Spektakl „Krzyczcie, Chiny” broni się energią jak z rockowego koncertu oraz wspólnotową kreacją aktorów. Gorzej z odpowiedzą na pytanie, po co wystawiać dziś sztukę radzieckiego futurysty?
Do niedawna tytuł ten umieli rozszyfrować jedynie historycy teatru, przede wszystkim ci specjalizujący się w twórczości Leona Schillera. Słynny inscenizator wystawił utwór Siergieja Tretiakowa najpierw we Lwowie, potem w Łodzi, a wreszcie w Warszawie, czyniąc z tych głośnych spektakli z początku lat 30. poprzedniego wieku główne ogniwo swego „Zeittheater” – teatru współczesnego. Przedstawienie stało się Schillerowskim pomnikiem i mitem, nikt jednak nie chciał po swojemu się z dziełem Tretiakowa zmierzyć. Dość powiedzieć, że widowisko Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym jest powojenną prapremierą „Krzyczcie, Chiny” w Polsce. Przypomnijmy, od spektaklu Schillera w warszawskim Ateneum minęło lat z górą 80.
Pomysł był zatem karkołomny, bo dramat i dzisiaj czyta się jako rewolucyjną agitkę, z trudem dostrzegając artystyczne wartości dzieła. Zręb fabularny jest prosty. Oto w mieście Wansien nad rzeką Jangcy amerykański przedsiębiorca bezlitośnie ćwiczy podległych mu chińskich robotników. Wyzysk białego oprawcy przybiera różne formy, chociażby drastycznego obniżenia stawek za wykonywaną pracę. Podczas podróży łodzią skąpy Amerykanin wykłócając się z przewoźnikiem o wysokość zapłaty, traci równowagę, wypada za burtę i tonie. O zamordowanie go ze szczególnym okrucieństwem zostają oskarżeni miejscowi kulisi. Amerykanie żądają wysokiej rekompensaty za śmierć rodaka, m.in. poświęcenia dwóch ludzi należących do związku przewoźników. Jeśli drakoński warunek nie zostanie spełniony, grożą ostrzałem, a co za tym idzie – unicestwieniem miasta.
Tak to jest napisane przez Tretiakowa i tak mniej więcej odtworzone w Powszechnym. Rozumiem, że autorzy przedstawienia – obok Pawła Łysaka dramaturg Sebastian Majewski – zdając sobie sprawę z jakości dramatu, postanawiają przetestować go w scenicznym boju. Sprawdzić, co w „Krzyczcie, Chiny” pozostało żywe, co odpowiada na dzisiejsze społeczne lęki. Konkluzja widowiska nie różni się bowiem od tej zapisanej przez radzieckiego pisarza. Świat jest niesprawiedliwie urządzony, walka klas przybiera na sile, silniejsi bezkarnie wyzyskują słabszych. Powtórzenie tych tez w nieco zmodyfikowanym brzmieniu to rzecz nienowa. Nie wchodząc w niuanse, dałoby się pewnie powiedzieć, że i dziś panuje wyzysk i że przybiera czasem nieludzkie formy. Przesłanie spektaklu sprowadza się zatem do tej myśli i mocno, choć nie bez ironii, w Powszechnym wybrzmiewa. Łysak i jego aktorzy wiedzą jednak, że zagrać „Krzyczcie, Chiny” wprost się nie da, bo wyszłaby z tego teatralna karykatura. Dlatego całość rozgrywa się na scenie, w bliskim kontakcie z widzami. Aktorzy próbują publiczność zagadywać, dochodzi nawet do częstowania jej szampanem. Wszystko po to, by zburzyć dystans i przekonać, że mimo komfortowego patrzenia z zewnątrz to także nasza historia. Tyle że w inscenizacji Pawła Łysaka nadano jej formę politycznego kabaretu, w którym próbuje się kolejne miny i gesty, powtarza zdarte pozy i wytarte frazy. Łysak, który wystawiał niegdyś „Operę za trzy grosze”, obudowuje tę opowieść Brechtowskim dystansem, manifestując fakt, że wszystko dzieje się tego wieczoru na naszych oczach i przez cały czas jest jedynie teatrem. Stąd zamierzony chaos aktorskich działań, stąd wychodzenie z ról i do nich powracanie. Przedstawienie sprawia raczej wrażenie próby niż gotowego spektaklu. Twórcy sprawdzają siłę tekstu Tretiakowa, sami zastanawiają się, co z nich zrobić. Po raz kolejny po „Dziennikach Majdanu” Klemma z ubiegłego sezonu aktorzy Powszechnego stanowią zwartą grupę, napędzają widowisko wspólnotowym działaniem. Pomaga im też grana na żywo przez niektórych wykonawców muzyka, która daje spektaklowi energię rockowego koncertu.
Mimo zastrzeżeń „Krzyczcie, Chiny” łatwiej zaakceptować niż okrzyczane inscenizacje Powszechnego z poprzednich miesięcy. Kłopot w tym jednak, że spektakl dyrektora sceny przy Zamoyskiego włączony w nurt działań politycznych pod hasłem „Krzyczcie!” zdaje się być bez reszty oddany ideologii. W działaniach szefów Powszechnego widać to zresztą wyraźnie. Coraz wyraźniej rysuje się przewaga działań na obrzeżach teatru nad tym, co jest jego sednem – spektaklami. Można zrozumieć, że Powszechny odzwierciedla polityczne poglądy pracujących tam twórców. Niedobrze będzie jednak, gdy stanie się miejscem ideologicznie jednoznacznym, z propozycjami tylko dla współwyznawców jedynie słusznej ideologii. Wtedy postulowane, jak rozumiem, poszerzenie pola walki stanie się jego zawężeniem. Bo o czym dyskutować, gdy wokół sami przekonani?
„Krzyczcie, Chiny” wg Siergieja Tretiakowa | reżyseria: Paweł Łysak | Teatr Powszechny w Warszawie