LITERATURA POPULARNA | W tym męskim świecie kobiety są w stanie osiągnąć cokolwiek, tylko jeśli będą się trzymać razem – mówi Anna Fryczkowska, autorka powieści „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)”
Dziennik Gazeta Prawna
W swojej najnowszej powieści „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” bierze pani pod lupę sytuację znaną chyba każdej kobiecie, stanowiącą wręcz symbol poczucia bezpieczeństwa, czyli babskie spotkanie...
Chciałam napisać książkę, która dzieje się w zamkniętym kręgu, gdzie przebywają wyłącznie kobiety, a mężczyźni pojawiają się tylko we wspomnieniach. To naprawdę trudne zadanie, bo dla połowy ludzkości to egzotyczne doświadczenie, a druga połowa, czyli kobiety, zna je tak dobrze, że właściwie nie można ich niczym zaskoczyć. Kobiece spotkania, przy całej swojej różnorodności, wyglądają bardzo podobnie: jest brutalna szczerość, duże rozluźnienie, dzięki temu wszystkie czujemy się bezpiecznie. I ta książka jest o tym, że ukrywanie pewnych rzeczy przed innymi kobietami, wobec których powinnyśmy być lojalne i szczere, jest niebezpieczne. Jeśli coś ukrywamy, jeśli spiskujemy, to się może źle skończyć.
„Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)”, a kobiet mamy siedem. Czyli nie liczymy jednej. Dlaczego?
Nie liczymy tej, której już nie ma. Choć tak naprawdę traktujemy sukę metaforycznie. Chodzi o tę, która zdradziła kobiecą solidarność.
Lojalność kobieca powinna być na pierwszym miejscu?
Zawsze. W tym bardzo męskim świecie kobiety są w stanie osiągnąć cokolwiek, jeśli będą się trzymać razem.
Pani bohaterki często początkowo darzą się niechęcią, by zrozumieć, że aby coś osiągnąć, muszą trzymać się razem. Na tym babskim spotkaniu wychodzą różne poukrywane żale, zaszłości, jednak ostatecznie bohaterki, dzięki temu, że działają solidarnie, wychodzą z tego mocniejsze. Podobnie było w książce „Starsza pani wnika”.
Świetnie się bawiłam podczas pisania tej książki. Uwielbiałam pisać sceny, w których główna bohaterka jest niezauważana przez nikogo.
Tam pada takie mocne, przygnębiające zdanie: „Nie dość, że kobiety, to jeszcze stare”.
Starsze kobiety są podwójnie upośledzone w społeczeństwie.
Starsze panie nie mają wyboru: muszą być dzielne.
Opisałam, jak ich słabość została przekuta w siłę. Z tego, że są niezauważane i lekceważone, moje bohaterki zrobiły zaletę.
Wierzy pani w kobiety?
Wierzę w kobiecą siłę, jej przykłady przecież widzimy na co dzień. Ta kobieca siła, jeśli się zjednoczy, potrafi rozwalić wszystkie tamy.
Mieliśmy ostatnio tego przykład w Polsce...
Jestem pod wrażeniem tego, co się stało 3 października. A przecież gdyby przedtem opisać czarny protest w jakiejś książce, zostałoby to skrytykowane jako utopia.
Miejmy nadzieję, że ta siła nie osłabnie.
Po prostu trzymajmy się razem, ponad ideologicznymi podziałami.
Co panią motywuje do pisania o kobietach? To, że w literaturze są niedoinwestowane i trzeba o nich pisać, czy po prostu łatwiej jest się pani wczuć w bohaterki?
Kobiety jako bohaterki wydają mi się dużo ciekawsze, bardziej wielowymiarowe. A jeśli chodzi o niedoinwestowanie, w kanonie lektur panie były głównie dekoracjami, trofeami lub ofiarami, a podmiotem działającym byli mężczyźni. Ta formuła już się wyczerpała.
Powiedziała pani kiedyś, że marzy o czasach, w których recenzenci nie będą pytać, dlaczego pani pisze o samych kobietach.
Niech pani popatrzy na rynek: książki o samych mężczyznach to przezroczysta kulturowa norma. Nikt nie spyta, dlaczego to takie jednostronne. Ja trochę z przekory pokazuję świat z zupełnie innej strony, u mnie to panowie są trofeami, ofiarami, narzędziami. Trochę złośliwie, trochę dla własnej satysfakcji odwracam normy, w których nam przyszło żyć. Przesuwam szalę w drugą stronę, ale mam nadzieję, że to się kiedyś zrównoważy. Nie jestem tylko pewna, czy doczekam.
Pani nowa książka też będzie o kobietach?
