Wolność artystyczna, tworzenie autorskiego teatru - to zalety prowadzenia scen prywatnych w Polsce, na które wskazują ich twórcy. Ryzyko prowadzenia tego typu teatrów wiąże się natomiast głównie z niestabilnością finansową; brakiem stałego, wystarczającego dotowania.

W woj. śląskim działa wiele teatrów prywatnych, najwięcej – w Katowicach. Ich losy toczą się różnie – część radzi sobie dobrze, jak Teatr Korez, inne borykają się z trudnościami, jak kończący właśnie działalność na własnej scenie, ale nie działalność artystyczną, katowicki Teatr Rawa.

Teatr Gry i Ludzie, mający siedzibę na peryferiach Katowic, działa dzięki sprzedaży przedstawień i działań teatralnych o charakterze komercyjnym; sukcesem są też grane raz w tygodniu w jego siedzibie przedstawienia dla dzieci, gdzie frekwencja sięga 80-90 proc.

„Dotacje ze strony samorządu są symboliczne. Rynek teatrów prywatnych jest trudny, ale działamy na nim, bo chcemy mieć coś swojego” – powiedział PAP prezes prowadzącego Teatru Gry i Ludzie Stowarzyszenia Ogrody Teatru Maciej Nogieć.

Na wolność artystyczną i wolność w ogóle, którą daje praca w teatrze nieinstytucjonalnym wskazują też, jako na główny motyw wybrania takiej drogi, szef Teatru Korez Mirosław Neinert i Hubert Bronicki z Teatru Rawa. Jako główny problem wskazują finanse i konieczność pokonywania długiej i mozolnej drogi administracyjnej, by je zdobyć na swoje projekty. „Tego się nie spodziewaliśmy, wybierając przed laty tę drogę” – przyznaje dyrektor artystyczny Teatru A z Gliwic Leszek Styś.

O jakości artystycznej przedstawień działających w woj. śląskim prywatnych teatrów mogą świadczyć kłopoty z kupieniem biletu na przedstawienie, nawet wiele lat po premierze – chyba, że wiele tygodni wcześniej - na największy przebój Korezu „Cholonka” czy Złota Maska - nagroda specjalna dla Włodzimierza Kuca za reżyserię, choreografię i scenografię spektaklu teatralno-tanecznego pt. „Orfeusz” Częstochowskiego Teatru Tańca w Częstochowie oraz za autorską koncepcję tego teatru.

Dzięki udziałowi w festiwalach w całym kraju i za granicą dzieła teatrów nieinstytucjonalnych z woj. śląskiego docierają też do wielu odbiorców. Środowisko gliwickiego Teatru A było inicjatorem i wzięło czynny artystyczny udział w czterech megawidowiskach, organizowanych w katowickim Spodku – „Peregrinus”, „Exodus”, „Jonasz” oraz „Franciszek – wezwanie z Asyżu”, który powstał na podstawie repertuarowego spektaklu Teatru A. Obejrzało je łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

W stolicy Małopolski w ostatniej dekadzie liczba teatrów wzrosła do ok. 55 - wynika z analiz komitetu organizacyjnego Targów Teatralnych Kraków 2017. Obecnie w mieście jest 20 teatrów instytucjonalnych, z czego część działa w strukturach domów kultury oraz 35 prywatnych - powołanych przez pojedyncze osoby, fundacje, stowarzyszenia lub firmy.

Większość teatrów prywatnych powstała pod Wawelem w ostatnim dziesięcioleciu. „W Krakowie od 10 lat mamy do czynienia z rewolucją teatralną. Powstaje wiele prywatnych scen. Ale świadczy to też o tym, że jest zapotrzebowanie na tego typu instytucje, że publiczność jest zainteresowana ich repertuarem" - powiedział PAP Jakub Baran z komitetu organizacyjnego Targów Teatralnych Kraków 2017.

Część prywatnych instytucji teatralnych ma stałe siedziby, np. Teatr Bez Rzędu, a część nie ma - np. Studio Dono lub Graciarnia - i występuje gościnnie na scenach użyczonych przez inne teatry.

