Jego kariera zaczęła się od roli Shreka w musicalowej wersji słynnej animacji. Potem przyszły role w telewizji, w tym ta najważniejsza w serialu „Kirstie”. Eric Petersen opowiada o występach na scenie i o tym, czym różni się telewizja od Broadwayu.

W serialu „Kirstie” grasz Arlo Bartha, bohatera, który przeżywa małe trzęsienie ziemi.

Mój bohater ma 26 lat. Mieszka z żoną w New Jersey. Wykonuje dorywcze prace, w stylu sprzedawania donatów. Po śmierci matki dowiaduje się od ludzi z jej pracy, że był adoptowany, a jego biologiczną matką jest bohaterka grana przez Kirstie Alley, żyjąca wielkomiejskim życiem, pełnym splendoru, czyli dokładnie odwrotnie niż syn, którego oddała do adopcji. Kiedy słyszy od niego: hej, jestem twoim dzieckiem, rozpoczyna się prawdziwa komedia.

Serial dotyka tematu adopcji. To sitcom, ale z celnymi obserwacjami społecznymi. Rozmawiałeś z adoptowanymi osobami, kiedy pracowałeś nad rolą?

Zrobiłem odpowiednie przygotowanie, ale opierałem się zazwyczaj na wiedzy z internetu. Mam też kilku oddanych kumpli, którzy byli adoptowani. Podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami. Chętnie opowiadali mi o pragnieniu znalezienia biologicznych rodziców, ale – co ciekawe – ta potrzeba odzywała się w nich dopiero wtedy, kiedy wchodzili w dorosłe życie. Towarzyszą temu duże emocje, z którymi chyba dopiero wtedy potrafili sobie poradzić. Chcieli też poznać powód, dla którego zostali oddani do adopcji. Szukali połączenia z biologicznymi rodzicami, ale nie chcieli wyrzucać z siebie żalu w stylu: dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego oddałaś mnie do adopcji? Dlaczego nie potrafiłaś mnie kochać. Szczególnie ciekawie wygląda to w Ameryce, kraju, który jest konglomeratem niezliczonej ilości narodowości. W pewnym momencie w adoptowanych osobach odzywa się potrzeba poznania korzeni, pochodzenia. Chcą wiedzieć, jaka krew płynie w ich żyłach. Chcą też poznać historię swoich przodków, wyhodować drugie drzewo genealogiczne.

Przeniosłeś te doświadczenia na swojego bohatera?

W serialu pojawiają się bardzo ważne kwestie melodramatyczne. Podstawowym pytaniem, jakie zadaje sobie mój bohater, jest: dlaczego zostałem oddany do adopcji? To pytanie, które prowadzi do kolejnego: kim jestem, czyli dokładnie tak samo, jak w prawdziwym życiu adoptowanych osób. Ale wątpliwości toczą życie nie tylko mojego bohatera, lecz także bohaterki granej przez Kirstie Alley. Ona również musi sobie postawić pewne pytania i na nie odpowiedzieć. Pojawienie się biologicznego dziecka w jej życiu wywołuje małe tornado, ale nie niszczycielskie.

Jaka jest twoja opinia o adopcji?

Jako ojciec małej córeczki mogę odpowiedzieć z przekonaniem, że dziecko potrzebuje rodzinnego domu. Rozumiem ludzi, którzy dochodzą do wniosku, że bycie rodzicem ich przerasta. Szczególnie kiedy zachodzą w ciążę w młodym wieku. Zostanie ojcem to najtrudniejsze zadanie, jakiemu zostałem poddany w całym moim życiu, ale możliwość sprostania mu jest zarazem najwspanialszą nagrodą. Rozumiem tych, którzy się poddają, i cieszę się z tego, że osoby, które z różnych przyczyn nie mogą bądź nie chcą mieć własnych dzieci, mogą zdecydować się na adopcję.

Wspomniałeś o córeczce. Wiem, że przyszła na świat podczas twojego tournée.

