Kino jest snem, który możemy śnić z otwartymi oczami i w towarzystwie innych ludzi – mówi Antonio Piazza, współreżyser filmu „Salvo. Ocalony”

Włoski pisarz Leonardo Sciascia powiedział kiedyś, że „Sycylia jest kinem”. Jaki jest twój stosunek do filmów opowiadających o twoim regionie?

Paradoks polega na tym, że wiele spośród najsłynniejszych filmów o Sycylii – na czele oczywiście z „Ojcem chrzestnym” – zostało zrealizowanych przez obcokrajowców. Mnie najbardziej przekonujące wydają się stare filmy włoskie. Takie jak „Salvatore Giuliano” w reżyserii Franca Rosiego. To świetna opowieść, w której tematyka społeczna łączy się z głębokim zrozumieniem naszych realiów. Dziś Sycylia często pojawia się w popularnych włoskich serialach telewizyjnych, które charakteryzują się etyczną ambiwalencją. Wiele z nich wyraża dwuznaczny podziw wobec mafii.

Tak jak współreżyser „Salvo” Fabio Grassadonia dorastałeś w stolicy wyspy – Palermo. Jak zapamiętałeś swoje sycylijskie dzieciństwo?

W tamtym czasie nie dało się uniknąć kontaktu z przemocą. Lata 80. były niezwykle trudnym okresem dla Sycylii i mojego miasta. Znajdowaliśmy się wówczas w samym środku wojny między gangsterami. Codzienne gazety umieszczały na okładkach liczby, które oznaczały osoby zabite w porachunkach. W skali roku ofiary liczono w setkach. Wywoływało to pewien rodzaj schizofrenii, bo z drugiej strony udawaliśmy sami przed sobą, że żyjemy w normalnym europejskim mieście.

Trwa ładowanie wpisu

Czy wszechobecna przemoc dotknęła cię wówczas osobiście?

Pamiętam z dzieciństwa pewien lipcowy poranek. Jeszcze spałem, gdy nagle usłyszałem potężną eksplozję. Spadłem z łóżka na podłogę, a szyba w moim oknie roztrzaskała się w drobny mak. Później wyszło na jaw, że był to pierwszy z serii mafijnych zamachów na przedstawicieli prawa. W wybuchu bomby umieszczonej w samochodzie zginął prokurator Rocco Chinnici, który mieszkał w bloku naprzeciwko nas. Byliśmy oczywiście wstrząśnięci, ale jeszcze tego samego dnia wyjechaliśmy na zaplanowane wcześniej wakacje. Z przykrością muszę stwierdzić, że takie eskalacje przemocy uznaliśmy po prostu za naturalną część naszej codzienności.

Myślisz, że dziś sytuacja na Sycylii wygląda już lepiej niż przed laty?

Niedawno sięgnąłem po sporządzoną przez ONZ listę dziesięciu najniebezpieczniejszych organizacji kryminalnych na świecie. Trzy z nich pochodzą z południa Włoch. Duże zmiany na Sycylii zaszły po 1989 roku, gdy skończyła się zimna wojna, a władzę we Włoszech utraciła chadecja, a więc partia doszczętnie skorumpowana i słynąca z pobłażliwego traktowania mafii. Gangsterzy, którzy prowadzili wcześniej względnie normalne życie, musieli zacząć się ukrywać i zejść do podziemia. Poza tym Sycylia przestała być głównym centrum przerzutu narkotyków do Stanów Zjednoczonych. To wszystko sprawiło, że mafiosi musieli się skupić na działalności lokalnej i zmienić sposób działania. Jak widać, kryzys finansowy nie ominął nawet sycylijskich gangsterów. Wciąż jednak pozostali oni na wyspie i wywierają duży wpływ na tutejszy styl życia.

Wasz film nie pokazuje mafii w sposób realistyczny. „Salvo” to właściwie współczesna baśń.

Oczywiście. Zależało nam na tym, by przez cały czas balansować na cienkiej granicy między rzeczywistością a fantazją. W podobnym tonie będziemy chcieli utrzymać także nasz następny film. Chcemy opowiedzieć sycylijską historię o duchach i miłości. Zapewne wyjdzie z tego jeszcze jedna posępna bajka.

„Salvo” ujmuje mnie także jako przewrotna love story. Z waszego filmu wynika, że dopiero miłość nadaje sens życia bohaterom, którzy wcześniej wydawali się pozbawieni celu i perspektyw.

Zauważ, że przez większą część filmu nie widzimy twarzy Salvo. Możemy spojrzeć na nią dopiero wtedy, gdy to samo robi Rita. Jej wzrok wywiera wpływ na mężczyznę, który wreszcie staje się kimś więcej niż maszyną do zabijania.

Co tak naprawdę znaczy dla bohaterów ich nieoczekiwane spotkanie?