Krakowskie teatry prywatne grają w miarę regularnie. Część z nich wystawia w mieszkaniach - np. Scena Pokój. Część nie ma żadnego publicznego wsparcia i funkcjonuje za własne fundusze. „To są często teatry tworzone przez profesjonalnych aktorów, ale też często niedochodowe" - powiedział Jakub Baran, który jest też opiekunem artystycznym Teatru Praska 52, działającego w strukturach Domu Kultury Podgórze, ale potrzebującego do działalności środków prywatnych.

Wśród najbardziej rozpoznawalnych krakowskich scen prywatnych jest Teatr Nowy, prowadzony przez Stowarzyszenie Teatr Nowy. W tym roku obchodzi on 10-lecie działalności. "Ryzyko prowadzenia teatru prywatnego wiąże się z niestabilnością finansową" - powiedział PAP współzałożyciel i dyrektor Teatru Nowego Piotr Sieklucki i wyjaśnił, że teatry prywatne często aplikują po środki publiczne, jednak nie zawsze można przewidzieć, czy otrzymają dotację. „Nas wspiera gmina Kraków, a z prywatnych sponsorów to głównie sektor deweloperski" - powiedział Sieklucki.

Według niego teatry prywatne mają szanse na sukces, choć są w mniej uprzywilejowanej pozycji niż te instytucjonalne. „My uczymy się na błędach. 10 lat temu było nam ciężko, byliśmy absolwentami PWST. Pierwsze nasze sztuki wyrażały bunt, teraz bardziej szukamy porozumienia ze światem. Na początku trudno było nam zdobyć finanse na funkcjonowanie. Udało się jednak uzyskać wsparcie od gminy Kraków" - mówił współzałożyciel Nowego. Przez trzy najbliższe lata Teatr Nowy w Krakowie będzie otrzymywał dofinasowanie od gminy Kraków w wysokości 250 tys. rocznie. „To dla nas ogromne wsparcie" - zaznaczył dyrektor.

Teatr Nowy zyskał też nową siedzibę - wkrótce będzie to kamienica przy ul. Krakowskiej. Tam na widowni będzie mogło zasiąść ok. 200 osób. W starej siedzibie przy ul. Gazowej spektakl mogło oglądać 80 widzów. Instytucja nie tylko wystawia spektakle, ale organizuje też wydarzenia edukacyjne zarówno dla dzieci, jak i dla seniorów.

W Rzeszowie działają dwa prywatne teatry: „Przedmieście”, istniejący od 2001 roku oraz młody teatr „Bo tak”, który powstał w 2013 roku.

„Przedmieście” to - jak mówi o nim jego założycielka, szefowa i reżyserka Aneta Adamska – teatr artystyczny, poszukujący. „Nie nastawiamy się na zarabianie” – powiedziała. Zespół liczy osiem osób, tworzą go głównie młodzi ludzie, pasjonaci. W jego repertuarze najwięcej jest sztuk autorskich.

„Każda osoba w naszym teatrze tak naprawdę zajmuje się wieloma funkcjami. Jesteśmy wszechstronni: gramy na scenie, a poza nią w zależności od predyspozycji, umiejętności każdy zajmuje się jeszcze np. scenografią, oświetleniem, czy akustyką. Po prostu - ludzie renesansu” – oceniła Adamska.

Z kolei teatr „Bo tak” działa w ramach stowarzyszenia o tej samej nazwie, a założyły go aktorki rzeszowskiego teatru im. Wandy Siemaszkowej: Mariola Łabno-Flaumenhaft i Beata Zarembianka, przy pomocy Jarosława Babuli, rzeszowskiego muzyka. Repertuar tego teatru to przede wszystkim komedie na wysokim poziomie, ambitne.

„To jest nasza siła: dobry tekst, dobry reżyser” – powiedziała PAP Zarembianka.