Oczywiście. Będzie nietypową rodzinną sagą. Czasy najnowsze, warszawski Żoliborz i bardzo niezwykła rodzina, bo dwie kobiety, każda z dzieckiem i jeden, ich wspólny, mężczyzna. Kobiety te lubią się, przyjaźnią, potrzebują się, uważają za rodzinę. Opisuję, jak to działa, jak czują się w tym dzieci, pokazuję trzy pokolenia tej rodziny, kryzysy i ich przezwyciężanie, reakcje otoczenia i dalszej rodziny.
Porozmawiajmy o kobiecej literaturze. Wydaje się, że ten termin nabrał negatywnej konotacji.
Zastanawiam się, co to znaczy „kobieca literatura”. Chyba nie chodzi o płeć autora, bo np. Janusz Leon Wiśniewski według mojej intuicji pisze kobiecą literaturę. Może chodzi o płeć czytelniczek? Ale tak naprawdę rynek to są głównie czytelniczki. Najbardziej krwawe sensacje, kryminały, książki gore – wszystko czytają kobiety, a przecież tych wszystkich gatunków nie nazywamy kobiecymi. Może chodzi o tematykę?
Nikt o powieściach Olgi Tokarczuk tak nie mówi.
Ale tu już poruszamy się w obrębie wyższej półki. A ja kocham moją średnią półkę, literaturę popularną, uwielbiam zamykać treści mocne i ciekawe w tekście, który się dobrze czyta.
A to bardzo ważna półka, szczególnie w dobie kryzysu czytelnictwa.
Oczywiście. Norwegia i Szwecja postawiły na promocję literatury popularnej, dzięki czemu ludzie więcej czytają, zaczęli też sięgać także po poważniejsze lektury, literaturę faktu. Wzrósł poziom oczytania, a co za tym idzie kultury i inteligencji społeczeństwa. Ja strasznie Skandynawom zazdroszczę. I stypendiów dla artystów, i tak skutecznej promocji literatury, z naciskiem na popularną.
W Polsce ta średnia półka jest zaniedbana?
W dużej mierze. Na salony awansował tylko kryminał. To jedyny popularny gatunek recenzowany w poważnych pismach.
Pani jako jedna z pierwszych w Polsce zaczęła pisać powieści domestic noir. Historie, których akcja zostaje zanurzona w życiu codziennym i bliskich relacjach, czyli w przestrzeni, w której powinnyśmy czuć się najbezpieczniej, a która może stać się źródłem opresji. Często w ogóle nie występuje w nich postać detektywa, prokuratora, ciężar zostaje przeniesiony z kryminalnej zagadki na psychologię postaci i relacji międzyludzkich.
Z tym detektywem to taki patriarchalny sposób myślenia... Zrobił się bałagan, więc przychodzi facet, który wszystko poukłada.
Polski domestic noir jest jeszcze przed rozkwitem?
To nowa etykietka. Mam wrażenie, że skoro ten gatunek został nazwany, niedługo zamieni się w trend. Konkurencja też będzie rosła.
A jednak pani następna książka nie jest domestic noir, mimo że – jak sama pani przyznała – nurt ten będzie zyskiwał na znaczeniu?
Ja zawsze lubię wbrew. Gdy były modne twarde kryminały, zaczęłam pisać miękkie, czyli domestic noir, teraz, kiedy wszyscy będą się brali za domestic noir, postanowiłam napisać antysagę. Potem chyba będzie horror, który jest podobno zupełnie niemodny. Mam strasznie fajny pomysł, już się nie mogę doczekać, aż się uporam z moimi bohaterkami...
Z KOBIECEJ PERSPEKTYWY
Domestic noir to podgatunek literatury kryminalnej (termin używany zamiennie z „chick noir”), której akcja rozgrywa się w przestrzeni prywatnej, najczęściej w domu, a życie codzienne i bliskie relacje zostają ukazane jako możliwe źródło opresji. Za autorkę tego terminu uważa się Julię Crouch, autorkę książek kryminalnych, która po raz pierwszy użyła tego określenia na swoim blogu w 2013 r. Książki z gatunku domestic noir najczęściej są pisane przez kobiety i z kobiecej perspektywy. Punkt ciężkości zostaje w nich przerzucony ze sfery logiki i próby ustalenia winnego na poziom psychologii i próbę odpowiedzenia na pytanie – dlaczego? Przedstawicielki gatunku: Gillian Flynn, Erin Kelly, Jessica Knoll, a w Polsce Anna Fryczkowska i Magda Stachula.
Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki) | Anna Fryczkowska | Burda Książki 2016