać, ta wystawa to wielkie w swoim rozmachu dzieło, które wymaga dyskusji, refleksji ale też oczywistych uzupełnień i zmian.

Co jeszcze pana zdaniem wymagałoby poprawy?

KN: Przy wyjściu z wystawy widz wchodzi na zniszczoną ulicę, nad którą dominuje sowiecki czołg T-34. Czołg w swej wymowie symboliczny, bo bił Niemców w czasie wojny i miał wyzwalać Europę, którą ostatecznie, w rejonie środkowo-wschodnim jednak zniewolił. Jest tam tablica, której treść wymaga zmiany. Otóż podana tam liczba ofiar cywilnych i wojskowych II wojny światowej pozbawiona jest jakiejkolwiek metodyki. To jest clou wystawy – obraz, z którym wychodzą zwiedzający: zniszczony świat plus liczba ofiar w formie tabelarycznej. I pytanie: jaki naród poniósł największe ofiary? Odpowiedź oczywiście zależy od metodologii – jeśli to ofiary cywilne, to czy weźmiemy pod uwagę liczby bezwzględne, czy procent ludności cywilnej, która straciła życie w wyniku wojny. Podobnie z ofiarami wojennym – no ale sprawy wojenne w koncepcji wystawy miały ustąpić miejsca wymowie cywilnej. Tutaj nie przyjęto żadnej metody, podając jedynie jako pierwszy „Związek Radziecki” (17 mln żołnierzy, 10 mln cywilów), potem Niemcy (4,2-5,3 mln żołnierzy, 1,5-3,5 cywilów), Polskę (0,3 żołnierzy, 5,3 cywilów) i kolejne kraje w luźnej konwencji. Jeśli koncepcja wystawy odnosi się z tak wielkim namaszczeniem do ludności cywilnej, to tablica powinna być dopasowana do konwencji wystawy i przybrać inny kształt.

Jak pan by ją zmienił?

K.N.: Powinien być przede wszystkim jakikolwiek pomysł na pokazanie końcowej, statystycznej – choć w odniesieniu do ofiar to brzmi strasznie - skali zniszczeń. Ja zaufałbym w tym względzie autorom wystawy i skupiłbym się na ofiarach cywilnych…

Wówczas Polska znalazłaby się na pierwszej pozycji?

K.N.: W porównaniu procentowym ofiar wojny do przedwojennej liczby obywatel – tak, Polska straciła ponad 20 procent obywateli. W liczbach bezwzględnych przed stratami polskimi byłby Związek Sowiecki (10) i Chiny (7-16). Ale nie Niemcy… Oczywiście te liczby, co do szczegółów, wywołują wiele dyskusji naukowych, niemniej prezentowana w ostatniej sali tabela nie ma sensu. Nie odpowiada mi też proporcja, w jakiej pokazano w pierwszych strefach wystawy niemiecki nazizm i sowiecki komunizm przed 1939 rokiem. Trzeba mieć świadomość, że przed 1939 rokiem Adolf Hitler był - w zestawieniu z Leninem i Stalinem, zwyrodnialcem i mordercą z niższej półki. Hitler dopiero się rozkręcał w czasie, gdy koledzy sowieci mordowali już na masową skalę – przecież przed 1939 rokiem sowiecki komunizm pochłonął około ośmiu milionów ofiar. Tymczasem, z małej sali poświęconej sowieckiemu komunizmowi przed 1939 rokiem, nie wyjdziemy przekonani, że panujące tam pandemonium było masowe. Oczywiście znajdziemy informacje i przykłady na monitorach schowanych za propagandowymi plakatami i podanych w rytmie dziarskiej melodii sowieckiej. Ale to nie pokazuje skali zwyrodnialstwa tego systemu, skali mordów.

Zmieniłby pan tę część ekspozycji?

