Na swojej nowej płycie Ellie Goulding utraciła kilka argumentów, dzięki którym wyróżniała się spośród współczesnych wokalistek. Postawiła na czysty pop
Dziennik Gazeta Prawna

Trwa ładowanie wpisu

Tytułem „Delirium” urodzona niemal 30 lat temu na Wyspach Ellie Goulding jakby chciała trochę usprawiedliwić swoją małą muzyczną transformację. „Zaburzenia świadomości” zaprowadziły ją z electropopu przeplatanego patetycznymi momentami z jej mocnym wokalem do czystego, tanecznego popu. Jak sama przyznała „New York Timesowi”: „Muzyka elektroniczna to moja prawdziwa miłość, ale w pewnym momencie zrozumiałam, że niekoniecznie chcę wykonywać muzykę, której słucham na co dzień. Mój głos się jednak nie zmienił i wciąż jest w pewnym sensie unikalny”. Niestety na „Delirium” tej unikalności już tak jak na dwóch poprzednich płytach nie słychać.
Ellie Goulding zadebiutowała w 2010 roku albumem „Lights”. Recenzentom spodobał się jej retro synthpop. Ellie otrzymała Brit Award i znalazła się na szczycie BBC Sound of 2010. Bombastyczny electropop z drugiego krążka „Halcyon” również znalazł wielu fanów. Na Wyspach płyta sprzedała się w ponad milionie egzemplarzy. W ramach jej promocji wokalistka wystąpiła w Polsce. Po trzech latach powraca z nowym albumem.
Do współpracy nad jej wymarzonym popowym materiałem Ellie zaangażowała specjalistów. Byli to m.in. Greg Kurstin (pracował z Laną Del Rey, Adele i Sią), Max Martin (Britney Spears, Backstreet Boys, Pink), Ryan Tedder (założyciel OneRepublic, autor piosenek wykonywanych przez Adele czy Taylor Swift) oraz Klas Ahlund (Britney Spears, Kylie Minogue).
Na podstawowej wersji „Delirium” znalazło się 16 utworów, a deluxe zawiera ponad 20. To rozpasanie niespecjalnie przełożyło się na jakość. Przy okazji jej debiutu można było mówić o oryginalności. Teraz Ellie, na własne życzenie, stała się częścią popowego świata: pełnego solidnych, zdobywających podium zestawień popularności singli, o których można powiedzieć, że gdzieś już to słyszeliśmy. W ucho wpadają rytmiczny „Something in the Way You Move”, „Keep On Dancin’” czy „Don’t Panic”. Więcej jest tu jednak momentów nijakich, a nawet irytujących, przy których ginie mocny głos artystki. Dobrym przykładem jest infantylne „Around U”. Są też na szczęście ciekawe momenty: „On My Mind” w klimacie R’n’B czy podszyte orientem „I Do What I Love” brzmiące jak nagranie M.I.A. Szkoda, że ten drugi utwór jest tylko w wersji deluxe. Takich ciekawych rozwiązań jest jednak zdecydowanie za mało. Nie przeszkodziło to Ellie znaleźć się z „Delirium” w czołówce zestawień sprzedaży w różnych częściach globu. O to w popie też chodzi. I choć tym albumem Goulding raczej nie zaspokoi fanów popu wybijającego się ponad szeroko dostępną przeciętność, to i tak warto zobaczyć jej styczniowy koncert w Warszawie. Na pewno przypomni na nim swoje wcześniejsze, lepsze dokonania.
Ellie Goulding | Delirium | Universal Music