Chciałbym, aby Afryka była lepszym miejscem do życia - mówi Seun Kuti. Afrobeat to nie tylko muzyka, ale symbol ruchu społecznego, który walczy w Afryce o pokój, równe prawa i wolność człowieka. Seun Kuti, nigeryjski muzyk i syn słynnego, nieżyjącego już multiinstrumentalisty, twórcy afrobeatu i działacza praw człowieka Feli Kutiego zagości w Polsce.
Media

32-letni artysta kontynuuje dzieło ojca, współpracuje z wieloma muzykami spoza Afryki i koncertuje na całym świecie. Tradycyjny afrobeat w jego wydaniu wzbogacony jest o współczesne rytmy i nowoczesne aranżacje. Na okładce najnowszego albumu „A Long Way To The Beginning” widnieje fotografia Seuna z wytatuowanym na plecach hasłem “Fela Lives”. Bo afrobeat to styl życia. Poniżej publikujemy wywiad z Seunem Kuti, który będzie główną gwiazdą warszawskiego festiwalu Skrzyżowanie Kultur w Warszawie.

Polska publiczność będzie oklaskiwać Pana drugi raz. Pamięta Pan pierwszy występ?

- Oczywiście, to było w Gdyni w 2008 roku na festiwalu Globaltica. Publiczność reagowała żywiołowo, była gorąca atmosfera, czuliśmy się niemal jak w Afryce. Cieszę się, że będziemy występować w Warszawie na festiwalu prezentującym najciekawsze dokonania muzyczne rozmaitych regionów świata.

W ubiegłym roku ukazał się pana album „A Long Way To The Beginning”. Usłyszymy go na żywo?

- Zagramy większość utworów z tej płyty. Jestem z niej bardzo dumny, to najlepszy album, jaki dotychczas nagrałem. Nie mogę się doczekać trasy koncertowej. Będzie wyzwaniem dla całego zespołu, bo osiągnęliśmy w studiu bardzo mocne brzmienie.

Wielu słuchaczy czuje waszą muzykę, ale zapewne zastanawia się nad istotą afrobeatu. Jak scharakteryzowałby Pan ten styl?

- Afrobeat to nie tylko gatunek muzyki, to styl życia, ruch społeczny i polityczny - dotyka wielu aspektów naszego życia. Afrobeat jest głosem ludu. W Afryce uważamy, że muzyka reprezentuje ludzi, jest formą ekspresji tego co czują, o czym myślą i co robią. Nasza muzyka nie zamyka się sama w sobie, odzwierciedla problemy nas wszystkich.

Media

Wielu afrykańskich muzyków wyemigrowało, mieszkają w Paryżu i Londynie. Czy tam także powstaje afrobeat?

- Nie mogę mówić za nich. Ja mieszkam w Nigerii i tam tworzę. Muzyka mojego zespołu odnosi się przede wszystkim do tego, co czują moi bracia i siostry w Afryce. Okazuje się, że te problemy występują wszędzie, choć w innej skali. Nieważne, gdzie się tworzy, istotne jest to, by wsłuchać się w głos ludzi - grać muzykę, którą czują, śpiewać o ich problemach.

Jak zaczął Pan swoją przygodę z muzyką?

- Najpierw uczyłem się grać na fortepianie muzykę klasyczną. Ale ojciec zabierał mnie, brata Femiego i moją siostrę na próby. Kazał nam słuchać zespołu, próbować poczuć muzykę. Lubiłem jeździć z ojcem w trasy koncertowe, byłem bardzo blisko zespołu, chłonąłem nastrój muzyki, tempo, wibracje. Aż któregoś dnia, bez uprzedzenia, ojciec zaprosił mnie na scenę. To było w Abudży, w Nigerii. W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem, ale on zawołał mnie znowu. Byłem bardzo szczęśliwy i pamiętam ten moment do dziś, choć to było bardzo dawno. Ojciec udzielił mi też ważnej rady: „Musisz obserwować, jak reaguje publiczność. To dla niej śpiewasz i grasz”. Dopiero w wieku czternastu lat zacząłem na poważnie uczyć się grać na saksofonie.

Uczył się Pan grać afrobeat od ojca?

- Ojciec był zaangażowany w ruch społeczny afrobeatu. Niewiele mówił mi o muzyce, za to dużo o życiu. Przede wszystkim afrobeatu nie można się nauczyć, jak innych rodzajów muzyki. Można się nauczyć gry na instrumentach, teorii muzyki, ale afrobeat trzeba mieć w sobie. Dlatego ojciec kazał mi wsłuchiwać się godzinami w grę zespołu. Występowałem z nim w każdy weekend odkąd skończyłem osiem lat, aż do jego śmierci w 1997 roku.

Czy życie w Nigerii zmieniło się od tamtego czasu?

- Zależy dla kogo. Bogaci stali się jeszcze bogatsi, a zwykli ludzie są w tej samej sytuacji od lat 80. Walczą o przetrwanie, nic się nie zmieniło.

Na Pana stronie internetowej można znaleźć list otwarty do Nigeryjczyków. Do czego Pan ich nawołuje?

- Napisałem wiele listów. W ostatnim odwołuję się do empatii, do współczucia cierpiącym, do pomagania sobie nawzajem. Ale też do zjednoczenia i tolerancji, do troski o nasze dzieci. Jest wiele problemów, poruszam je w swoich piosenkach, a czasem piszę odezwy do moich współobywateli. Chcę ich zainspirować do refleksji i działania. Razem odpowiadamy za naszą przyszłość, powinniśmy mówić jednym głosem.