Oba te teatry nie są źródłem utrzymania pracujących w nich osób. Członkowie obu zespołów zarabiają na życie pracując w innych miejscach. Teatry te otrzymują od czasu do czasu niewielkie wsparcie finansowe z urzędu miasta, a „Przedmieście” także z urzędu marszałkowskiego, ale są to niewielkie kwoty i przyznawane na konkretny projekt. Adamska wyjawiła, że najwyższe wsparcie z ratusza sięgało ok. 10 tys. zł, zaś od marszałka były to kwoty ok. 20 tys. zł na projekt. Oba teatry mają też po dwóch, trzech stałych sponsorów prywatnych, którzy przekazują niewielkie, sięgające kilkuset do 2 tys. zł kwoty na teatr. „Część środków pozyskujemy jeszcze z różnych nagród, ale największe pieniądze, jakie zarabiamy, pochodzą z naszych występów gościnnych” – podkreśliła Adamska.

Teatr „Przedmieście” uczestniczy w wielu festiwalach. Jest zdobywcą nagród, m.in. na Biesiadzie Teatralnej w Horyńcu Zdroju, która jest jednym z najstarszych (pierwszy odbył się w 1976 r.) i najbardziej znanych ogólnopolskich przeglądów małych form teatralnych w kraju.

Głównym problemem, z jakim boryka się „Przedmieście”, jest właśnie brak stałego, wystarczającego finansowania. Zdarzało się, że zespół przygotował spektakl bez wsparcia finansowego z zewnątrz, własnymi środkami, a dopiero później uzyskane ze sprzedaży biletów fundusze zwróciły poniesione koszty.

Z kolei Zarembianka przyznała, że po pierwszym sezonie teatr „Bo tak” był na minusie, ale „w obecnym sezonie wyszliśmy na swoje” – powiedziała i dodała, że także z frekwencją jest co raz lepiej. Teatr ten korzysta też z uprzejmości zaprzyjaźnionych osób, np. reżysera Marcina Sławińskiego, który reżyseruje dla niego przedstawienia będąc na urlopie, a wynagrodzenie otrzymuje w ratach, gdy teatr uzbiera odpowiednią kwotę – wyjawiła aktorka.

Głównym problemem teatru „Bo tak” jest brak odpowiedniego miejsca, gdzie teatr mógłby wystawiać spektakle do południa, np. dla młodzieży szkolnej. „Bo tak” wynajmuje bowiem salę od Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, i do południa spektakle nie mogą być tam wystawiane ze względu na zajęcia studentów. W ocenie Zarembiabnki gdyby była stała sala, z większym zapleczem, gdzie można byłoby składać elementy scenografii, to możliwe byłoby wystawianie np. spektakli z bardziej rozbudowaną, większą scenografią. Obecnie repertuar jest tak dobierany, żeby scenografia mogła być mobilna i nie zajmowała wiele miejsca.

Innym problemem tego teatru jest to, że jeszcze zbyt mało osób wie o ich istnieniu. „Musimy dotrzeć do większego, szerszego grona odbiorców” – dodała Zarembianka.

Na Dolnym Śląsku działa kilkadziesiąt prywatnych teatrów. Większość z nich to małe instytucje prowadzone przez fundacje lub stowarzyszenia. Nie są one teatrami repertuarowymi. We Wrocławiu działają dwa duże prywatne teatry repertuarowe – Teatr Ad Spectatores oraz Teatr Pieśni Kozła.

Prezes zarządu i dyrektor artystyczny Teatru Ad Spectatores Maciej Masztalski powiedział PAP, że budżet kierowej przez niego instytucji skład się z wpływów z biletów, działalności własnej oraz grantów. „To są przede wszystkim granty od samorządów. Budżet roczny naszego teatru to od 700 do 850 tys. zł” - mówił. Dodał, że teatr otrzymuje również dotacje od sponsorów prywatnych; nie są to jednak pieniądze, lecz na przykład użyczenie sali.