K.N.: Zmieniłbym. Dopasowałbym przekaz tych dwóch sal do konstatacji historycznych – komunizm nie był, szczególnie przed 1939 rokiem, czymś mniej zbrodniczym niż nazizm. To dwa równie przerażające, podłe i ludobójcze systemy. Tymczasem obecny przekaz tych dwóch sal jest ahistoryczny. Oczywiście w kolejnych salach wystawy i w sali kinowej widzimy, jak przerażająca była skala działań sowieckich mordów, choćby po 17 września 1939 roku. Ale jestem przekonany, że przeciętny zwiedzający dziś nie ma szansy zrozumieć, jak straszny był Związek Sowiecki w czasach gdy niemiecki nazizm dopiero dojrzewał do przerażających zbrodni.

Czy zmiany, o których pan mówi, zostaną wprowadzone na wystawie?

K.N.: Czekam na opinie prawników, które pozwolą mi się odnieść do listu, jaki dostałem od autorów koncepcji wystawy. W myśl tego listu i ekspertyzy zmiany wystawy mogą być rozpatrywane na gruncie prawa karnego, a czterem autorom koncepcji przysługują niezbywalne prawa autorskie. Nie jestem prawnikiem, ale byłoby to czymś niezrozumiałym, gdyby za pieniądze pochodzące ze Skarbu Państwa ówczesny minister kultury zaprogramował współpracę z autorami muzealnej wystawy w taki sposób, iż są oni de facto właścicielami ekspozycji, która powstała z publicznych pieniędzy. Podpytam prawników, czy oby to nie oznacza, że za kilkadziesiąt lat kolejny dyrektor będzie zobowiązany ustalać zmiany na wystawie z dziećmi twórców koncepcji… To byłoby niepoważne. Obecna sytuacja wokół, często oczywistych, zmian wystawy przybiera formę absurdu.

Jakich więc zmian na wystawie i kiedy można się spodziewać?

K.N.: W tym roku obchodzimy 80. rocznicę tzw. operacji polskiej NKWD, czyli zamordowania przez Sowietów 110 tysięcy Polaków. Chciałbym, żeby w sali dotyczącej sowieckiego komunizmu jak najszybciej stanął dodatkowy monitor poświęcony temu ludobójstwu. Jeśli tylko wprost nie zabroni mi tego prawo, to podejmę takie decyzje. Chciałbym też uporządkować tablicę z liczbą ofiar wojny, uzupełnić informacje o gdańskiej Polonii. To są rzeczy, które należy zrobić jak najszybciej. Należy też zmienić poruszający film, który kończy wystawę. Po pierwsze jest on wyraźnie politycznie zaangażowany. W szeregu prezydentów USA od Kennedy’ego aż do Baracka Obamy nie dostrzeżono prezydenta, który całe swoje urzędowanie poświęcił na walkę ze Związkiem Sowieckim - Ronalda Reagana. Nie widzę też w tym filmie tego, o czym mówią nam najnowsze badania naukowe - terroru komunistycznego po 1945 roku w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Film opowiada o zderzeniu świata bogatego i biednego, a nie – jak było naprawdę – dalszej odsłony terroru komunistycznego – czyli świata nienormalnego, z odbudowującą się ze zniszczeń Europą Zachodnią i rozwijającymi się Stanami Zjednoczonymi – świata normalnego. Co szczególnie niezrozumiałe dla mnie, ale i dla wielu zwiedzających, do filmu przygrywają Animalsi ze znaną melodią "The House of the Raising Sun". Po ciężkiej nocy zazwyczaj wstaje dzień, to prawda, ale piosenka Animalsów o pewnym przybytku w Nowym Orleanie odnosi się do spraw odległych od kontekstu wychodzącego z wojny świata. Boli mnie ponadto sposób pokazanie na wystawie rotmistrza Witolda Pileckiego. W Muzeum stojącym na placu innego więźnia Auschwitz - Władysława Bartoszewskiego - pokazano wyłącznie legitymacyjne zdjęcie Pileckiego - jednego z najodważniejszych żołnierzy świata. Zestawienie oddziaływania placu Władysława Bartoszewskiego, przy którym stoi muzeum, i którego nazwisko z pewnością pozna większość odwiedzających, ze zdjęciem legitymacyjnym rotmistrza Pileckiego buduje niezrozumiały dysonans. Tym bardziej, że poprzez bohaterską postać Witolda Pileckiego możemy opowiedzieć zasadniczą część naszej polskiej historii przed, w trakcie i po II wojnie. Tę kwestię naprawię od razu – zapraszam 27 maja do muzeum, gdzie wspólnie z prezesem Instytutu Pamięci Narodowej dr. Jarosławem Szarkiem otworzymy wystawę poświęconą rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu.

