Zaaferowani (całkiem słusznie) wybuchem elektrowni atomowej w Czarnobylu praktycznie nie zwróciliśmy uwagi na inny kataklizm, który wydarzył się kilka tygodni później. Wieczorem 21 sierpnia 1986 r. w wulkanicznych górach północno-zachodniego Kamerunu w ciągu paru godzin zginęło blisko 2000 mieszkańców doliny Nyos. Umarli nie tylko ludzie, lecz także zwierzęta: krowy, kurczęta, ptaki, muchy. Do dziś wśród naukowców nie ma pełnej zgody co do przyczyny tej hekatomby, choć najpewniej wywołał ją dwutlenek węgla, który w ogromnej ilości – chodzi w przybliżeniu o pół miliona ton – wydostał się z pobliskiego jeziora kraterowego w rezultacie podwodnej erupcji i spłynął z ogromną prędkością w dolinę, wypierając powietrze (jako cięższy od niego). Ofiary tej osobliwej eksplozji po prostu się udusiły. Jęzor śmiertelnego gazu miał nawet 17 km zasięgu.
Frank Westerman, „Martwa dolina”, przeł. Małgorzata Diederen-Woźniak, Dowody na Istnienie 2017 / Dziennik Gazeta Prawna
„Martwa dolina” holenderskiego pisarza i dziennikarza Franka Westermana rozważa, rzecz jasna, czynniki, które wywołały tragedię, ale autora bardziej interesuje inna kwestia: sposoby, w jakie masowa zagłada w dolinie Nyos została w kolejnych latach utrwalona i przetworzona w zbiorowej pamięci. Westerman to sprawdzona reporterska marka – i specjalista od montowania złożonych społecznych panoram łączących dziejowy konkret z historią idei. Ukazały się u nas dotąd cztery jego książki, w których zajmował się m.in. destruktywnym wpływem komunistycznej utopii na hydrologię Azji Środkowej („Inżynierowie dusz”) albo związkami elitarnej hodowli koni lipicańskich z ideologiczną epidemią rasizmu i eugeniki w pierwszej połowie XX w. („Czysta biała rasa”). Krótko mówiąc, w wypadku Westermana można być pewnym, że raczej nie poprzestanie on na sumiennym zdaniu relacji z wydarzeń.
Tym bardziej że kameruńska katastrofa miała liczne reperkusje, i to w co najmniej paru wymiarach. Po pierwsze w wymiarze naukowym – Westerman pokazuje to od strony fascynującego wyścigu specjalistów o prestiż i palmę pierwszeństwa, przypominając przy okazji charyzmatyczną postać Harouna Tazieffa, francuskiego wulkanologa tatarsko-polskiego pochodzenia.
Po drugie w wymiarze politycznym – były to czasy zimnej wojny i wokół kataklizmu kręciły się rozmaite służby specjalne w poszukiwaniu ewentualnych śladów wskazujących na to, że w dolinie Nyos miał miejsce test tajnej broni masowej zagłady. Ale to nie koniec politycznych rozgrywek: katastrofa zdarzyła się na terenach dawnego Kamerunu Brytyjskiego, zamieszkiwanych przez plemiona mniejszościowe, tymczasem napływająca pomoc humanitarna stała się żyłą złota dla władzy centralnej, w której interesie nie leżała jakakolwiek współpraca z mniejszościami.
Po trzecie Westerman pisze o wymiarze religijnym – jedyną siłą zdolną zorganizować szybkie, realne wsparcie dla poszkodowanych i wysiedlonych z doliny okazali się zachodnioeuropejscy księża misjonarze, katoliccy i protestanccy. Ich zaangażowanie miało jednak także znaczenie ideologiczne; szło nie tylko o pozyskiwanie duszyczek, lecz także o ciągnący się od dawna spór o kulturowe wykorzenianie Afrykanów i niszczenie lokalnej tradycji, struktur rodzinnych, klanowych i plemiennych przez wielkie religie monoteistyczne oraz kolonialne mocarstwa.
W tej plątaninie faktów, zależności i konfliktów holenderski reportażysta dostrzegł pole dla tworzenia się mitów – i to od podstaw, w swego rodzaju warunkach laboratoryjnych. Gdy niemożliwe jest dostarczenie prostych wyjaśnień, które zadowalałyby wszystkich zainteresowanych, pojawia się miejsce dla fantazji, spekulacji, teorii spiskowych i metafizyki. To właśnie stało się w Kamerunie, a Westerman pokazuje, że owa zasada – że mocne teorie spisku lub Bożej interwencji są silniejsze od jakiejkolwiek racjonalnej konstatacji, bo zaspokajają potrzeby nie tylko poznawcze, lecz także emocjonalne i wspólnotowe – ma charakter znacznie ogólniejszy. Innymi słowy, warto patrzeć na świetną „Martwą dolinę” choćby przez pryzmat mitologii zbudowanej w Polsce wokół katastrofy w Smoleńsku.