O czym mówi Pan na swojej najnowszej płycie?

- Moje teksty odnoszą się do różnych aspektów świadomości. Wzywam do lepszego zrozumienia istoty człowieczeństwa i odpowiedzialności za kierunek, w jakim podąża ludzkość. Kieruję moje słowa nie tylko do Afrykańczyków, ale także do Europejczyków, Azjatów, Australijczyków i mieszkańców obu Ameryk. Musimy zacząć od siebie, zmienić swoje spojrzenie na innych ludzi, na inne narody, religie. Gdy będziemy myśleć pozytywnie, iść w kierunku zmian na lepsze, możemy zmienić świat, współistnieć i współdziałać w pokoju. Zysk i biznes to nie są podstawowe potrzeby człowieka, a dziś można odnieść takie wrażenie. Nie zmienimy takiego rozumowania, jeśli nie uświadomimy ludziom istoty człowieczeństwa. O tym jest mój najnowszy album.

Co Pan sądzi o sytuacji uchodźców z Afryki, którzy trafiają do obozów w południowej Europie?

- To tragiczna sytuacja, w wielu miejscach Afryki jest podobnie, a więc ludzie, którzy emigrują, wcale nie poprawiają swojej sytuacji. Chciałbym, aby Afryka stała się lepszym miejscem do życia. By już nikt nie musiał stąd uciekać.

W Europie ma Pan inną publiczność niż w Afryce. Czy dostosowuje Pan swój repertuar do miejsca, w którym aktualnie koncertuje?

- Nie, wszędzie moja muzyka brzmi tak samo, wszędzie śpiewam te same utwory. Różnica jest taka, że w Europie gramy dwugodzinne koncerty, a w Nigerii trwają one cztery, a czasem pięć godzin, do białego rana. Zamieniają się w wielką wspólną zabawę.

Mówi Pan o problemach mocnymi słowami. Miał Pan kiedyś problem z cenzurą w swoim kraju czy gdziekolwiek indziej?

- Ciągle mam kłopoty, nie tylko w Nigerii. Podczas koncertu w Memphis, w USA organizator wyświetlił na ekranie wielki napis, że przeprasza wszystkich, którzy poczuli się obrażeni tym, co mówię i śpiewam. Ale ja wszędzie śpiewam, co chcę. Nikt mi tego nie może zabronić.

Trwa ładowanie wpisu

Na swoich płytach gości Pan wielu muzyków spoza Afryki. Co Panu przynosi taka współpraca?

- Przede wszystkim to wielka radość znaleźć w świecie ludzi, którzy myślą tak samo. Te spotkania są także dla mnie lekcją, zawsze czegoś się uczę. Mój drugi album „From Africa with Fury: Rise” nagrałem w Londynie z pomocą Briana Eno i Johna Reynoldsa. Mieli duży wpływ na naszą muzykę, pokazali mi, jak pracować w studiu. Wcześniej musiałem sam o wszystko zadbać, a tu miałem obok doświadczonych producentów. Dobrze nam się pracowało. Przede wszystkim zrozumiałem, że w studiu wszystko jest możliwe, mogę osiągnąć taki efekt, jaki tylko wymyślę. Przy Brianie czułem się jak uczeń w szkole. Na najnowszym albumie „A Long Way To The Beginning” współpracowałem z jazzmanem Robertem Glasperem, który jest nie tylko utalentowanym producentem ale i muzykiem. To było dla mnie bardzo ważne, bo mogliśmy się wymienić poglądami na brzmienie i to, co chcę nim wyrazić. Po raz pierwszy zaprosiliśmy do współpracy wokalistów i wokalistki. Robert pokazał mi, jak najlepiej wykorzystać te głosy. Był cierpliwym nauczycielem, dobrze rozumie naszą muzykę.

Czy występuje Pan z tym samym zespołem, z którym grał pana ojciec?

- To niemal ten sam skład zespołu Egypt 80, na którego czele stanąłem po śmierci ojca, kiedy miałem piętnaście lat.

Na okładce nowego albumu odsłania pan swoje plecy, na których jest tatuaż „Fela Lives”. Jak Pan realizuje to hasło?

- Muzyka, którą grał mój ojciec Fela Anikulapo Kuti nie straciła na sile ani na aktualności. Niesiemy przesłanie afrobeatu na cały świat. Dziś wiele zespołów gra afrobeat, bo to najlepszy sposób, by z wielką mocą wyrazić problemy współczesnego świata.

Ile osób stanie na scenie w Warszawie?

- Czternaście, jesteśmy jak duża rodzina. Publiczność przekona się, czym jest afrobeat. Wspierajcie nas! Zapraszam na koncert!

***

11. edycja Festiwalu Skrzyżowanie Kultur „Muzyczne świątynie”, 21-27 września 2015, Warszawa

Festiwal Skrzyżowanie Kultur odbywa się od 2005 r. Łącznie wystąpiło na nim 192 artystów z 61 krajów i 6 kontynentów. Jest największą w Polsce prezentacją muzyki świata i wielokulturowości. Program wydarzenia przygotowuje Rada Programowa: Maria Pomianowska (dyrektor artystyczna), Maciej Szajkowski, Marta Dobosz oraz Anna Szewczuk-Czech. Organizatorem festiwalu jest Stołeczna Estrada.

Organizatorem festiwalu jest Stołeczna Estrada. Festiwal jest finansowany przez Miasto Stołeczne Warszawa oraz dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Partnerem Festiwalu jest PKN Orlen.