Wyobraziliśmy je sobie jako kontakt dwóch martwych dusz, które nagle znajdują powód, by na powrót się ożywić. Nieprzypadkowo cały film zbudowaliśmy na opozycjach między więzieniem a wolnością. Gdyby bohaterowie się nie spotkali, ich życie pozostałoby tak samo bezsensowne jak dotychczas.

„Salvo” to także film o cudzie, który wydarza się bez związku z religią, na przekór jałowej codzienności.

Gdy kręciliśmy „Salvo”, naszym nieformalnym mottem była słowa pisarki Flannery O’Connor: „Cud to interwencja łaski na terytorium diabła”. Bohaterowie wcale na cud nie zasłużyli, nie zrobili nic, aby się wydarzył. A on jednak następuje i do reszty zmienia ich życie! Od samego początku wiedzieliśmy, że akcja takiego filmu musi dziać się na Sycylii.

Dlaczego akurat tam?

Po latach systematycznego gnicia Sycylia zamieniła się w jedno wielkie śmietnisko. Za młodu wierzyliśmy w możliwość społecznych i politycznych działań na rzecz poprawy sytuacji. Dziś nie jesteśmy już tak naiwni, ale wciąż kochamy miejsce, w którym się wychowaliśmy.

Kino zawsze było przestrzenią przyjazną cudom. Czy jako widz również ich poszukiwałeś?

Zarówno ja, jak i Fabio zawsze uważaliśmy, że kino jest snem, który możemy śnić z otwartymi oczami i w towarzystwie innych ludzi. Włoskie kino ze świetnymi filmami gangsterskimi, horrorami i spaghetti westernami utwierdzało nas w tym przekonaniu. Później zanadto przywiązało się jednak do realizmu, stało się intelektualnie ubogie i w kółko powtarzało te same tezy. Obserwowaliśmy ten proces na własne oczy, bo przez wiele lat pracowaliśmy jako scenarzyści do wynajęcia. Było to bardzo frustrujące doświadczenie, ale „Salvo” na powrót pomogło nam uwierzyć w siłę kina. Cieszymy się, że wiele osób postrzega nasz film niestandardowo i traktuje go jak kryminał, spaghetti western, a nawet czarną komedię o niedobranej parze. Wszystkie te konwencje rzeczywiście są obecne w „Salvo”, a ich przywołanie stanowi wyraz naszej miłości do kina.

PORZĄDEK W CHAOISE

Włoskie kino od dawna ma obsesję na punkcie cudu. Zjawiska nadprzyrodzone traktuje na przemian z podziwem i drwiną. W „Nocach Cabirii” maestro Fellini wysyłał zdesperowaną bohaterkę na pielgrzymkę do Madonny Miłości Bożej. Najświętsza Panienka skwitowała jednak prośby Cabirii chłodnym milczeniem. Kilka lat później, w „Słodkim życiu”, oczekiwana przez tłum gapiów epifania okazała się wyłącznie wymysłem dwójki znudzonych łobuziaków. Na przekór ironicznemu sceptycyzmowi Felliniego wiarę w ekranowe cuda deklarował na przykład jego mentor – Roberto Rossellini. W „Podróży do Włoch” para znudzonych sobą małżonków – niedługo po obejrzeniu słynnej procesji świętego Januarego – niespodziewanie wznieciła w sobie dawno wygasłą miłość. „Salvo. Ocalony” zdradza zaskakująco dużo wspólnego z zapomnianym arcydziełem Rosselliniego. W brawurowym debiucie Antonio Piazzy i Fabio Grassadonii cud pojawia się jakby mimochodem, unika ostentacji i bezwstydnie zahacza o sferę profanum.

Przede wszystkim jednak – zupełnie jak w „Podróży do Włoch” – znajduje wyraz w niespodziewanym uczuciu łączącym dwoje ludzi. Piazza i Grassadonia chętnie podejmują grę z przyzwyczajeniami widza. Świadomie epatują stereotypami na temat Sycylii, zaludniają ekranowy świat figurami bezwzględnych mafiosów i sięgają po gatunkowe klisze. Bardzo szybko decydują się jednak przekroczyć ograniczenia takiej perspektywy. Napięcie rodem z thrillera ustępuje miejsca atmosferze kontemplacji, a główni bohaterowie zaczynają zachowywać się w sposób daleki od przewidywalnego. Będący na usługach mafii osiłek i spokrewniona z pewnym bossem niewidoma piękność zdają sobie sprawę z jałowości dotychczasowego życia. Przełom w ich myśleniu powoduje nie tylko niewytłumaczalną zmianę w egzystencji dziewczyny, lecz także wywiera wpływ na całą otaczającą rzeczywistość. Chaotyczny do tej pory świat odsłania wreszcie ukryty porządek. Piazza i Grassadonia doskonale zrozumieli, na czym może polegać cud kina.

Salvo. Ocalony | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 /6