„Betibu” to nie tylko solidny kryminał, lecz także drapieżna satyra: na karykaturalne społeczne nierówności (polecam znakomite sceny rozgrywające się przy bramie wjazdowej na osiedle), na media ogarnięte kryzysem tożsamości, na idiotyzmy rynku wydawniczego. Ale ta książka jest nie tylko gorzko-zabawna – ona się skrzy od obyczajowych obserwacji i subtelnej ironii dotykającej między innymi zasadniczej kwestii nurtującej naszą cywilizację, a mianowicie: jak się zestarzeć z klasą.
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
PROZA Jeśli powieść Mai Lunde, norweskiej autorki, która dotąd pisała dla dzieci, można uznać za debiut – jest to debiut pod każdym względem udany. „Historia pszczół” stała się światowym bestsellerem. Jeszcze przed norweską premierą prawa do powieści kupiło 15 krajów. W ten sposób Lunde stała się, obok Knausgarda i Nesbo, jedną z literackich chlub Norwegii. Jaki jest atut „Historii pszczół”? Przede wszystkim umiejętnie opowiedziana historia, a mówiąc ściślej: trzy historie, akcja powieści rozgrywa się bowiem na trzech kontynentach i trzech planach czasowych. W pierwszej kolejności poznajemy młodą Chinkę Tao. Jest rok 2098, a świat zmaga się z plagą głodu po globalnej katastrofie ekologicznej. Tao jest robotnicą pracującą przy ręcznym zapylaniu drzew owocowych, stanowiących podstawę chińskiej gospodarki. Życie kobiety podporządkowane jest rygorom systemu, jej największym marzeniem jest wykształcić syna i zapewnić mu lepszą przyszłość. Ponad dwieście lat wcześniej w Londynie William, niespełniony przyrodnik, popada w depresję, zdając sobie sprawę, że znienawidzona proza życia zniweczyła jego plany naukowe. Jest jeszcze Amerykanin George, właściciel pszczelej farmy z początku XXI w., marzący, by syn przejął po nim interes. To właśnie wątek pszczół okazuje się wiązać te trzy historie w dobrze obmyślaną całość. Opowieść o uzależnieniu człowieka od natury ustępuje jednak psychologicznemu studium zagmatwanych relacji rodziców z dziećmi i obcości, jaka się w nie wkrada, kiedy potomkowie dorastają. Jest też dość śmiała teza: Lunde potępia bezkompromisowy indywidualizm, sugerując, że dobro jednostki powinno stać się podrzędne wobec dobra ogółu. Nie każdy będzie w stanie przyjąć jej argumenty.
Historia pszczół | Maja Lunde | przeł. Anna Marciniakówna | Wydawnictwo Literackie 2016
PROZA Na luksusowym zamkniętym osiedlu pod Buenos Aires służąca znajduje ciało Pedra Chazarrety, specjalisty od windykacji. Ktoś poderżnął mu gardło – od ucha do ucha. Co ciekawe, w analogiczny sposób trzy lata wcześniej zginęła jego żona, a sam Chazarreta, główny podejrzany, uniknął wyroku dzięki prawniczym sztuczkom. Tak czy owak – media znów dostaną histerii, bo tajemnicze zgony są w cenie, zwłaszcza w czasach, gdy rzetelna informacja mało kogo już obchodzi, a liczy się natrętny infotainment. Redaktor naczelny dziennika „El Tribuno” chce mieć reporterską, pogłębioną relację ze śledztwa, bo tylko tak może konkurować z potokiem newsów wylewających się z otchłani internetu. Zatrudnia do tego celu swoją byłą kochankę, Nurit Iscar – jej niegdysiejsza sława „pierwszej damy argentyńskiej literatury kryminalnej” załamała się pod ciężarem fatalnych recenzji, gdy Iscar nieopatrznie wydała autobiograficzny romans. Pisarka, zwana też Betibu (czyli Betty Boop, seksbomba przedwojennej animacji), by wyjaśnić zagadkę śmierci Chazarrety, wchodzi w osobliwą koalicję ze zgorzkniałym dziennikarzem śledczym oraz jego młodym, nieopierzonym następcą. To podsumowanie nie oddaje zawadiackiego uroku powieści Argentynki Claudii Pineiro – „Betibu” to nie tylko solidny kryminał, lecz także drapieżna satyra: na karykaturalne społeczne nierówności (polecam znakomite sceny rozgrywające się przy bramie wjazdowej na osiedle), na media ogarnięte kryzysem tożsamości, na idiotyzmy rynku wydawniczego. Ale ta książka jest nie tylko gorzko-zabawna – ona się skrzy od obyczajowych obserwacji i subtelnej ironii dotykającej między innymi zasadniczej kwestii nurtującej naszą cywilizację, a mianowicie: jak się zestarzeć z klasą.
Betibu | Claudia Pineiro | przeł. Tomasz Pindel | Sonia Draga 2016
PROZA „Opowieść o niezwykłej rodzinie, w której wszyscy kochają się i równocześnie okrutnie ranią. Mocna, głęboka i poruszająca historia” – w tych słowach, w formie okładkowego blurba, zachwala książkę Fowler Ursula Le Guin. Nie dziwi, że autorka „Ziemiomorza” zgodziła się wystawić pozytywną notę powieści „Nie posiadamy się ze szczęścia”. Karen Joy Fowler, która sama pisuje książki SF i fantasy, złożyła przecież czołobitny hołd damie amerykańskiej fantastyki w swoim bestsellerowym „Klubie miłośników Jane Austen”. Od tego czasu minęło już dziewięć lat. „Nie posiadamy się ze szczęścia” różni się w wymowie i stylu od sfilmowanego w 2007 r. „Klubu...”. Brak tu tęsknoty za ckliwym romantyzmem, jest za to historia rodzinna, którą z początku trudno będzie pojąć. Niejaka Rosemary Cooke wydaje się przeciętną nastolatką, której trudno dogadać się z rodzicami i która nie może znaleźć akceptacji wśród rówieśników. Jako dziecko gadała jak najęta, ale dorastanie przyniosło jej gorzką naukę, że o wielu sprawach lepiej milczeć. Rosemary nigdy nie zawierała przyjaźni w szkole, coś było z nią nie tak. Czasy zresztą są przychylne outsiderom – są lata 90., a dzieciaki słuchają grunge’u i noszą poszarpane spodnie. Tyle że za postawą dziewczyny kryje się coś więcej niż młodzieńcza poza. Nie od razu uda się powiązać wszystkie wątki jej historii w całość. Narracja młodej bohaterki jest chaotyczna i niespójna. Przeplatają się tu plany czasowe, bohaterowie co i rusz pokazują inne oblicze. Trauma związana ze zniknięciem z domu dwojga rodzeństwa Rosemary naznacza relacje rodzinne i uniemożliwia porozumienie wśród najbliższych. Powieść Fowler trzyma w napięciu i nieoczekiwanie każe zastanowić się, czy świat zwierzęcy jest tak odległy od ludzkiego, jak mogłoby się zdawać.
Nie posiadamy się ze szczęścia | Karen Joy Fowler | przeł. Kamila Sławińska | Poradnia K 2016