Dostałem tytułową rolę w spektaklu 1st National Tour „Shrek: The Musical”, z którym jeździłem po całych Stanach. Moja córeczka przyszła na świat dwie doby po premierze. Moja żona urodziła ją w szpitalu w Chicago, w którym było otwarcie i z którego pochodzi moja rodzina. Mieliśmy tam dobrego lekarza. To było niesamowite: jednego dnia ciężarna żona siedzi na widowni na moim spektaklu, następnego rodzi dziecko na porodówce. Została tam tylko na chwilę. Potem wyruszała ze mną i nowo narodzoną córką w tournée. Moja rodzina pierwszy rok wspólnego życia spędziła w trasie, na walizkach, w różnej maści hotelach.

To zabawne, że zagrałeś Shreka akurat w teatrze, skoro w młodości planowałeś zostać animatorem.

Wciąż chcę! Do dziś śledzę nowinki ze świata animacji i kreskówek. Kto wie, jak potoczyłaby się moja kariera, gdybym w liceum nie zapisał się na zajęcia z teatru. To właśnie wtedy okazało się, że to całkiem wdzięczne i zabawne zajęcie, więc pomyślałem: hej, czemu nie miałbym dostawać za to kasy? I tak krok po kroku dobrnąłem tu, gdzie jestem. Teraz przynajmniej dzięki mojej córce mogę bezkarnie oglądać wszystkie animacje, które wchodzą do kin.

Ale waszym ulubionym bohaterem jest zapewne niezmiennie Shrek.

Oczywiście spędziłem mnóstwo czasu, przygotowując się do tej roli, poznałem go na wskroś! Jest bardzo bliski mojemu sercu. To bardzo romantyczny bohater w niekonwencjonalny sposób, obdarzony ogromnym sercem. Uwielbiamy go.

Główna rola w musicalu 1st National Tour, występy na Broadwayu, a teraz telewizja. Łatwo było się przestawić?

Właściwie tak. Broadway przy telewizji jest o wiele większym wyznaniem, chociaż wykonujesz zaledwie dwa przedstawienia w tygodniu, więc może się wydawać, że masz mnóstwo czasu, żeby się do nich przygotować. Bardzo lubię pracować w telewizji. To właśnie na małym ekranie możesz włożyć esencję siebie w graną postać, nadać jej rysu, jakiego chcesz, grać swoim poczuciem humoru, porwać nim widownię i budować na nim swoją markę.

W „Kirstie” grałeś u boku Kirstie Alley. Nie onieśmielała cię?

Kirstie jest wspaniała. Uwielbiam w niej to, że jest taka naturalna. Energia ją rozpiera. Kiedy wchodzi do pokoju, wypełnia go swoją osobą. Ale nie jest egocentryczna, tylko sympatyczna, potrafi docenić ludzi ze swojego otoczenia. Sam tego doświadczyłem, kiedy zaryzykowałem jakąś improwizację. Alley skomentowała ją słowami: och, Eric, to było po prostu świetne! Zostańmy przy tym, trzymajmy się tego, to było takie śmieszne! Zawsze pilnie obserwuje ludzi dookoła, potrafi dostrzec tych, którzy się starają. Zresztą mamy z Kirstie podobne poczucie humoru. Oboje pochodzimy z klasy średniej, więc bawią nas podobne rzeczy w satyrze, lubimy naśmiewać się z przywar naszych rodaków.

Znasz muzyka Erica Petersona?

Nie, nie znam go, ale wiem, że jest kanadyjski aktor, który nazywa się tak samo jak ja. Zresztą za każdym razem, kiedy próbuję się gdzieś zarejestrować, sprawdzanie danych trwa wieki, bo na świecie są setki Erików Petersonów.

Nie myślałeś nad zmianą nazwiska?

Nie, jestem z niego zbyt dumny. Zresztą zamierzam być najsławniejszym z Erików Petersonów.