Obywatel pogrążonej w kryzysie Unii Europejskiej nie ma pojęcia o luksusie. Przekonamy się o tym dobitnie po lekturze książki Marie Freyssac

Życie wśród rosyjskich oligarchów może przypominać mrożący krew w żyłach horror, ale bywa, że okazuje się bajką lub magiczną wyprawą Alicji na drugą stronę lustra. Francuzka Marie Freyssac miała sporo szczęścia – trafiła jej się druga z opcji. Zanim została guwernantką i nauczycielką dzieci moskiewskich nuworyszy, konto dotychczasowej dziennikarki i absolwentki politologii często świeciło pustkami, kryzys ekonomiczny dotknął przecież wszystkich mieszkańców Europy. Ale wystawność życia rosyjskich oligarchów mogłaby zaszokować nawet najbardziej ekstrawaganckich bogaczy z Zachodu w czasach prosperity. Jeśli z niedowierzaniem patrzyliśmy na bohatera „Wilka z Wall Street”, który w opętańczym tempie rzucał banknotami o wysokich nominałach na prawo i lewo, po lekturze „Scen z życia rosyjskich milionerów” szybko odkryjemy, że Jordan Belfort przy postaciach z książki Freyssac to zawodnik drugiej albo trzeciej ligi. Francuska autorka z humorem i dystansem opisała swoje życie w Moskwie, które dla przybyszów może okazać się doświadczeniem porównywalnym z lądowaniem Ziemianina na odległej planecie.

Mówiąc ściślej, państwo Sokołowowie nie są milionerami, ale miliarderami. On ma około pięćdziesiątki. Dorobił się w latach 90. i dobrze wykorzystał szansę na zrobienie kilku sporych przekrętów za władzy Jelcyna. Dziś jest właścicielem fortuny, a nie chcąc uchodzić za tandeciarza, skrupulatnie dba o elegancki wygląd. Jego żona okazuje się atrakcyjną trzydziestolatką (oligarcha musi poślubić znacznie młodszą od siebie piękność). Ubiera się u najdroższych projektantów, nie szczędzi grosza na zbiegi odmładzające (Rosjanki przygodę z botoksem zaczynają od 25. roku życia), a w markowych szpilkach na niebotycznych obcasach porusza się z prędkością światła. Już rozmowa o pracę w ociekającym złotem hotelu Ritz przyprawia Marie o zawrót głowy. Gdy małżeństwo bez mrugnięcia okiem proponuje jej pensję w wysokości 5000 euro za trzy dni pracy w tygodniu, Francuzka czuje się, jakby strzeliła szóstkę w totka. Wkrótce wkroczy w magiczny świat, w którym nikt nie zna sformułowania „nie stać mnie”. Tutaj Dom Pérignon leje się strumieniami, kawior jest stałym elementem codziennej diety, zakup kilku ciuszków w Diorze zalicza się do prozaicznych wydatków, a stakan wódki ma być lekarstwem na każdą przypadłość. Pracodawcy płacą, więc wymagają, ale wielokrotnie dadzą wyraz wielkiej szczodrości. Jeśli któryś z pracowników poczuje się zmęczony, nie ma problemu, by wziął kilka dni wolnego, jeśli zachoruje, państwo fundują mu leczenie w luksusowej klinice, francuskiej guwernantce wynajmują mieszkanie, by po pracy mogła czuć się swobodnie, podczas licznych wojaży pokaźnej świcie niań i guwernantek opłacają pokoje w najdroższych hotelach i przeloty prywatnym samolotem. Dzieci Sokołowów są chowane na małych arystokratów, a okiełznanie dwojga kilkuletnich bogaczy to nie lada wyzwanie.

Freyssac nie poprzestaje jednak na korzystaniu z życia w luksusie. Po pracy chętnie wędruje na miasto, przygląda się ulicznej biedocie, poznaje alkoholików, próbuje rozmawiać z babuszkami, starszymi paniami, które ciężko pracują w miejscach publicznych. Jej książka okazuje się barwnym, a miejscami bardzo celnym reportażem o współczesnej Rosji.

Sceny z życia rosyjskich milionerów. Zapiski francuskiej guwernantki | Marie Freyssac | przeł. Maria Stochalska | Poradnia K 2014 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6