Nieodłączną częścią Muzeum II Wojny Światowej jest Muzeum Westerplatte. Jak pan widzi rolę tego oddziału?

K.N.: Westerplatte ze względów historycznych ale też memoratywnych stanowi szczególne miejsce w polskiej historii. Oddział Westerplatte wchodzi więc w skład Muzeum II Wojny Światowej z bagażem emocji, ale też doświadczeń i pomysłów.Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku stoi. Ekspozycja, mimo tego że wymaga zmian, jest gotowa. Na Westerplatte nie ma ani ekspozycji, ani nawet budynku, w którym można ją pokazać. Tym bardziej, że w zeszłym roku miały miejsce pierwsze w historii badania archeologiczne, które przyniosły efekty. Jest co pokazywać. Zasadnicza część działań formalno–administracyjnych Muzeum zostanie więc skierowana na oddział Westerplatte, by miejsce to zyskało w końcu należną rangę. Moim marzeniem jest, aby zwiedzanie Muzeum II Wojny Światowej rozpoczynała wizyta na Westerplatte: historia początku II wojny światowej w Polsce i tragiczna jesień 1939 roku opowiedziane na półwyspie, potem podróż tramwajem wodnym do Muzeum. Myślę o łączonym bilecie do obu miejsc, z wyraźnym przekazem, że II wojna światowa rozpoczęła się w Gdańsku, na Westerplatte 1 września 1939 roku. Tam znalałby się też dalszy ciąg opowieści o tragicznej polskiej jesieni - kampanii wrześniowej 1939 roku, a w Muzeum II Wojny Światowej - narracja bardziej uniwersalna, z wątkami międzynarodowymi, które wyczerpująco przedstawiono w obecnym kształcie Muzeum II Wojny Światowej.

Czy są jakieś konkretne propozycje jeśli chodzi o budynek na Westerplatte?

K.N.: Trwają aktualnie rozmowy na temat współpracy muzeum ze Strażą Graniczną odnośnie budynku elektrowni. Musimy pamiętać, że na Westerplatte struktura własnościowa jest szalenie skomplikowana - aż 11 podmiotów zarządza półwyspem w imieniu Skarbu Państwa. Pozyskanie budynku i urządzenie wystawy na Westerplatte to pewnie kwestia dwóch, trzech lat. Dopóki to nie nastąpi, w samym Muzeum II Wojny Światowej należy wzmocnić ekspozycję dotyczącą roku 1939.

Co konkretnie chciałby pan tu zmienić?

K.N.: Skala ekspozycji dotyczącej tego okresu i zebranych tam eksponatów jest radykalnie niewystarczająca. Na wystawie są eksponaty z całego świata, przywożone z różnych zakątków, a z drugiej strony nie ma wartościowych, poruszających eksponaty z sąsiedniego Westerplatte czy z Helu. A przecież Gdańsk, Wybrzeże, Polska były w 1939 roku centrum światowego konfliktu…

Rozbuduje pan tą część ekspozycji?

K.N.: Oczywiście. Przy dzisiejszych kilku gablotach na wystawie poświęconych temu tematowi nikt nie jest w stanie poczuć tego, czym było Westerplatte i cała Polska w 1939 roku. Dzisiejsza salka z kilkoma gablotami, w tak ogromnym uzeum, nie jest w stanie nauczyć czy przekonać tych dwóch tysięcy ludzi dziennie – wśród nich turystów z Rosji i Stanów Zjednoczonych – że II wojna światowa rozpoczęła się w Polsce.

