Watykański dziennik "L'Osservatore Romano" pisze w czwartek, że nagroda Złotego Lwa za całokształt twórczości, jaką Jerzy Skolimowski otrzyma na festiwalu w Wenecji, jest także "uhonorowaniem" polskiego kina, często - jak dodaje - zapominanego.

Polski reżyser otrzyma specjalną nagrodę Złotego Lwa podczas gali z okazji inauguracji weneckiego festiwalu - 31 sierpnia.

Watykańska gazeta zauważa, że polskie kino jest nagradzane, ale równie często "lekceważone przez publiczność i szybko zapominane przez krytykę".

A jednak, dodaje, jest "zdolne wnosić niezwykły wkład w kino autorskie, pomimo względnie skromnych rozmiarów produkcji".

"W porównaniu z blisko 20 filmami rocznie, produkowanymi w najbardziej owocnych sezonach, które raczej rzadko odnoszą sukcesy komercyjne poza granicami kraju, niemało jest nazwisk polskich, które zapisały się w historii kina, również pomijając te znane już i wielkie, jak Andrzej Wajda, Roman Polański, Krzysztof Kieślowski" - podkreślono w artykule "Powstało dla sztuki". Tytuł ten nawiązuje do jednej z tez tekstu o tym, że "w odróżnieniu od reszty świata" kino w Polsce zrodziło się "bardziej dla sztuki niż jako rozrywka".

Autor artykułu zauważa, że polska twórczość filmowa zawsze skłaniała się szczególnie ku kinu autorskiemu. Takie spojrzenie wiąże z kontekstem historycznym -w pierwszych latach upowszechniania się twórczości kinematograficznej Polska była bowiem jeszcze pod zaborami.

"Nieustannie zagrożona była narodowa tożsamość kulturowa, a twórcy kultury wysokiej, zwłaszcza pisarze, byli uważani za filary tożsamości ojczyzny. Na bardziej popularne formy kultury patrzono natomiast z obawą, jako na ewentualne narzędzia integracji Polaków z narodami okupującymi" - wskazuje "L'Osservatore Romano".

Trwa ładowanie wpisu

"Sukces, niemal natychmiastowy, tej nowej formy sztuki - dodaje dziennik - był zatem uważany za niebezpieczny, w konsekwencji zatem starano się ograniczyć wyrządzane przez nią szkody przez nadawanie treści niedalekich od prezentowanych w literaturze".

Gazeta zwraca uwagę na to, że częstym zwyczajem kina polskiego stał się "sojusz ekranu ze słowem pisanym", to znaczy filmowe adaptacje powieści.

Odnotowuje, że także w polskim kinie nie zabrało "okresów bardziej beztroskich", a jako taki wskazuje lata trzydzieste i powstające wówczas komedie.

"Kino autorskie oznacza jednak kino silnych indywidualności. Kolejne problemy zrodzą się zatem z relacji z reżimem komunistycznym, co było powodem, dla którego wielu polskich reżyserów będzie uchodźcami, bardziej lub mniej dobrowolnymi. Jerzy Skolimowski był jednym z nich" - podsumowuje dziennik.