Głód był jak ciężka, trująca mgła, która wdziera się do ust, zanim zdążysz wydać okrzyk ostrzeżenia – opisuje 26-letni Joseph Kim, uciekinier z Korei Północnej do Stanów Zjednoczonych, w książce „Pod jednym niebem”.
"Pod jednym niebem" / Media

Joseph Kim urodził się i dorastał w Korei Północnej. W wieku kilkunastu lat nielegalnie przekroczył granicę Chin, a w 2007 roku dostał się do Stanów Zjednoczonych.

"Pod jednym niebem" skupia się przede wszystkim na klęsce głodu, która wybuchła w połowie lat 90. XX wieku w Korei Północnej. Niewiele natomiast dowiadujemy się o komunistycznym reżimie. Joseph mówi jedynie, że w każdej koreańskiej rodzinie była kapliczka poświęcona Wielkiemu Wodzowi i jego żonie. Za dopuszczenie, by portret Kim Ir Sena się zakurzył, albo za umieszczenie podobizny Wielkiego Wodza za pękniętym szkłem, można było trafić do kolonii karnej.

Chłopak opowiada, że kiedy w 1995 roku wybuchła klęska głodu rząd określał ją mianem "Marszu Cierpienia", co miało znaczyć, że życie jest teraz trudne, ale nadejdą lepsze czasy. "Koreańczycy z Północy nigdy nie nazywali głodu +Marszem Cierpienia+. W ogóle nie nadaliśmy mu nazwy. Był jak ciężka, trująca mgła, która wdziera się do ust, zanim zdążysz wydać okrzyk ostrzeżenia" – podkreśla Joseph.

Od tamtego momentu, coraz częściej zdarzały się przerwy w zasilaniu prądu. Jedzenie, które do tej pory spożywali, czyli makaron kukurydziany, biały ryż, domowy chleb, stały się czymś nieosiągalnym do zdobycia. "Jakikolwiek rodzaj mięsa stał się wkrótce odległym wspomnieniem, a samo pojęcie przekąski, czegoś, co je się tylko dlatego, że się lubi, zmieniło się w smutny żart" – opowiada.

Ludzie w Korei Północnej z powodu głodu byli w stanie zjeść praktycznie wszystko – szczury, ślimaki, żaby. "Z ulic zaczęły znikać psy. Przed głodem widywało się je na łańcuchach przed domami w Hoeryongu i stojące na podwórkach budy. Psy jadły ochłapy i pilnowały dobytku. Ale gdy nadszedł głód, na ulicach nie można już było uświadczyć ani jednego psa" – tłumaczył Koreańczyk.

"Wiosną 1996 roku byliśmy na krawędzi śmierci – wspomina Joseph – Głód pustoszył naszą wieś, wielu naszych znajomych utraciło babcie, ciotki, synów czy kuzynów. Groby wyrastały na zboczu za naszym domem jakby góra dostała wysypki". Wtedy też on, jego matka, starsza o 7 lat siostra – Bong Sook oraz ojciec przenieśli się do rodziny na wieś.

Chłopak zapamiętał z tamtego okresu pewną historię. Podczas jednej z podróży, gdy siedzieli na dworcu, matka kupiła im trzy ogórki. Po pewnym czasie podeszła do nich młoda kobieta i poprosiła ich o końcówki ogórków dla swojego chorego ojca. Joseph udał się z ta kobietą i zobaczył, że ten chory mężczyzna posiada najwyższe odznaczenie, na jakie mógł zasłużyć obywatel Korei Północnej.

"Order Bohatera Republiki zapewniał zwykle szacunek i wygodne życie. Wiedział to nawet siedmiolatek. Starzec i ja patrzyliśmy na siebie. Oddychał tak płytko jak ryba, która przez pomyłkę wyskoczyła na brzeg. Jeżeli bohater Republiki może umrzeć, pomyślałem, jakie szanse na przeżycie mamy Bong Sook, mama i ja" – zastanawiał się.

Chłopak z powodu głodu był zmuszony zacząć pracę pod ziemią, jako górnik. "W Korei Północnej nie ma gorszej pracy niż praca górnika – tłumaczy - Nawet Kkodżebi (bezdomne dzieci - PAP) w ostatnich stadiach wygłodzenia nie chcą schodzić do tuneli (…) W pracy w kopalniach było coś ostatecznego. Śmierć z głodu jest łatwa, śmierć w kopalni jest z kolei paskudna. Wielu ludzi zostaje zasypanych żywcem, gdy zawali się chodnik, którego stropy zwykle są zabezpieczone zbyt małą liczbą podpór. (…) Biedaszyby to ostatni przystanek przed cmentarzem" - zaznacza.

Śmierć z wygłodzenia i chorób nie ominęła także jego rodziny. Najpierw zmarła babcia chłopaka, potem jego ojciec. Nieznany jest los także jego starszej siostry. Prawdopodobnie została ona sprzedana przez ich matkę, za 1500 juanów (równowartość dwustu czterdziestu dolarów) mężczyźnie w Chinach i stała się tzw. niewolną panną młodą.

Kiedy Joseph miał 13 lat wylądował na ulicy - był jednym z bezdomnych, żebrzących dzieci. "Nazywano nas Kkodżebi +wędrowne wróble+, bo pochylaliśmy się i szukaliśmy ziarenek ryżu lub kukurydzy na ziemi" – opowiada chłopak. "Nie czułem się już człowiekiem. Przez umysł istot ludzkich przewija się mnóstwo rozmaitych myśli, wiele emocji, niektóre przyjemne, inne smutne. Wędrowny wróbel ma w głowie tylko jedną myśl – jedzenie – i odczuwa tylko jedną emocję, którą można podsumować w zdaniu: +Nie chcę umierać+. Przez to traci się wszelką godność, jaką się wcześniej miało" – dodaje.

Z czasem chłopak orientuje się, że lepiej jest być złodziejem niż żebrakiem, więc zaczyna kraść. Przez to trafia do zakładu poprawczego Saro-cheong. Było to miejsce, które zajmowało się młodocianymi w wieku od czternastu do dwudziestu ośmiu lat - ich opiekują socjalną, edukacją szkolną i zachowaniem. W rzeczywistości w "poprawczaku" panoszyła się brutalność i przemoc. Starsi podopieczni znęcali się nad młodszymi, pod okiem opiekunów. Po dwóch miesiącach, spędzonych w ośrodku, wyszedł na wolność.

"Myśli o ucieczce pojawiły się prawie niczym kaprys. Nigdy nie uwierzyłbym, że w pojedynkę, bez niczyjej pomocy, można przekroczyć nielegalnie granicę. (…) Mimo tej świadomości to coś innego pchało mnie raczej naprzód: poczucie, że utraciłem wszystkie znaczące więzi z ludźmi" – wspomina chłopak.

Granicę z Chinami przekroczył jeszcze tego samego dnia, bez żadnego przygotowania i niczyjej pomocy. Po drugiej stronie spotyka go zawód, ponieważ wbrew oczekiwaniom, Chińczycy nie byli wcale tak chętni do pomocy uciekinierom z Korei. Tak samo musiał tułać się i żebrać o jedzeniu. W końcu jednak trafia pod opiekę jednej z chrześcijańskich organizacji, która zajmuje się uciekinierami z Korei. Dzięki jej działaczom znajduje schronienie u Koreanki, a po kilku miesiącach otrzymuję szansę wylotu do Stanów Zjednoczonych.

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Historię wysłuchał i opracował amerykański dziennikarz – Stephan Talty, którego artykuły ukazywały się m.in. w "New York Times Magazine", "Men’s Journal", "Time Out New York".