W ciągu roku spektakle Teatru Ad Spectatores ogląda około 15 tys. widzów. Zespół teatru gra ponad 400 przedstawień w roku. „300 z nich to pokaz, granego od 2011 r., spektaklu 9 rekonstrukcja. To przedstawienie dla dziewięciu widzów, które na siebie zarabia” - mówił Masztalski.

Dyrektor dodał, że przez 16 lat działalności podstawowym problemem Teatru Ad Spectatores był brak stałego lokalu. „Teraz tego problemu nie mamy, choć nasz teatr i tak gra w różnych miejscach, ale mamy stałą siedzibę” - mówił. Dodał, że problemem „zawsze są pieniądze”. „Choć nie narzekam, bo budżet mamy najczęściej dopięty. Większe fundusze moglibyśmy jednak zainwestować na przykład w sprzęt” - mówił.

Bez dotacji i sponsorów, w byłej myjni samochodowej na poznańskich Jeżycach działa od pięciu lat Mój Teatr założony przez pisarza, reżysera, tłumacza i muzyka Marka Zgaińskiego. Na widzów czeka tam 49 miejsc, w ciągu pięciu lat teatr miał 15 premier.

"Utrzymujemy się wyłącznie z wpływów z biletów, te nie są drogie, bo jestem wierny słowom b. minister kultury Izabelli Cywińskiej, że bilet do teatru powinien kosztować tyle, co butelka wódki. O sponsora staraliśmy się raz, gdy była potrzeba ufundowania rekwizytu, ostatecznie sfinansowałem go sam. Zwykle gramy przy kompletach, teatr działa na tyle sprawnie, że utrzymuje się z niego kilka osób" - powiedział PAP Zgaiński.

Szef teatru sam zainwestował w wyremontowanie i dostosowanie pomieszczeń dawnej myjni samochodowej. Sam też wykonał większość prac. "Skończyłem 50 lat, rozstałem się z kolejnym miejscem pracy i pomyślałem, by mieć coś własnego" - powiedział. Według Zgaińskiego, jego teatr jest klasycznym teatrem mieszczańskim. "Gramy dla ludzi. U nas są klasyczne, robione po bożemu sztuki, normalne przedstawienie, mądra zabawa" - powiedział.

Zgaiński jest nie tylko dyrektorem artystycznym, ale też pisze dramaty i je reżyseruje. "Nie zakładałem, że będzie to teatr autorski, ale z czasem okazało się, że najprościej będzie, gdy sam wezmę się do roboty, zacznę pisać i reżyserować. Współpracujemy z zawodowymi aktorami, bo u nas premiera jest - jak to było przed wojną - po miesiącu prób. Część grających u nas aktorów, dzięki życzliwości dyrekcji Teatru Nowego, to osoby z tamtego zespołu" - powiedział.

"Znane w Polsce, prywatne teatry warszawskie to inny świat. Czytam w prasie, że pani Krystyna Janda zżyma się na brak ministerialnych dotacji. Ja nie mam tego problemu, bo po żadną dotację nigdy nie występowałem i nie mam takiego zamiaru. Samorząd też się nami nie interesuje, nie licząc listów przysyłanych nam przez prezydenta Poznania z okazji dnia teatru" - dodał.

"Przebudowa dawnej myjni samochodowej kosztowała kilka tysięcy złotych. Na reklamę, na samym początku, wydałem w sumie może 350 złotych. Teraz informacje o nas rozchodzą się pocztą pantoflową" - zauważył.

Jak dodał, na razie nie myśli szczególnie intensywnie o nowej lokalizacji, bo choć cały Mój Teatr jest mniejszy niż szatnia w innych teatrach - ma niezwykły, doceniany i przez widzów i aktorów klimat. "Gdy widz trafia tu pierwszy raz i wchodzi na widownię jest zdziwiony, że to już wszystko. Aktorzy też byli na początku zdziwieni, jak grać na tak małej scenie. Za to w trakcie spektaklu buduje się niepowtarzalna więź między widzem a aktorem. Tu widz nie czuje się anonimowy. Tego nie byłoby w mniej kameralnej przestrzeni" - ocenił.