„Dwanaścioro z Paryża” to kontynuacja wydanej kilka lat temu całkiem udanej „Religii”. Bohater tamtej powieści, kawaler maltański Mattias Tannhäuser, tym razem przybywa do Paryża, szukając swojej żony Carli, która miała wystąpić podczas królewskiego wesela.

Mattias wybrał na przyjazd do stolicy niefortunny moment: jego przybycie zbiegło się w czasie z początkiem rzezi paryskich hugenotów. Przekonany, że Carla także padła ofiarą opętanej żądzą krwi tłuszczy, Tannhäuser postanawia się zemścić. Szukając winnych śmierci swojej żony, przy okazji ocali kilka paryskich sierot. „Religia”, opisująca krwawe oblężenie Malty z 1565 roku, była solidnym historycznym thrillerem. „Dwanaścioro z Paryża” rozmach ma nieco mniejszy, za to – w co trudno uwierzyć – to powieść jeszcze bardziej krwawa i brutalna niż pierwsza część cyklu o Tannhäuserze. Tim Willocks ma narracyjny talent, potrafi utrzymać napięcie i szybkie tempo akcji (co w 800-stronicowej powieści nie musiało być łatwe), trzeba też docenić historyczny i faktograficzny research, jaki wykonał, przygotowując powieść. Ale pierwsze, co rzuca się w oczy, to satysfakcja, z jaką opisuje kolejne akty przemocy. Tannhäuser niczym XVI-wieczny terminator przemierza ulice Paryża, zabijając po drodze grubo ponad setkę osób, zaś Willocks z chirurgiczną precyzją odnotowuje kolejne dekapitacje, patroszenia, okaleczenia i wszelkiego rodzaju tortury. Willocks to solidny rzemieślnik, „Dwanaścioro z Paryża” powinno być więc niewymagającą rozrywką z gatunku guilty pleasure. Tyle że o przyjemności płynącej z lektury trudno tu mówić.

Dwanaścioro z Paryża | Tim Willocks | przeł. Maciej Szymański | Rebis 2014 | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 3 / 6