„Białe”, reportaż Ilony Wiśniewskiej o życiu na Spitsbergenie, ma w sobie szczególną siłę przyciągania. Aż chciałoby się samemu spróbować tego polarnego chłodu

Drogi czytelniku, jeśli mierzi cię Polska i zastanawiasz się nad tym, jakby tu urządzić sobie nowe otwarcie z przytupem, możesz oczywiście wybrać takie banalne kierunki jak Berlin, Londyn czy Barcelonę, ale wiedz, że czekają na ciebie ciekawsze miejsca. Ot, choćby arktyczny archipelag Svalbard ze swoją największą wyspą, Spitsbergenem. Wprawdzie Svalbard znajduje się pod administracją norweską, ale na mocy traktatu spitsbergeńskiego z 1920 roku – jego sygnatariuszem jest także nasz kraj – każdy polski obywatel ma prawo przybyć na te lodowe wyspy, mieszkać tam i pracować, dopóki mu się nie znudzi. Nim się wybierzesz na Spitsbergen, powinieneś jednak zdać sobie sprawę z paru rzeczy: przez cztery miesiące trwa tam noc polarna, a przez pięć – polarny dzień, latem temperatura osiąga maksymalnie 10 stopni Celsjusza, zimą jest, delikatnie mówiąc, trochę gorzej, śnieg potrafi sypać ze wszystkich kierunków jednocześnie, i to przy czystym, gwiaździstym niebie, na całym archipelagu mieszka z grubsza dwa i pół tysiąca ludzi (ale niedźwiedzi polarnych jest więcej), a klozety mają wbudowane piece do spalania odchodów, ponieważ brak bakterii, które chciałyby się zająć rozkładem. Ze stu przybyszów dziewięćdziesięciu dziewięciu da stamtąd nogę najbliższym samolotem i będzie się potem długo leczyć psychiatrycznie, ale ten jeden zostanie i zakocha się na zabój. Tak jak Ilona Wiśniewska.

Osobiście sądzę, że w zupełności wystarczają mi polskie zimy, ale czytałem jej „Białe”, po części autobiograficzny reportaż z paru lat spędzonych na Spitsbergenie, z rosnącą fascynacją. To właściwie „Przystanek Alaska” w wersji ekstremalnej – rzecz o osobliwej, nietrwałej wspólnocie łączącej przedstawicieli ponad 40 narodowości, fascynatów, dziwaków, eskapistów i poszukiwaczy lepszego życia, o ich próbach urządzenia sobie życia w warunkach niemalże kosmicznych.

Spitsbergen był też – i nadal jest – miejscem, gdzie spotyka się Zachód ze Wschodem. Nawet w czasach zimnej wojny obok norweskich osad i kopalni istniały tam miasteczka i przemysł założone przez Sowietów. Jednym z najciekawszych fragmentów książki Wiśniewskiej jest ten poświęcony opuszczonej w 1998 roku rosyjskiej osadzie górniczej Piramida, która obecnie, jako ghost town, stanowi jednodniową atrakcję turystyczną obsługiwaną przez paru sfrustrowanych przewodników.

Wiśniewska pisze z talentem i wrażliwością – niemal chciałoby się wsiąść do samolotu i sprawdzić na własnej skórze, jak żyje się w miejscu, w którym od czasu do czasu udaje się urosnąć jedynie trawie, a najbliższym przyjacielem człowieka okazuje się strzelba. „Łatwo tu zapomnieć, że świat jest gdzie indziej” – stwierdza autorka.

To też historia o tym, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli pójść dalej – jak norwescy myśliwi spędzający długie miesiące w kompletnej samotności, jak polski polarnik Wojtek Moskal, który w latach 80. dla rozrywki przetrwał zimę w traperskiej chatce, obserwując niedźwiedzie. Póki co, na razie przeczytajcie „Białe” – lepiej na wszelki wypadek ciepło się ubrać.

Białe. Zimna wyspa Spitsbergen | Ilona Wiśniewska | Czarne 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6