Czy 8 maja Muzeum II Wojny Światowej zostało poświęcone przez arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia? Pytam, bo media nie zostały zaproszone na tę uroczystość...

K.N.: To prawda, zaprosiłem arcybiskupa do poświęcenia tego budynku. Poza wymiarem duchowym, uważam, że to piękna tradycja święcenia obiektów wzniesionych rękoma ludzkimi. Tym bardziej, kiedy obiekt odnosi się do takiej tragedii, jaką była II wojna światowa. Poświęcenie było kameralną uroczystością, momentem zadumy. A dla mnie także okazją do podziękowania pracownikom Muzeum za ich wkład i gotowość do kontynuowania swojej misji. Dlatego nie zapraszałem mediów: przyszli ci dziennikarze, którzy sami dowiedzieli się o uroczystości – arcybiskup wspominał o niej w trakcie mszy w intencji ojczyzny.

Dla kogo, w pana opinii, przeznaczone powinno być Muzeum II Wojny Światowej? Do kogo adresowane, komu dedykowane?

K.N.: Muzeum powinno być adresowane do mieszkańców całego świata. W tym względzie metoda komparatystyki historii wydaje się być odpowiednia. Powinno być idealnym, doskonałym pretekstem do opowiedzenia światu o polskim doświadczeniu w czasie II wojny światowej – w tym względzie skierowane do turystów i opinii publicznej całego świata. Choćby po to, aby przypominać o rzeczach, o których nie wszyscy wiedzą na wschodzie, a nawet na zachodzie Europy. Z drugiej strony należy pamiętać o współczesnych Polakach, budować świadomość historyczną, pokazywać polskich bohaterów. Przy rozmachu muzeum i skali publicznej inwestycji muzeum ma za zadanie stać się płaszczyzną porozumienia z opinią światową w kwestii całej II wojny światowej, ale też nie możemy zapominać o „rozumnej kolejności” – nawiązując do słów Piusa XII. Muzeum powinno kształtować kolejne pokolenia Polaków. To oczywiste, że każda wojna jest straszna. Ale w obliczu powszechnej tragedii wyłaniają się postawy wyjątkowe, bohaterskie, które należy pokazywać, ucząc trudnej skłonności do poświęceń indywidualnych na rzecz ogółu.

Zatrudnił pan już historyka związanego z Uniwersytetem Gdańskim i gdańskim oddziałem IPN - Grzegorza Berendta – na stanowisko wicedyrektora muzeum do spraw naukowych. Czy ma Pan już kandydatów na pozostałe stanowiska dyrektorskie?

K.N.: Tak. Mam już za sobą rozmowy i niedługo ich powołam. Muszą oni uporządkować sprawy w dotychczasowych miejscach pracy. Wicedyrektorów będzie trzech; do spraw naukowych, edukacji i zbiorów oraz do spraw techniczno-inwestycyjnych.

Czy wystąpił pan już o zwiększenie budżetu muzeum?

K.N.: Tak, oczywiście wystąpiłem.

Poprzedni dyrektor wnioskował o zwiększenie tegorocznego budżetu z ok. 11 do 20 mln zł. A pan?

KN: Do prawidłowego funkcjonowania muzeum wystarczy mniejsza kwota niż 20 milionów zł.

Nawrocki, który przez ostatnich sześć lat był naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej w gdańskim oddziale IPN, został p.o. dyrektora Muzeum II Wojny Światowej (MIIWŚ) w Gdańsku 6 kwietnia br. Na stanowisko to powołał go minister kultury i dziedzictwa narodowego, który tego samego dnia wydał decyzję o połączeniu dwóch gdańskich muzeów (II Wojny Światowej z Westerplatte i Wojny 1939 r.) i utworzeniu nowej placówki. Urządzona na przestrzeni 5 tys. mkw. wystawa główna MIIWŚ, przygotowana przez poprzednią dyrekcję placówki, została otwarta 23 marca br. Obejrzało ją dotąd ponad 64 tys. osób.